wtorek, 29 marca 2016

Call of Duty 13: Kosmos Warfare


Plotki, ploteczki...

Dopiero co pisałem o nadchodzącym PS 4.5 (które według najnowszych wieści może mieć premierę już na jesieni - co sugeruje, że nowszy model PS4 będzie w jakiś sposób powiązany z wypuszczanym w tym samym czasie hełmem VR), a tutaj nastąpił wyciek na temat tegorocznego Call of Duty.

Do tej pory wiadomo było, że trzynasta (według głównej serii) część CoDa jest opracowywana przez studio Infinity Ward. Część graczy (w tym ja) miała nadzieję na II wojnę światową, część chciała po prostu, aby po podwójnych skokach i bieganiu po ścianach, gameplay powrócił na ziemię (znaczy na glebę, a nie że Ziemię, czyli planetę). Według najnowszych przecieków pochodzących od jednego z użytkowników forum NeoGAF (branżowym forum do którego dopuszczani są wyłącznie profesjonaliści posiadający płatne konta e-mailowe ;)) wszyscy ci gracze będą zawiedzeni, bo w roku 2016 Call of Duty dosłownie leci w kosmos!

Przecieki tego konkretnego użytkownika (ukrywającego się pod ksywą shinobi602) ponoć już w przeszłości okazywały się prawdziwe (nie wiem, nie sprawdzam, nie chce mi się teraz szukać) i tylko potwierdzają inne pogłoski, pochodzące ze źródeł o mniejszej wiarygodności: będzie science fiction osadzone w kosmosie, w dalekiej przyszłości.


Obrazek z Titanfalla nie znalazł się tutaj przypadkowo - rok temu ogłoszono, że głównym projektantem multiplayera w Infinity Ward został podkupiony z Respawn Entertainment (a więc były pracownik IW) Todd Alderman.

Wszystko układa się w logiczną całość. Po odejściu z Infinity Ward założycieli (którzy pociągnęli za sobą połowę studia - formując Respawn) i po uzupełnieniu braków przez zatrudnienie mniej doświadczonego personelu, studio wciąż boryka się z brakiem porządnego przywództwa - a co za tym idzie, wizji i jasnego kierunku rozwoju autorskiej podserii Call of Duty. Już Ghosts okazało się być odtwórczym wymęczeniem starej formuły (w dodatku osłabionej o kiepskie, nieprzystającymi do serii, patenty). Po tym wszystkim należy się spodziewać, że i kolejna gra autorstwa Infinity Ward będzie zrzynką z tytułów lepiej przyjętych - Black Ops 3, Advanced Warfare, Titanfall...

I niestety, tak jak Ghosts było gorsze od Modern Warfare czy Black Ops, tak i najprawdopodobniej nowe Call of Duty będzie grą gorszą od swoich pierwowzorów. W innym wypadku Todd Alderman raczej nie zrezygnowałby z pracy w Infinity Wards po raptem czterech miesiącach i nie wrócił z podkulonym ogonem do Respawn Entertainment (aby pracować na stanowisku niższym)...


Powiało pesymizmem. Może wymyślić dla równowagi coś optymistycznego?

Pierwsze co przychodzi mi do głowy - że te przecieki to jednak ściema i Infinity Ward tak naprawdę w pocie czoła robi najlepszą strzelankę online tej generacji, osadzoną w realiach II wojny.

Drugie - a nuż a widelec ta ich wizja odległej przyszłości okaże się być wystarczająco inna od wspomnianych tytułów, aby nie stać w ich cieniu? Może dlatego właśnie Alderman odszedł, bo jego pomysły zbytnio upodobniłyby grę do takiego Titanfall?

No i w ostateczności (optymizm na 100%), nawet jeśli nowe Call of Duty będzie po prostu kolejną częścią serii najeżoną masą futurystycznych patentów, może i tak okaże się ono wyjątkowe na tle tego, co szykują inni developerzy na kolejne lata? Rzesze graczy bardzo mocno domagają się strzelanki drugowojennej - i ten trend bardzo mocno wyczuwają nie tylko twórcy niezależni (niedawno pisałem o Battalion 1944, a już się okazało że tytuł będzie mieć bezpośrednią konkurencję, również współfinansowaną z Kickstartera).

Już około premiery Advanced Warfare Michael Condrey (twórca tegoż) stwierdził, że z chęcią zobaczyłby Call of Duty w realiach drugowojennych (czytaj: kolejny CoD autorstwa Sledgehammer Games najprawdopodobniej cofnie się do czasów Garandów i Mauserów), a w dodatku pistolety maszynowe będące ich "wizytówką", jak Sten czy MP40 (oraz MP44 vel STG44), są już dostępne w zrzutach w AW (niestety, ciężko je wylosować, o ile nie wydaje się kasy na mikropłatności). W podobnych zrzutach w Black Ops 3 dostępne są "futurystyczne" wersje Garanda oraz MP40, jakby i Treyarch urabiał grunt.

Są plotki, że nadchodzący Battlefield cofnie nas nawet dalej - do I wojny światowej!


Może historia zakreśli koło i podobnie jak nieco ponad dekadę temu, będziemy rzygać II wojną światową, z rozrzewnieniem wspominając nie tylko Black Ops 3 i Titanfall 2, ale i to, co za pół roku podaruje nam Infinity Ward?

czwartek, 24 marca 2016

Playstation 4.5 vs Xbox Two

Jak na sezon ogórkowy wyskoczyło zaskakująco dużo niusów związanych z Playstation i Xboxem. Phil Spencer rakiem wykręca się z rewelacji na temat upgradów do Xboxa One. Spoko. Generalnie Microsoft wydaje się być obecnie w defensywie, bo kolejne pomysły firmy związane z Uniwersalną Windowsową Platformą, Windowsowym Storem i zabieraniem Xboxowi tytułów ekskluzywnych celem robienia tragicznych, pecetowych konwersji, są źle odbierane dosłownie przez wszystkich.

Microsoft zdaje się to widzieć i stara się ocieplić swój wizerunek - któraś z szych wyjechała z deklaracją umożliwienia graczom xboxowym grania z użytkownikami innych urządzeń. Dosłownie chodzi o poszerzenie cross-platformy już nie tylko o konsola < > pecet (co było praktykowane już w przypadku niektórych gier... na Playstation 3), ale możliwość łączenia Xboxa z PS4.


Pomysł zacny, ale czy ma jakąkolwiek realną wartość? Można zrobić XBL na peceta, w pełni kompatybilnego z tym xboxowym. Nawet więcej! W roku 2011 Valve zrobiło Steama na PS3, co umożliwiało wspólne granie w Portal 2 użytkownikom tejże konsoli z pecetowcami! Tymczasem XBL oraz PSN to dwa zupełnie różne systemy i ich połączenie (ze wzajemną komunikacją, systemem tworzenia grup, raportowania cziterów itd.) byłby olbrzymim, technologicznym wyzwaniem. Mówimy o czymś na poziomie amerykańsko - radzieckiego programu kosmicznego ;)

Oczywiście jeśli byłaby obustronna wola, to raczej problemy natury technicznej rozwiązane byłyby w ciągu chwili (no, może kilku miesięcy). Ale czy ta wola faktycznie jest? Ze strony Microsoftu na pewno - firma nic nie zyskuje odcinając graczy z Xboxa One od użytkowników innych systemów. To już nie jest ten szpan, że rodzice wykupili dziecku golda na jego xboxie i teraz dzieciak ma szacun na dzielni. To już nie te czasy gdy XBL otaczał blichtr usługi płatnej, ale solidnej. Nie. Teraz granie online na PS4 też jest płatne, a solidne serwery to docelowy standard dla wszystkich i wszystkiego. Złoty abonament, nawet przez rozwrzeszczaną dzieciarnię, przestał być postrzegany jako coś ekskluzywnego i utrzymywanie pozorów tej ekskluzywności przez zamknięcie systemu na użytkowników urządzeń innych niż Xbox, przynosi więcej problemów niż pożytku.


Jakiś czas temu Microsoft odszedł od publikowania danych sprzedaży Xboxa - zamiast nich zaczął chwalić się "używalnością" złotego abonamentu XBL. Problem w tym, że płatny (a więc dostarczający większe zyski) abonament dotyczy tylko użytkowników konsol (pecetowi użytkownicy XBL grają online za darmo), ale baza użytkowników Xboxa One jest w niektórych rejonach (nawet pierwszego) świata na tyle mała, że znalezienie meczów w grach online staje się coraz trudniejsze. Stąd już tylko krok do tracenia użytkowników złotego abonamentu XBL, gdy coraz więcej ludzi dochodzi do wniosku, że skoro nie mogą spokojnie pograć w ulubioną grę, to po cholerę mają płacić za online.

W sumie nawet nie jest to problemem tylko Microsoftu - wszak gier online z czasem jest więcej i więcej na każdym urządzeniu (nawet na konsolach Nintendo). Rynek coraz bardziej się dzieli i już cztery miesiące po premierze taki Battlefront zrównuje się ilością graczy online z Battlefieldem 4. Jak w takim razie Electronic Arts chce tych graczy jeszcze dodatkowo podzielić czterema DLC? Jak zaradzić temu, że gracze CoD:Ghosts na PS4, którzy wykupili map paki nie mogą znaleźć meczu? Ano, jakimś rozwiązaniem byłoby połączenie użytkowników PS4 oraz Xboxa. Microsoft pierwszy wyskoczył z pomysłem, bo ICH użytkownicy są nawet bardziej ściśnieniowani w tym względzie...


...ale Sony jest z kolei dużo bardziej ostrożne w deklaracjach. Playstation to oczko w ich głowie i koń pociągowy dla całej korporacji. Stąd Japończycy nie będą pletli co im ślina na język przyniesie - nie będą obiecywali niewiadomo czego, tylko będą myśleć, jak tu sukcesu PS4 nie spierdolić. To jednak nie przeszkadza, aby przecieki wypływające od osób trzecich powodowały w branży burzę ;)

Chodzi o to, że niedawno jacyś anonimowi deweloperzy wygadali się, że Sony rozmawia z nimi (znaczy nie tylko z tymi konkretnymi, ale generalnie deweloperami) na temat ulepszonego Playstation 4. Ciekawe, że wypłynęło to teraz, kiedy Phil Spencer został zjechany przy podobnym gadaniu na temat Xboxa One, ale jednak w tym przypadku pokrywałoby to się z tym, co chlapnął kilka miesięcy temu Masayasu Ito (jakiśtam "ekzekiutiw" z japońskiej centrali Sony).

No więc wychodzi na to, że Sony naprawdę wzięło się za projekt roboczo ochrzczony jako "Playstation 4.5". Czy jednak dziesiątki milionów użytkowników "zwykłego" PS4 mają się czuć nieswojo ze świadomością, że dni urządzenia, które to przecież dopiero co kupili, są policzone? No bo, tak jak pisałem w przypadku "ulepszania" Xboxa, konsolowi gracze są bardzo na takie zamieszania wrażliwi.


Otóż po pierwsze: projekt jest na etapie dyskutowania z twórcami gier. Droga z tego etapu do końcowego, masowego produktu wciąż jest bardzo daleka i liczona w latach. PS4 (które również zostało zaprojektowane w oparciu o głosy deweloperów) zostało wydane na świat 2.5 roku temu - biorąc pod uwagę, że wszyscy zakładają 5-6 letni cykl życia obecnych konsol, Sony nie robi nic nadzwyczajnego, jeśli już teraz zaczyna projektowanie następcy swojego głównego produktu.

Ale czemu projekt został nazwany (jednak nie przez Sony - ci się jeszcze do niczego nie przyznają) "Playstation 4.5", zamiast po prostu "PS5"? W sumie, to czemu nie? Sugeruje to, że punktem wyjścia jest PS4 - odnoszące sukcesy urządzenie o ulubionej przez deweloperów architekturze. W tym wypadku rozwijanie tego, a nie innego pomysłu wydaje się najsensowniejsze, z każdego punktu widzenia. Jeśli PS5 byłoby potężniejszym PS4, to zrobienie kompatybilności wstecznej byłoby czymś oczywistym - jak odpalanie gier z PS1 na PS2 czy (przynajmniej gdzieś do 2008 roku) gier z PS2 na PS3.

Możliwe też, że chodzi o dodanie jakichś ficzersów (jak wyświetlanie, przynajmniej niektórych, gier w rozdzielczości 4k) do wersji "slim" PS4 - w takim wypadku raczej żaden z szeregowych posiadaczy dotychczasowej konsoli nie powinien się obrazić. No chyba, że Sony odpierdoli jakieś krzywe akcje, jak oznaczanie gier wielkim "wygląda lepiej na PS4 Slim!" - to byłoby jednak strasznie głupie (a sukces PS4 sugeruje, że głupi nie są).


Jeśli jednak szychy w Sony faktycznie wpadły na pomysł podzielenia użytkowników PS4 na "starych" i "nowych" (a więc "gorszych" i "lepszych"), to właśnie etap rozmów z deweloperami jest najlepszym miejscem, w którym pomysł ten umrze, poddany uzasadnionej i fachowej krytyce. No chyba, że jakiś twórca gier ma ochotę przygotowywać nie jedną, a dwie wersje każdego tytułu na PS4, i jeszcze martwić się wzajemną kompatybilnością?

PS 4.5? Xbox Two? Nie... To po prostu niemożliwe, żeby dwie korporacje, posiadające olbrzymie fundusze na badanie rynku, realizowały równocześnie tak idiotyczny pomysł...

piątek, 4 marca 2016

Far Cry Primal


Far Cry Primal przyszedł niespodziewanie niczym młodszy dryas. Ubisoft nawet się o nim nie zająknął przy okazji zeszłorocznych targów E3 czy Gamescom. Gdzieś tam podskórnie fani wyczekiwali (być może samodzielnego) dodatku do Far Cry 4 w stylu pojebanego Blood Dragon, ale oficjalna zapowiedź ukazała się dopiero w październiku 2015 - a więc cztery miesiące przed premierą!

Takie potraktowanie Primala sugerowało właśnie jakąś mniejszą, budżetową produkcję i dlatego gdy gra pojawiła się w sklepach w pełnej cenie wielu graczy poczuło, że ktoś ich tu chce zrobić w bambuko. Oto Far Cry o którym pół roku temu nikt nic nie wiedział, wydany w lutym tak, żeby jego premiera nie kolidowała z "prawdziwymi" grami. Far Cry który nie posiada jakiejkolwiek opcji multiplayerowej - nie ma kooperacji, meczy kompetytywnych, edytora map i tym podobnych dodatków. Do tego osadzenie gry w późnym paleolicie zupełnie wyklucza używanie broni palnej, pojazdów czy chociażby słowa pisanego (wbrew pozorom ważne, bo znajdźki w postaci jakichś listów czy pamiętników stanowiły solidne tło fabularne poprzednich Far Cry'ów).


Przyznam, że wszelkie filmiki z rozgrywki prezentowane przez jutuberów nie wyglądały szczególnie zachęcająco. Strzelanie z łuku? W każdym fpsie gdzie występował łuk, był on zawsze najchujowszą (i z niezrozumiałych dla mnie względów, zwykle mocno promowaną przez twórców) bronią! Jakoś obeszły mnie też reklamy w Blok Ekipie, ale i tak w Primala postanowiłem zainwestować, tyle że z bardziej osobistych względów - otóż wszystkie poprzednie części Far Cry bardzo mi się podobały i jeśli twórcy z takimi dokonaniami chcą nam pokazać życie jaskiniowców, to chyba mają co pokazywać, nie?

Wszak siłą i rdzeniem Far Cry'a (przynajmniej od dwójki) nie jest walka czy scenki przerywnikowe. W przypadku Primala nie ma nawet pojebanych (acz charyzmatycznych) głównych złych. Znaczy jest wódz Ull czy kapłanka Batari, ale konflikt z nimi stanowi tło, nie zaś oś napędową wydarzeń, w których bierze udział gracz. Esencją i siłą gry, bardziej nawet niż w poprzednich częściach, jest eksploracja otwartego świata. Uczuć temu towarzyszących nie da się przedstawić w postaci kilkuminutowego filmiku na jutubie.

Tutaj trzeba od razu przyznać, że paleolityczny (czy też wczesno-mezolityczny) Oros jest światem ciekawszym od wyspy na Pacyfiku czy państewka w Himalajach tak, jak mamuty są ciekawsze od słoni, a tygrysy szablastozębne są ciekawsze od zwykłych tygrysów. Trzeba też od razu przyznać, że jest to miejsce najładniejsze ze wspomnianych (o Afryce z dwójki nawet nie wspominając) i dodatek nekst-dżenowego, wolumetrycznego oświetlenia zdziałał cuda. Poranna mgła, promienie słońca przebijające się przez korony drzew, blask nocnych ognisk - Far Cry nigdy nie wyglądał tak realistycznie i po prostu... pięknie.


Przemierzając lasy, góry, łąki i rzeki od czasu do czasu prześladowało mnie jednak uczucie deja wu. Szczególnie nasiliło się ono przy okazji misji wspinaczkowych na północ od wioski czy spacerowania wzdłuż rzeki przepływającej przez centrum mapy. Początkowo nie za bardzo wiedziałem gdzie leży problem, ale internety dały odpowiedź - otóż mapa świata w Primal została niemal żywcem przeniesiona z Far Cry 4! Spora część terenów w Oros ma kształt bardzo, ale to bardzo zbliżony do tych z południowego Kyratu i jeśli w FC4 spędziłeś kilkadziesiąt godzin, to tutaj miejscami będą ci do głowy przychodziły myśli: "czy ja już tu nie byłem?"

Nawet powiem więcej - jeśli rozpracowałeś południowy Kyrat w stu procentach, to bardzo możliwe, że czasem włączy się "autopilot", i zaczniesz odruchowo odnajdywać znajdźki poukrywane dosłownie w tych samych miejscach!


Co jednak mnie najbardziej zastanawia to to, że przy ogromie pracy włożonej przez grafików/dezajnerów w stworzenie gry, mapa terenu (coś, co nawet w prostym edytorze do Far Cry'a robiło się wyjątkowo szybko i sprawnie) jest wyjątkowo głupim miejscem na zaoszczędzanie sobie pracy. Jakoś dziwnym wydaje mi się, że pracownicy Ubisoftu wzięli mapę terenową z FC4 i zaczęli ją metr po metrze przerabiać. Przecież skoro i tak musieli układać od podstaw wszystkie te tekstury, obiekty itd (a trzeba przyznać, że pod względem dopracowania detali Primal wyraźnie góruje nad poprzednikiem - powiedziałbym że poziom dopracowania każdego strumyka, kamienia i drzewa dużo bliższy jest mocno wypucowanym miejscówkom z Destiny), to użycie starej mapy terenu jakoś nie przyspieszy produkcji (tym bardziej, że ten teren jednak został jakośtam przerobiony - miejscami totalnie).

To tak, jakby ktoś wziął stary obraz i centymetr po centymetrze przemalował go na nowy - toć nawet łatwiej po prostu namalować nowy obraz!

A jednak. Należy wspomnieć, że już mapa w Blood Dragon bazowała na południowej wyspie z Far Cry 3, więc w tym wypadku daje to pojęcie o procesie produkcyjnym Primala. Najwyraźniej gra faktycznie była zaplanowana jako samodzielny dodatek do FC4 i dopiero gdy projekt zaczął obrastać w piórka i przechodzić do kategorii pełnopłatnej gry, zdecydowano się na rozbudowę świata (chociażby o kilka mniejszych krain dołączonych do głównego świata przesmykami - Primal zrywa z dotychczasową formułą, gdzie świat gry był podzielony na dwie części).


Jeśli ktoś w tym miejscu utwierdził się w przekonaniu, że Far Cry Primal to produkt niepełnowartościowy, to chciałbym jednak kilka spraw naprostować.

Otóż nawet jeśli mapa świata jest zbliżona do tej z FC4, to już poszczególne miejscówki, jakie się w nim znajdują, zachowują swój unikatowy charakter. Pomijając te kilka momentów deja wu, gra jest przerobiona nie do poznania i na pewno nie ma tak, że czułem jakbym grał w to samo co rok temu.

To zupełnie inna, oddzielna, w miarę duża i dopracowana na swój własny sposób produkcja!

Mamy rozwój postaci, ulepszanie ekwipunku, rozbudowę wioski, oswajanie zwierząt... Wszystkie te systemy są dużo bardziej rozbudowane niż to, co było w Far Cry 3 czy 4, tak, jakby twórcy chcieli nadrobić brak broni palnej. Przed zagraniem myślałem, że ogarnianie tego wszystkiego będzie piętą achillesową Primala, ale po paru godzinach zdziwiłem się, jak intuicyjnie korzystam z całego wachlarza ficzersów oferowanych mi przez grę. Wszystko zostało zaprojektowane mądrze i świadczy o kunszcie projektantów z Ubisoft, którzy nawet z okładania się pałami i oswajania borsuka potrafili stworzyć ciekawą, zabawną grę.


Tutaj taka osobista dygresja - od ponad dekady jestem weganinem. Nie chwalę się i nie żalę (ale... studiowałem też prawo ;)), a wspominam o tym, bo przechodząc na dietę w 100% roślinną myślałem, że będę do końca życia żarł pozbawioną smaku trawę. Gdy jednak odstawiłem mięcho (i nabiał i generalnie wszytko co wyciekło czy wpadło komuś spod ogona) kubki smakowe, dotychczas masakrowane przez hurtowe ilości aminokwasów zwierzęcych, zaczęły odczuwać dawno zapomniane smaki. Jak dziecko, zacząłem na nowo poznawać i doceniać cierpką kwaśność pomidora czy gorzkawość natki pietruszki (no a później poznałem możliwości nowoczesnej kuchni wegańskiej...).

Jak ma się to do nowego Far Cry'a? Otóż z broniami z Primala jest podobnie. Gdybym w grze miał dostęp do kałacha, to oczywiście bym z niego korzystał... ale go nie mam. Siłą rzeczy musiałem używać prymitywnej broni miotanej (czy maczugi) i z miejsca zdziwiłem się, że uciukanie wroga celnym rzutem dzidy daje w grze jeszcze większą satysfakcję niż seria z kałacha! Zanim nie spróbowałem to naprawdę nie spodziewałem się, że używanie prymitywnego oręża okaże się na tyle przyjemne, że da się na nim zbudować całą grę - a jednak da się. Nie lubiłem łuku w Turoku, czy Crysisie 3, czy nawet w poprzednich Far Cry'ach, a w Primalu po prostu uwielbiam, jak rozwiązuje on problemy. Z dystansu i po cichu - tak, jak powinien.

Zresztą, twórcy nie ograniczali się prawdą (pre-)historyczną i na Nizinę Środkowoeuropejską wpuścili smilodony (czyli tygrysy szablastozębne - które to szalały raczej po drugiej stronie Atlantyku) czy plemię neandertalczyków (którzy wyginęli paręnaście tysiącleci wcześniej) czczących Wenus z Willendorfu. Łażąc po lasach można natknąć się na Stonehenge czy zasiane pola bardziej zaawansowanego cywilizacyjnie plemienia. Do tego mamy kilka patentów, o których jaskiniowcy (nieważne czy z paleolity czy neolitu) nie mogli mieć pojęcia, ale które do gry zwyczajnie pasują - kotwiczki do wspinaczki, bomby zrobione z rojów pszczół czy nawet granaty zapalające.


W ramach gameplayowej różnorodności można (i powinno się) również oswajać drapieżniki i tutaj, podobnie jak w przypadku broni, zdziwiłem się, że bieganie po lasach z przerośniętym kocurem u boku (a co większe bestie można nawet ujeżdżać), może być takie przyjemne... Co jest takiego przyjemnego w wirtualnym głaskaniu przerośniętego kotka, czy napuszczaniu go na wrogów? Tutaj już trzeba opisać kolejny, mocny punkt Primala jakim jest fauna otwartego świata.

Nie ma innej gry, w której interakcje między zwierzakami zachodziłyby tak realistycznie. Wszystkie te wilki, łosie, koty czy miśki na bieżąco kalkulują czy zaatakować, czy uciekać, czy może olać i zajmować się swoimi sprawami. To nie powstrzymuje je od zrobienia czegoś głupiego od czasu do czasu - chociażby jaguar potrafił podlecieć do mojego tygrysa, udrapać go w dupę po czym spierdolić jak najdalej gdy do jego wirtualnego móżdżka dotarło, że atakowanie dwustukilogramowej bestii i jej uzbrojonego po zęby człowieka nie jest dobrym pomysłem. Gdy odganiasz watahę wilków za pomocą prowizorycznej pochodni (czyli zapalonej maczugi albo włóczni), to nigdy nie masz pewności czy ostatecznie odpuszczą, czy też będziesz zmuszony do stoczenia walki na śmierć i życie. Ostatecznie zawsze lepiej poruszać się po dziczy w towarzystwie jak największej bestii - to daje największe prawdopodobieństwo nietykalności.


I tak ma być! Tak się zachowują zwierzęta, a twórcy gry jeszcze dodatkowo wszystko podkręcili dodając do gry masę bardzo realistycznych animacji zagryzania i duszenia jednych zwierzaków przez drugie. To jest poziom wyżej niż Far Cry 3 czy 4 i zupełnie inny wymiar niż sawanna z Far Cry 2. Przysięgam, że grając w Primala zrozumiałem co chodziło po głowach ludziom pierwotnym gdy w ich polu widzenia pojawiały się mamuty.

Te wielkie, majestatyczne bestie z jednej strony są źródłem dużej ilości mięsa i skór (a bez jednego i drugiego ani rusz), ale z drugiej są zajebiście niebezpieczne i nieobliczalne - nawet tygrysy i niedźwiedzie nie mają z nimi szans (i w sumie najlepiej taką wielką bestię odwołać gdy przeciskamy się obok stada mamutów, bo gdy któryś z członków rodziny Trąbalskich poczuje się sprowokowany, to mamy bitwę, której nie możemy wygrać). Jeśli już to najlepiej polować na mniejsze i odłączone od stada osobniki... czyli tak, jak ma to miejsce w prawdziwej dziczy.

Do dzikiej fauny dodajmy również ludzi, którzy potrafią się porozumiewać czy spanikować i mamy obraz żyjącego świata w który można się wgłębić tak, jak w żadną inną grę. O ile nie do końca kupowałem gangsterkę z GTA 5 (inna sprawa, że tam zwyczajnie odrzucił mnie gameplay), bycia amerykańskim dzieciakiem na wyspie Rook czy bawienie się w partyzankę w Kyracie, o tyle odpalając Primala z miejsca staję się jaskiniowcem biegającym po prehistorycznym świecie.


I mógłbym pisać jeszcze długo o poszczególnych elementach gry, które zrobiły na mnie wrażenie. O cyklu dnia i nocy oraz ogniu mającym duży wpływ na rozgrywkę. O wiosce, która wraz z postępami w grze staje się coraz żywszym, wypełnionym dźwiękami bębnów i śpiewem, miejscem. O postaciach, które choć są z zamysłu prymitywne (a może archetypiczne?), to jednak posiadają swoje indywidualne cechy psychologiczne, pozwalające graczowi z nimi sympatyzować.

Ale kij. Dość powiedzieć, że Far Cry Primal jest pełnoprawną częścią znakomitej serii. Częścią na pewno inną (można by rzecz "odważną"), ale wciągającą co najmniej na równi z poprzednikami.

Tak jak Far Cry 3 oceniłbym na pełną dychę, czwórkę oceniłem na 9/10, tak Primalowi daję 8/10 (punkt odjęty za brak jakichkolwiek dodatków multiplayerowych czy te deja wu). Niby wygląda to na tendencję spadkową, ale wciąż jest zajebiście wysoko i śmiało można w grę inwestować ponad dwie stówy...


...w ostatecznym rozrachunku i tak wyjdzie poniżej pięciu zeta za każdą godzinę bardzo przyjemnej rozgrywki ;)

środa, 2 marca 2016

Microsoft nie rozumie konsol?!


Ostatnio jest wysyp niusów odnośnie Microsoftowej wizji gamingu. Otóż Xbox One i Windows 10 oficjalnie są traktowane jako jedna platforma: każda konsola traktowana jest jako urządzenie z łindołsem, a dział gejmingowy Microsoftu może do woli mieszać dane na posiedzeniach akcjonariuszy.

Phil Spencer poszedł o krok dalej i zaczął cośtam bajdurzyć o opcjonalnych, hardware'owych upgradach Xboxa i grach konsolowych będąc wstecznie, i wprzód, kompatybilnych. Jak rozumieją to internetowi analitycy? Otóż Xbox zamieniłby się w otwartą platformę, a Microsoft robiłby kolejne modele pecetów, z logiem konsoli. Teraz tylko wyczekiwać, aż nowe Gearsy oraz Halo 5 będą ogłoszone w wersji pecetowej, a gracze którzy kupili je na obecnie znanego nam Xboxa One, będą mogli pograć w te same gry (tyle że w wyższych detalach) na Xboxie Two, Three czy jak te cholerstwa będą nazywane.


Z pozoru korzystają wszyscy: pecetowcy będą mieli dostęp do xboxowych eksluzjiwów z poziomu sklepu wbudowanego w system operacyjny, Microsoft poszerzy bazę (potencjalnych) odbiorców swoich gier o te pierdyliony użytkowników Windowsa 10, a konsolowcy będą mogli wciąż kupować pudełka z iksem i z każdym kolejnym zakupem mieć świadomość posiadania najmocniejszej konsoli na rynku, nie tracąc przy tym dostępu do biblioteki dotychczasowych gier.

Tyle, że jak się nad tym wszystkim zastanowić, to całe to zamieszanie po prostu skazane jest na porażkę!

Po pierwsze po co ludzie kupują konsolę? Taki zakup to inwestycja na lata w bezproblemowe, proste jak włączenie telewizora, granie. Jeśli Microsoft co roku będzie wydawać kolejnego Xboxa (tak, jak Apple wydaje kolejne iPhony) inwestycja na lata zamieni się w nerwową kalkulację, czy kupić nową konsolę teraz, czy poczekać i kupić jeszcze nowszą konsolę, na której gry będą działać jeszcze lepiej.

Po drugie, co jak co ale Microsoft powinien wiedzieć, że konsolowcy potrafią się okrutnie obrazić. No więc teraz część posiadaczy Xboxa One poczuła się wrobiona w kupno niepotrzebnego urządzenia, podczas gdy pecetowcy mają dostęp do ładniejszych wersji tych samych gier i to bez dodatkowych opłat za granie online.

Po trzecie otwarcie sprzętu odbije się niekorzystnie na jakości gier. To już nie będą wychuchane i wypolerowane, zoptymalizowane pod jeden, konkretny hardware gry. Już teraz jasne się stało, że optymalizacja i dopracowanie wersji pecetowej takiego Gears of War: Ultimate Edition leży i kwiczy. Co się więc stanie, gdy poza uwzględnieniem wersji na Winsowsy (a więc niezliczoną ilość konfiguracji) producenci będą musieli robić osobne wersje gier dla kilku kolejnych modeli Xboxa?


W sumie zaczyna być jasne, czemu Halo 5 na Xboxie One wygląda tak brzydko, działając w niskich rozdzielczościach - ta gra była robiona pod mocniejsze sprzęty! Jednak czy posiadacze tych sprzętów będą mieli dostęp do lepszej gry? A gdzie tam! Twórcy Halo 5 nie mieli czasu na optymalizację do tego stopnia, że bezpowrotnie wycięli część ficzersów (jak opcję podzielonego ekranu) i nawet jeśli będzie się odpalać grę na super mocnym pececie czy "najnowsiejszym" Xboxie, to i tak będzie ona biedna! O ile dotychczas pecetowcy spragnieni xboxowych gier mogli zwyczajnie kupić xboxa i mieć świadomość obcowania z dziełami kompletnymi, tak teraz wszyscy dostaną produkty niedorobione.

To co robi Microsoft wydaje się być powtarzaniem błędów Segi z lat 90-tych. Wówczas też Sega wypuszczała sprzętowe upgrade'y do Mega Drive (Mega-CD, 32X, 32X-CD...) wywołując wyłącznie zamieszanie, a gdy zaczęli wypuszczać Virtua Fightera czy Sega Rally na pecety to dla milionów graczy stało się jasne, że inwestowanie w konsolę "niebieskich" nosi znamiona frajerstwa.

Gdy trzy lata temu Microsoft wyjechał z Kinectem, DRMem itd wyglądało to tak, jakby w ogóle nie rozumieli oni rynku konsolowego. Teraz wygląda na to, że dalej gówno rozumieją, a sukces Xboxa 360 przytrafił im się jak ślepej kurze ziarno.


Naprawdę mam nadzieję, że wizja Microsoftu zostanie bardzo szybko i bezwzględnie zweryfikowana przez rynek (jak było w przypadku Games for Windows). Zanim konsolowy monopol Sony stanie się faktycznym, stuprocentowym monopolem. Oczywiście przy cyrkach które robi obecnie Microsoft łatwo zapomnieć o tym, co było dekadę temu, ale ja wciąż pamiętam tą butę: mówienie o sprzedaży 10 milionów sztuk PS3 bez wydania na nie nawet jednej gry, a później premierę arcy-drogiego i dziwacznego urządzenia, które dopiero z czasem nabrało cech pełnoprawnego konkurenta dla trzystasześćdziesiątki...

W międzyczasie kupiłem Far Cry Primal w wersji na Xboxa One, żeby Japończycy nie poczuli się na europejskim rynku zbyt pewnie ;)