poniedziałek, 10 grudnia 2018

Battlefield V


DICE i EA chyba hołdują zasadzie, że "co mnie nie zabije, to mnie wzmocni". Po sukcesie Battlefielda 1 najwidoczniej poczuli się za mocni i postanowili strzelić sobie w stopę Battlefrontem 2. Wówczas wydawało się, że nie da się bardziej spierdolić premiery gry, ale szwedzkie studio, wspierane potęgą wydawniczego molocha, postanowiło pójść krok dalej i spierdolić coś, wydawało się że niespierdoliwalnego - drugowojennego Battlefielda V.

Mieliśmy więc totalnie poronioną zapowiedź w akompaniamencie ideologicznych manifestów, po czym nastąpiło otwarte obrażanie fanów, wypuszczenie zniechęcającej bety, odłożenia, a następnie rozczłonkowanie, premiery (tak, że już nikt nie widział czy i kiedy BFV właściwie wychodzi - i w sumie po premierach Black Ops 4 oraz Red Dead Redemption 2, przestało to już obchodzić większość graczy)... Jeśli cokolwiek mogłoby być spierdolone w nowym Battlefieldzie, to zostało spierdolone.

No właśnie czy oby na pewno? No bo co jeśli ten spierdolony Battlefield V wychodzi i, na przekór wszystkiemu, okazuje się być całkiem dobrą grą?


No cóż, pomimo miesięcznej obsuwy Battlefield V na pewno nie został wydany w stanie ukończonym. W grze jest cała masa bugów i glitchy przypominających parumiesięcznego (czyli już nie tragicznego, ale wciąż niedorobionego) Battlefielda 4. A to w powietrzu zawiśnie część zawalonego budynku, a to gra się zawiesi przy ładowaniu mapy, a to przeciwnicy się teleportują, a to nie możesz reanimować kolegi, a to w jednej chwili giniesz od jednego pocisku, który nie miał prawa cię zabić (na co szczególnie mocno narzekają battlefieldowi weterani nieprzyzwyczajeni do natychmiastowych zgonów). Do tego cała masa uciążliwych pierdółek związanych z działaniem nieergonomicznego menu, przełączania sprzętu itd.

W następnych miesiącach część rzeczy zostanie załatana, dopracowana, czy też po prostu dodana. Już miesiąc przed premierą EA otwarcie ogłosiło, że "wydanie gry to tylko początek" i podzieliło się z graczami planami do marca 2019. Generalnie wydaje się, że na wiosnę Battlefield V będzie już pełnowartościowym produktem - z zupełnie przyzwoitą ilością map, trybów innych ficzersów.

Co będzie potem?

Albo na razie ważniejsze pytanie: co jest teraz?

Po parudziesięciu godzinach spędzonych w multiplayerze (bo w sumie czymże innym - ostatni tryb kampanii Battlefielda jaki przemęczyłem do końca był w trójce, w roku 2011) mogę powiedzieć: tego się nie spodziewałem!

Po pograniu w betę byłem sceptyczny wobec nowych pomysłów (mechanika reanimacji, niedobór amunicji, budowanie okopów itd.) i nie wyobrażałem sobie, że w ciągu kilku tygodni DICE będzie w stanie nagiąć i ukształtować to wszystko do jakiejś zdatnej postaci. Przypomniała mi się sytuacja z betą Titanfall 2, gdzie od samego początku twórcom przyświecały poronione założenia, i nawet po zmianie założeń kiepskie pomysły rzutowały na poprawiony multiplayer w ostatecznej postaci (chociażby przez zaburzony balans miedzy pilotami i tytanami po dziś dzień twierdzę, że jedynka stała pod względem rozgrywki multiplayerowej co najmniej oczko wyżej). Wydawało mi się, że wyżej dupy BFV nie podskoczy, tymczasem okazało się, że projektanci z DICE a to przycięli (np. czas respawnu) to dodali (np. amunicji) i wyszło dobrze.


Serio, po premierze przeciągnięte umieranie przestało wkurwiać (chociaż wciąż przydałoby się je bardziej przyspieszyć), a te dziesiątki randomów wreszcie zaczęło się nawzajem reanimować, uskuteczniając natarcia i generalnie czyniąc mecze bardziej dynamiczne. Medycy reanimują szybciej i posiadają nieskończone zapasy apteczek (którymi uleczać się mogą pozostałe klasy - aczkolwiek posiadają tylko jedną na raz), ale już sam fakt utracenia przez nich monopolu świadczy o odświeżeniu formuły Battlefielda. Podobnie teraz różne klasy mają dostęp do tych samych gadżetów niszczących/naprawiających pojazdy, a zabici przeciwnicy pozostawiają po sobie amunicję. Dołóżmy do tego widoczne zwiększenie skuteczności broni, gdzie kolejne trafienia po prostu zabijają szybciej i wreszcie można z zaskoczenia zabić wielu przeciwników jednym magazynkiem (no i generalnie używanie broni wydaje się dużo bardziej realistyczne niż w BF1 - wystarczy porównać obsługę karabinów maszynowych).

Wszystko to wskazuje na ukierunkowanie rozgrywki na pojedynczych randomów, gdzie można skastomizować dowolną klasę na dowolną okazję i przez to bardziej uniezależnić się od oddziału. Jeśli ktoś jest battlefieldowym wyjadaczem z aktywną, onlajnową drużyną, to może skrzywić się na taką herezję. Dla mnie osobiście... bomba!

Takie podejście bardzo mi odpowiada, bo słaba broń oraz niemożność podjęcia walki z pojazdami, jeśli wybrało się "niewłaściwą" klasę, zawsze były powodem mojej rezerwy wobec Battlefielda (zwłaszcza czwórki). W BFV po prostu dobrze mi się gra i jeśli miałbym się czegoś w rozgrywce czepić, to jakichś pierdół: np. że karabiny powtarzalne są za słabe (wymaganie headszota w wersjach konsolowych nie ma sensu, skoro KMy na tym samym zasięgu, w sekundę mogą zrobić z przeciwnika sito), albo że sprint w przykucu (nowość w serii) jest kiepsko oznaczony i czasem nie wiadomo w jakiej właściwie pozycji stoi kierowana przez nas postać.

Niektóre z tych pierdół mogą zostać zmienione, albo i nie, ale już teraz jeśli miałbym ocenić wyłącznie rozgrywkę Battlefield V, to byłby bardzo dobry poziom - jakościowo, powiedzmy Battlefield 1 (albo Bad Company 2: Vietnam). Jednocześnie BFV jest zupełnie innym podejściem do battlefieldowej rozgrywki niż BF1 (który z kolei bardzo różnił się od BF4), więc pomimo wizualnych podobieństw (w końcu obie wojny dzieliło jedno pokolenie), nie można nowej gry nazwać "przepłaconym DLC do BF1" (co zdarza się wśród internetowych krytyków, którzy albo nie grali w te gry, albo chuja się znają).

Tak jest! Gdybym miał zakończyć w tym miejscu, to pewnie napisałbym, że gdy bugi zostaną wyprasowane, a zawartość obrośnie w zapowiadane, dodatkowe (i darmowe) mięsko to Battlefield V będzie grą zasługującą na coś rzędu 8/10 - siłą impetu nowe dzieło DICE stałoby się multiplayerową grą roku.

A jednak, ciężko optymistycznie patrzeć w przyszłość, gdy na internet przeciekają takie rzeczy:


Jakby ktoś nie wiedział, na początku grudnia, szwedzki oddział DICE (a więc twórcy Battlefielda V oraz serii w ogóle) świętował w Sztokholmie wypuszczenie gry. Impreza była zamknięta, więc szef studia, Oskar Gabrielson pozwolił sobie przemówić do swoich pracowników na temat PR-owego piekła, jakie zaczęło się po zapowiedzi gry i "postępowych" idei, jakie na przekór niezadowolonych fanów, będą propagowane przez studio.

W tle wyświetlono nawet cytaty (zapewne celem wyśmiania) takie jak ten, że "feminazistki chcą sfałszować historię!" I wiecie co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze/najbardziej wkurwiające? Że przez ideologicznie zindoktrynowane łby z DICE nawet nie przewinęła się myśl, że autorzy tych cytatów mogą mieć rację. Multiplayer to multiplayer (i rządzi się swoimi prawami) ale opowieści z trybu kampanii faktycznie zahaczają o fałszowanie historii!

Ja rozumiem, że to tylko gra i w Wolfensteinie mogą być cyber-naziole i zombiaki, ale tu chodzi o co innego. DICE wzięło np. prawdziwą operację Brytyjczyków i Norwegów mającą na celu zastopowanie niemieckiego programu nuklearnego i zastąpiło prawdziwych komandosów (którzy wykazali się naprawdę olbrzymią determinacją - polecam poczytać na ten temat) jakąś nastoletnią dziewczynką! Historii o senegalskich tyralierach (murzynach walczących w armii francuskiej) nie chcę nawet odpalać z obawy przed ideolo-pierdolo jakie mogę tam znaleźć.

Kurwa, to nie powinno tak być - tryb kampanii Battlefielda powinien być przeze mnie omijany z zupełnie innych względów (czyli drętwoty, wtórności i nudy)!

Po poronionej zapowiedzi niektórzy optymiści twierdzili, że ideologiczna "inkluzywność" została narzucona DICE przez Electronic Arts celem sprzedaży kosmetycznych pierdółek. Przecieki z zamkniętej imprezy wskazały, że źródło problemu stanowią sami deweloperzy. Nagle zaczęło się to wszystko układać: czemu żołnierze niemieccy (walczący pod sztandarem II Rzeszy zamiast III Rzeszy - i to zarówno w multiku jak i w kampanii) są wyłącznie biali i wyglądają tak, jakby byli poddani selekcji na swoją aryjskość (niektóre, białe postacie ze strony Alianckiej jakoś nie dały się zakwalifikować)? Skoro chodziło o dowolną kastomizację postaci, to właśnie tej opcji nie ma. Nie wygląda też, żeby chodziło o prawdę historyczną, bo mamy tutaj również kobiety (podczas gdy podczas II wojny światowej nieskończenie bardziej prawdopodobne było zobaczenie azjaty czy nawet murzyna w mundurze Waffen SS, niż kobiety w wojskowym mundurze niemieckim). No więc o co chodzi?

Szczerze powiedziawszy, wydaje mi się że twórcy pogubili w rasistowskich teoriach spod znaku "identity politics". Ich rozumienie historii jest podporządkowane ich własnym, "nowoczesnym" poglądom politycznym.


I powiem, że normalnie poglądy polityczne twórców gier zwisają mi i powiewają. Mam w dupie czy dany grafik albo programista jest nacjonalistą, komunistą czy anarchokapitalistą... Tyle tylko, że w tym przypadku wygląda to tak, jakby deweloperzy w imię swoich idei sabotowali swoją własną grę.

Według przecieków nowy Battlefield sprzedaje się w ilościach podobnych do niesławnego Hardline (który obiektywnie okazał się wtopą). EA próbuje poprawiać wyniki sprzedażowe nieustannymi promocjami (obecnie można np. kupić BFV za połowę ceny, jeśli wejdzie się do sklepu przez menu z któregoś z poprzednich Battlefieldów), ale generalnie o grze jest zatrważająco cicho. Wszystko wskazuje, że przeszłość serii jest zagrożona, a tymczasem szwedzki oddział DICE w najlepsze szydzi z niezadowolenia (byłych) fanów.

Być może już położyli chuja na fanów, a może i całą serię. Być może uznali, że nie mają już nic do stracenia, więc pozostaje im się wkupić w łaski... w sumie nie całkiem wiadomo, kogo.

Tak czy inaczej przyszłość Battlefielda V rysuje się kiepsko, bo ile pieniędzy wpompuje EA we wspieranie gry, którą sprzedają za pół ceny mniej niż miesiąc po premierze? Wsparcie dla Titanfall 2 sprowadziło się do dodania raptem kilku map z jedynki. Wsparcie Battlefronta 2 (który i tak odniósł większy sukces, niż Battlefield V) to była bieda.

Niestety, pomimo tego, że Battlefield V to bardzo udana część serii, to jednak niedługo zniknie w mrokach dziejów i to z bardzo głupich powodów.


P.S. Doom obchodzi właśnie ćwierćwiecze istnienia. Zaiste, czas zapierdala jak skurwol po mięsnym.

piątek, 7 grudnia 2018

Black Ops 4

Black Ops 4 to rollercoster. Najpierw rozczarowująca zapowiedź i średnia beta trybów kompetytywnych, potem wielki, mejnstrimowy sukces nowego trybu battle royale... A zaraz potem biznesowe niusy, że zamiast zarobić przewidziane 550 milionów dolarów przez pierwsze trzy dni, Black Ops 4 zarobił "jedynie" pół miliarda, przez co okazał się pierwszą częścią w historii Call of Duty, która rozczarowała inwestorów Activision (w sumie takie Modern Warfare 3 z 2011 roku zarobiło 400 milionów tylko pierwszego dnia i tylko w USA oraz UK).


To jednak sprawa która mnie, jako gracza nie dotyczy. Dotyczy mnie co innego i tutaj zacznijmy od postawienia sprawy wprost: Black Ops 4 jest grą technicznie niedopracowaną. Niektórzy recenzenci z bożej łaski pisali już w pierwszych dniach, że oto wreszcie jest Call of Duty zdatne na samą premierę... No właśnie gówno prawda. Z wierzchu wszystko wygląda jako tako (zwłaszcza jeśli porówna się to do sierpniowej bety), ale jeśli ktoś siądzie i pogra i chce sprawdzić wszystko, co BO4 ma do zaoferowania to zamiast wypieczonego ciasta mamy tutaj zakalec na zakalcu (że pozwolę sobie na piekarnicze porównania).

Przy okazji posta poświęconego nowo kupionemu, potężnemu XBOXowi wspomniałem, że na nim gra działa tak, jakby była dla niego zaprojektowana. No niby tak, ale wciąż wydajnościowo mamy poziom pierwszego Black Opsa dopalanego na przegrzewającym się PS3. Papierkiem lakmusowym w sprawach technicznych jest tryb podzielonego ekranu (w trybach online dla dwóch osób, w trybach offline dla czterech), a ten można nazwać po prostu tragicznym. Na podstawowych modelach PS4 i Xbox One jest to ledwogrywalne (miejscami w stronie niegrywalnego) gówno z klatkami regularnie spadającymi poniżej 30 na sekundę (przy zakładanych docelowych sześćdziesięciu) i ciągłymi zacinkami.

Nic nie jest w stanie wytłumaczyć tak beznadziejnej wydajności. Ani tryb battle royale na 100 osób (bo wydajność jest chujowa niezależnie od trybu), ani jakieś nowe, graficzne wodotryski (których nie ma). Mamy do czynienia z czymś, co powinno być optymalizowane jeszcze kilka(naście) tygodni zamiast zostać oddane w ręce graczy.

Najgorsze są zawiechy gry (które szczególnie często zdarzają się właśnie na Xboxie One X), bo te potrafią się zdarzyć w najmniej pożądanych miejscach. Gram z żoną i siostrzeńcem w Zombie i po pół godziny rozkminiania mapy cyk... zawiecha. Albo gramy w drużynowego Blackouta i już moja drużyna została wybita i się patrzy jak mi idzie, bo poza mną zostało tylko sześć osób na mapie i właśnie słyszę odgłosy że się ktoś zbliża i cyk... zawiecha.

Czy gra zostanie zoptymalizowana? Czy zawiechy przestaną się zdarzać?

Kiedy, do chuja, bo już prawie święta!

Niektórzy mogą wspomnieć, że brak kampanii jest najbardziej jaskrawym przejawem tego, że Black Ops 4 został zrobiony na odpierdol. Są nawet tacy co stwierdzają, że przez to gra nie jest warta tych pełnych 60 baksów, które Activision żąda. No cóż, jeśli ktoś kupuje Call of Duty głównie dla trybu kampanii to faktycznie, pozbawione go BO4 jest produktem ułomnym. Czy jednak obiektywnie gra nie jest warta pełnej ceny?

Wejdźmy w buty przeciętnego, samotnego gracza. Powiedzmy, że obecny stopień optymalizacji mu nie przeszkadza (bo nie widzi różnicy między 60 a 40 klatkami, a podzielony ekran ostatni raz widział jak mieszkał z bratem i rodzicami), a zawiechy i bugi nie mają nawet startu do legendarnego Fallouta 76. Co taki ktoś otrzyma w zamian za te 60baksów (przeliczone na prawie 3 setki złociszy)?


Ano dostanie osławiony tryb Blackout - który góruje niemal wszystkim nad (masakrycznie brzydkim i niedopracowanym) PUBG sprzedawanym za 30baksów. Do tego doda stosunkowo (na standardy CoDowe) taktyczny tryb kompetytywny, który ilością i jakością nie odstaje za bardzo od jakiegoś Overwatcha (zresztą z tej samej stajni Activision/Blizzard) sprzedawanego za cenę pełnej gry. Na dokładkę dostajemy tryb Zombie, który w wielu aspektach góruje nad jakimśtam Killing Floor 2 - zresztą sprzedawanym, podobnie jak PUBG, za połowę "pełnej" ceny.

Z obiektywnego punktu widzenia, jeśli dwa z trzech trybów z Black Ops 4 ci podejdą, to pełna cena całego pakietu jest jak najbardziej uzasadniona - tutaj nie będę się kłócić. Tyle tylko, że ta konkretna część CoDa zupełnie subiektywnie, jakoś mi nie podeszła w tym roku i to nie tylko z powodu wspomnianych problemów technicznych.

Weźmy podstawowe 6v6 - jakbym miał je opisać w paru słowach, to byłaby taka trochę spieprzona wariacja na temat Black Ops 2. Czemu spieprzona?

Ano weźmy najlepsze, kompetytywne Call of Duty ever, a następnie dodajmy wszystkim o połowę więcej zdrowia bo niby wtedy gra wydaje się być bardziej taktyczna (przynajmniej w oczach tych, którzy dostawali wpierdol w Modern Warfare i przez dekadę nie potrafili zrozumieć czemu) i z tych samych powodów dodajmy mechanikę uleczania się zastrzykami. Poza tym drugorzędny ekwipunek przypiszmy sztywno do klas - podobnie jak wzięte z Black Ops 3, ładujące się przez pół meczu (bądź cały mecz) moce specjalne.

Być może kompetytywny multik rozkwita w trybach zadaniowych (bo coś tam się zazębia z czymśtam), ale ja tych trybów nie trawię. Zawsze wolałem Quake'owe mano a mano zamiast CSa. Dlatego właśnie wciąż grałem w kolejne CoDy, zamiast przerzucać się na jakieś hero szótery czy Rainbow Six: Siege, bo wolę gry stawiające na samodzielne akcje, zamiast użerania się z randomami z drużyny.

Z tych względów nawet Infinite Warfare wciągnęło mnie bardziej. No i tam przynajmniej miałem zgrabny zestaw kilkunastu, świeżych mapek, podczas gdy spora część map w BO4 to remake'i z poprzednich części. Ja już dziesiątki godzin spędziłem na Summit, czy Slums, czy Firing Range, czy Jungle (zresztą tą ostatnią uznałem najlepszą mapą BO1) i już mi wystarczy, tymbardziej, że wszystkie one zostały przeniesione bardzo wiernie (tak jak w Modern Warfare Remastered wiernie odtworzono mapy z Call of Duty 4). Dla mnie Black Ops 4 nie ma startu do zeszłorocznego WWII, czy wspomnianego BO2...

...no dobra, koniec z tym wylewaniem żółci. Zamknijmy oczy, zróbmy krok w tył, głęboki wdech i przemyślmy to wszystko. Gdyby ta gra nie nazywała się "Call of Duty: Black Ops 4", a jakoś inaczej, to pewnie podszedłbym do niej na luzie. Pewnie napisałbym, że kopiuje z CoDa patenty zachowując przy tym swój własny feeling, łączący realistyczną wymianę ognia z długimi killtajmami i przegiętymi gadżetami (ktoś gdzieś stwierdził, że przypomina mu to Halo 2... i w sumie porównanie byłoby na miejscu gdyby w Halo 2 istniały różnorodne klasy). Pewnie nawet bym pokusił się o stwierdzenie, że stanowi dla CoDa jakąś alternatywę...

W sumie to powyższy opis pasowałby też do innej części CoDa - konkretnie do Advanced Warfare, które również CoDową formułę wywróciło do góry nogami. Koniec końców jednak muszę stwierdzić, że o ile AW łykałem w całości, tak do BO4 muszę się jednak nieco przymuszać. Od tak po prostu. Różne są gusta, różni są ludzie, różne są zestawy panvitan.

Jako dodatek standardowe 6v6 (czy w sumie 5v5 - bo ciężar przeniesiony został na tryby zadaniowe) spełnia swoją rolę - tak, jak wcześniej rolę dodatku spełniała kilkugodzinna kampania. Jednak prawdziwa siła tegorocznego CoDa leży gdzie indziej.


Blackout to solidny kręgosłup i mocno bijące serce Black Ops 4. Bez niego nie byłoby nawet tej "marnej" połowy miliarda dolarów w pierwsze trzy dni. Obiektywnie rzecz biorąc, mamy tu po prostu najlepszy tryb battle royale na rynku. Jeśli ktoś jest fanem tego typu rozgrywki to nie ma zmiłuj - musisz kupić całe Black Ops 4, bo ominie cię główny punkt sezonu 2018/2019. O czym będziesz opowiadać dzieciom, gdy spytają czy grałeś w Blackout? Że zamiast tego dalej męczyłeś się z niedorobionym PUBG? Czy że wolałeś wykonywać z bandą gnojków jakieś tańce w Fortnite?

Odpalając Blackout odnosi się wrażenie, jakby wszystkie zmiany (te, na które marudziłem kilka akapitów wyżej) wprowadzone do multika, zostały wprowadzone specjalnie pod ten tryb. Nagle te 150 punktów zdrowia i apteczki nabierają sensu.

Mój osobisty problem polega na tym, że generalnie nie podniecam się battle royalem. Fajnie, ląduje się, szuka rzeczy i walczy o przeżycie i generalnie jest adrenalina... ale cały czas mam wrażenie, że czegoś tu nie rozumiem. Skąd ten fenomen? Nawet gdy wygrałem solo jakoś nie potrafiłem się z tego cieszyć, bo przecież te kilkadziesiąt poległych nie widziało mojej ksywy na szczycie tablicy wyników, tylko grało już kolejny mecz, zupełnie nie pamiętając kto i jak zabił ich kilka minut wcześniej. Jakoś za cholerę nie łechta to moich kompetytywnych instynktów.

Może właśnie nie ma ich łechtać? Może chodzi o co innego? Może posiedzę jeszcze nad Blackoutem i, głównie w celach porównawczych, nad PUBG (bo do Fortnite'a się raczej nie przekonam nigdy) w poszukiwaniu tego czegoś? Może gdy to znajdę to napiszę na tym blogu filozoficzną ścianę tekstu? Może, może, może...

No i jeszcze jest rozbudowany tryb Zombie w którym spędziliśmy z żoną i siostrzeńcem cały wieczór. Grało się zajebiście tropiąc kolejne mechanizmy popychające akcję do przodu... i zawiecha. Mecz po meczu i próba po próbie nie dało się tak po prostu usiąść i zagrać bo kurwa nie.

Z perspektywy kilku tygodni, mogę tylko napisać, że Black Ops 4, w skali serii jest dla mnie lekkim zawodem i jeśli miałbym je oceniać, to gdy nic nie zawiesza i gra po prostu działa, dałbym w porywach do dobrego 7/10 - można kupić i pograć i się z tego cieszyć, ale obsrywy nie ma. Szczerze powiedziawszy, to gdyby nie opcja podzielonego ekranu i nie to, że mam sprzęt który tą opcję jest w stanie znośnie uciągnąć (najpotężniejszą konsolę na świecie znaczy się), to tegoroczne dzieło Treyarch pewnie bym olał, tak, jak olałem chociażby Overwatch - zdaję sobie sprawę, że to dobra gra i ma swoich fanów, ale nie jestem jednym z nich.


No i jeszcze taka sprawa, że oczekiwałem Battlefielda V, aby oba tegoroczone, wysokobudżetowe, kompetytywne szótery sieciowe porównać w jednym poście. Okazało się jednak, że Battlefield V to jednak bardzo ciekawy okaz, zasługujący na swojego własnego, osobne, posta.

W dobrym i w złym znaczeniu, o czym kolejnym razem.