wtorek, 29 lipca 2014

Gdy ogórki są najlepsze

Lato to taki okres gdy świat growy jakby zamiera w oczekiwaniu na premiery nadchodzącej jesieni/zimy. W sumie to "zamieranie" to raczej tak na pokaz. W istocie populacja każdej gry online skacze na łeb (w końcu młodsi i bardziej zajarani grami mają wakacje i masę wolnego czasu...), twórcy robią ostatnie szlify nadchodzących premier, a wydawcy dosłownie srają żarem, żeby ludziska nie zapomnieli, na jaki tytuł mają szykować pieniądze. O ile czerwcowe targi E3 są miejscem ogłaszania nowości, o tyle teraz dawane są konkrety. Jak na przykład Doom:


To oczywiście teaser z E3. Wówczas zapowiedziano, że dokładniejszą zapowiedź (zapowiedź zapowiedzi zdaje się być znakiem naszych czasów) odbędą się na QuakeCon 2014 pomiędzy 17 a 20 lipca. Jako że w tych dniach siedziałem w górach bez dostępu do sieci, zaraz po powrocie rzuciłem się na niusy dotyczące Dooma i... Noż kurwa. Zamiast normalnej zapowiedzi z trejlerem i całymi tymi fanfarami, zrobiono zamknięty pokaz gejmpleja. Jedyne co zostało umieszczone w sieci to reakcje ludzi:


Szkoda że QuakeCon organizowany jest w Dallas, a nie w Zakopanem, bo może bym się załapał. Tak to pozostaje tylko słuchać co mówią ludzie którzy na zamkniętym pokazie byli. Z relacji growych żurnalistów wyłania się obraz gry "oldskulowej", znaczy że będą apteczki i masa broni jednocześnie. Poza tym przemoc przez duże "P" ze scenami a'la fatality. Do tego podwójne skoki (w starym Doomie nie było nawet pojedynczych...) plecaki odrzutowe i coś niektórzy przebąkują o deathmatchu na 4 graczy. No i będzie to raczej kolejny reboot/remake niż kontynuacja Dooma 3. W sumie chyba tyle niusów. Mam nadzieję, że twórcy jednak celują wyżej niż produkcje typu Serious Sam czy Painkiller, ale na ocenę przyjdzie czas. Teraz oczekuję jakiegoś konkretnego przecieku i bety, dostęp do której zdobyłem nabywając nowego Wolfensteina (którego teraz powoli rozpracowuję, ale powiem że jest wporzo).

Ciekawie prezentują się relacje pospolitych graczy (niekoniecznie te z wklejonego filmika). Jeśli ktoś grał w Dooma 3 (a kto nie grał ten cipa) zapewne pamięta nagrania z wypowiedziami postaci, które wróciły z piekła. Relacje graczy są dużo mniej traumatyczne (powiedział bym nawet że entuzjastyczne ;)), ale sposób w który opisują widziane "okropności"... No cóż, możliwe że nowy Doom będzie udany. Nawet pomimo tego, że z oryginalnego składu w Id pozostał raptem Kevin Cloud. A może to świeża krew jest potrzebna, aby przywrócić staremu potworowi wigor?

Nie mniej jednak lata 90te minęły, a dzieciarnia nie jara się już Doomem. W sumie ciężko wyczuć czym się dzieciarnia jara w progu nowej generacji, a sami wydawcy próbują kreować hype, który pozwoli nowym markom rozkwitnąć. Activision wyłożyło na nową grę Bungie (tych od Halo) 500 000 000$. Tak jest. PÓŁ MILIARDA DOLARÓW. Dwa razy więcej niż to, co poszło na jakieś Titaniki, Avatary czy chociażby nowe GTA. Po wielu szumnych zapowiedziach, w połowie czerwca wyszła alfa, a przez kilka ostatnich dni mogliśmy pograć w betę (przez cały zeszły weekend każdy miał do niej dostęp). Jak więc się prezentuje Destiny?


Będę szczery. Uwielbiam serię Halo. Wszystko od rozbudowanego uniwersum po świetnego multiplayera. Od potworków i laserków po wysokobudżetowe kampanie reklamowe, które same w sobie stanowią porcje solidnej rozrywki (przy czym mocne wsparcie dla marki jest kontynuowane już po tym, jak Bungie wydostało się spod skrzydeł Microsofta - żeby wspomnieć nakręcenie pełnometrażowego filmu "Forward Unto Dawn" przy okazji premiery Halo 4). Halo jest zajebiste.

Ale prawdą jest też, że Halo było na przestrzeni ostatniej dekady bardzo mocno przereklamowane. Jeśli ktoś podszedł do Halo 3 czy Reach jak do zwyczajnej strzelanki, wówczas mógł nastąpić jakiś pozytywny zaskok, bo gry miały zarówno świat jak i rozgrywkę dopracowaną do najmniejszych szczegółów. Jednak przy okazji każdej gry Bungie zapowiadało, że to jest największa rzecz jaką do tej pory zrobili (bo jakby nie patrzeć - zwykle tak było), a Microsoft nakręcał spiralę robiąc z Bungie nawet nie geniuszy, ale bogów kreujących design, technologię czy rozgrywkę, na poziomie niespotykanym gdziekolwiek indziej. Wszystko się kręciło, hajs się zgadzał, a w międzyczasie wyrosło pokolenie graczy (głównie w Ameryce) przekonanych o nadzwyczajnych właściwościach produkcji Bungie. Gracze ci nie wiedzieli że są gry większe, ładniejsze czy nawet lepsze. Znali tylko Halo i tylko to się liczyło. Najgorsze wcielenie fajbojstwa ever.

Czemu piszę o fanbojach zamiast o Destiny? Ano dlatego, bo teraz Activision robi z Bungie dokładnie to samo, co wcześniej robił Microsoft. Bungie zapowiedziało grę większą niż cokolwiek co do tej pory zrobili, z otwartym światem, gdzie gracz będzie mógł dotrzeć wszędzie tam, gdzie go oczy poniosą. Wyszła alfa, a potem beta i internet zaroił się od ochów i achów nad wielkością, wspaniałością i wolnością, którą Bungie dało graczom w swojej nowej produkcji. Nauczony doświadczeniem (i pamiętając gdy "otwarty świat" w Halo 3 ODST miał miażdżyć wszystko... podczas gdy gracze nie ograniczający się do produkcji Bungie już rok wcześniej grali chociażby w kilkadziesiąt razy większe Far Cry 2) wiedziałem żeby przechwałki dzielić przez 10, jednak tego co pokazano, zwyczajnie się nie spodziewałem.

Ta gra zapowiada się zajebiście nijako!

Otwarty świat? Toż to po prostu poziomy od Halo! Może i nieco większe, ale jak można mówić o otwartości świata gdy każde wykroczenie poza przewidziany przez twórców obszar, kończy się śmiercią?! Zaś ograniczając się do udostępnionego przez twórców obszaru, "eksploracja" kończy się w minutę, gdy dochodzimy do miejsca z drzwiami zamkniętymi na amen.

Wielka gra? W becie były dwa poziomy (księżyc został odblokowany w środku nocy z soboty na niedzielę, raptem na kilka godzin). W pełnej wersji będzie ich (uwaga!) CZTERY! No ja pier... gdyby Bethesda wyjechała z czymś takim w jakiś Skyrimach czy Falloutach, to byłby koniec tych marek! W becie rozwój postaci kończył się na ósmym poziomie, co dawało dostęp do kilkudziesięciu (bardzo do siebie podobnych) broni. W pełnej wersji poziomów będzie (znowu uwaga!) 20! Borderlands 2 robi teraz pod siebie (ze śmiechu).

Wspaniała grafika? Wygląda ładnie. Może nie aż tak jak Killzone Shadowfall, ale jest ładnie. Tylko te 30 klatek doskwiera - zwłaszcza w trybie "crucible" (czyli po prostu multiplayerze 6 na 6), który porównując do konkurencji ma ten lekko ślamazarny feeling odchodzącej generacji.

Najgorzej jednak że praktycznie nie ma w co grać! Są nudne, linearne misje. Wokół kręcą się inni gracze (w końcu gra jest non stop podłączona do serwerów dedykowanych Activision), ale nic ciekawszego z tego nie wynika. Czasem jest "event" czyli coś się dzieje w "otwartym" świecie i okoliczni gracze mogą się przyłączyć do odpierania fal wrogów, ale generalnie jest... nudno, nawet porównując do części Halo sprzed kilku lat, gdzie akcje miały jednak większy rozmach. Sytuację ratowałaby kooperacja, ale Bungie nie dało nawet tak podstawowej opcji jak dzielony ekran! Możemy więc pograć ze znajomymi ale tylko online. Ale to nie szkodzi - przecież żyjemy w świecie cyfrowym i nawet gdy chcemy ze znajomymi obejrzeć film, to każde odpala go na innym urządzeniu, siedząc u siebie po domach i gadając za pomocą internetowego komunikatora! (to ostatnie zdanie to ironia, czy może sarkazm, ale patrząc na to, co serwują nam twórcy gier to chyba oni faktycznie żyją w takim świecie)

Nie mam jednak wątpliwości że Destiny sprzeda się zajebiście. Activision zrobi wszystko, aby te pół miliarda zielonych nie tylko się zwróciło, ale ostatecznie przyniosło dochód. Będą więc robić kolejnej generacji graczy wodę z mózgu. Tak się zastanawiam, czy przypadkiem gdybym sam był nastolatkiem, to bym tego nie łyknął, będąc przekonanym o geniuszu ludzi z Bungie tak, jak byłem przekonany o geniuszu ludzi z Id Software w latach 90-tych.

W sumie możliwe, że w końcu i tak grę kupię. Lubię klimaty sci-fi (chociaż Destiny to raczej jakaś futurystyczna mutacja fantasy). Lubię strzelać do potworków i poszwędać się po ładnie zrobionych miejscówkach. Tylko poza tym przydałaby się jakaś konkretniejsza zawartość, bo granie w grę zorientowaną na kooperację, solo, nigdy nie jest tak fajne jak być powinno (i mogło).

poniedziałek, 14 lipca 2014

Krótka piłka: TimeShift


W roku 2003 wyszła na pecety strzelanina Will Rock. Fakt ten jakoś nie zapisał się w historii giercowania, i w sumie ciężko się dziwić. Mieliśmy do czynienia z zrzynką z Serious Sama - w miarę miodną i solidnie wykonaną, ale bez obsrywy. Gierka jednak wystarczyła do zapewnienia środków, które pozwoliły jej twórcom - rosyjskiemu studio Saber Interactive, przez kolejne 4 lata dłubać przy ich następnej, nextgenowej (wówczas) marce. Ostatecznie TimeShift wyszedł na rynek dokładnie w momencie, gdy oczy growego świata skierowane były na premiery Call of Duty 4, Halo 3, Bioshock, Crysis czy chociażby Unreal Tournament 3 (nie mówiąc już o grach nie będących fpsami, jak Assassin's Creed, Uncharted czy Heavenly Sword)... No cóż.


Czym gra jest? Przykładając miary drugiej połowy pierwszej dekady XXI wieku - przeciętnym fpsem. Posiada przy tym jakiśtam scenariusz (cośtam z historią alternatywną i podróżami w czasie) najeżony bezpłciowymi i stereotypowymi bohaterami i będący raczej pretekstem to przeciskania gracza przez poszczególne miejscówki. Jeśli komuś odpowiadały chociażby 3 ostanie gry z serii Wolfenstein, to i tutaj znajdzie on coś odpowiedniego dla siebie. Broń palna? Jest. Głupi żołnierze wroga i równie bystrzy sojusznicy? Są. Maderfakerskie roboty i bosowie? Są. To specyficzne coś, co w założeniach ma pozwolić grze wybić się gejmplejowo? Też jest - wszak główny bohater posiada kostium pozwalający zwalniać, zatrzymywać i cofać czas! Właśnie wokół tego motywu kręci się rozgrywka, raz dając na poziomach odpowiednie łamigłówki, innym razem zasypując gracza wrogami i oczekując twórczego manipulowania czasem, celem ich eliminacji.
Niby wszystko spoko i na swoim miejscu, ale jednak już w roku 2007 mieliśmy do czynienia raczej ze średniakiem, a od tego czasu przecież wyszło parę niezłych produkcji (jak chociażby opisywane niedawno Singularity), które podobne pomysły pogłębiały, wzbogacały i sprzedawały w nieco bardziej atrakcyjnej oprawie.


Nie mniej jednak, jeśli ktoś ma ochotę spędzić kilka wieczorów z przyzwoitym fpsem w klimatach tytułów wymienionych wyżej (przez co rozumie się, że zna już te tytuły - podobnie jak chociażby Half Life'a 2), to śmiało może zainwestować w produkcję Rosjan. Gra jest tania jak barszcz (wersje konsolowe na Allegro można wyhaczyć po kilkanaście złotych) i pozbawiona jakichś dyskwalifikujących błędów. Co by nie mówić o Saber Interactive to wśród producentów z półki AAA(czy AAAA) studio znane jest z solidnej, rzemieślniczej roboty i wykorzystywane przy produkcji chociażby Halo Anniversary (jedynki i dwójki). Fachowo to się nazywa outsourcing cycóś...

W każdym razie gra jest rzetelnie wykonana i choć kolejne miejscówki nie gwałcą oczu nie wiadomo jakimi widokami, to jednak wszystko jest na swoim miejscu - miasto wygląda jak miasto, łąka wygląda jak łąka a wielkie, chcące zrobić nam krzywdę roboty, wyglądają jak wielkie, chcące zrobić nam krzywdę roboty. Gracz załapie się nawet na poziomy w których popierdala na quadzie - wszak po Halo, wszystkie fpsy po prostu musiały mieć pojazdy! Pomimo braku przysłowiowego palca bożego, jest w co grać - z czego, do czego i gdzie, strzelać. Choć rozgrywka jest liniowa (może nie tak jak w niektórych militarnych szóterach, ale raczej daleko poziomom do otwartości chociażby Crysisa), to jednak przy tej cenie, można grę z czystym sumieniem przejść raz (a dobrze ;)).


Podsumujmy:

+ Kawał solidnie wykonanego, acz nie porywającego, fpsa.
- Kawał solidnie wykonanego, acz nie porywającego, fpsa.
+ Eee... to bawienie się czasem jest spoko...

Dałbym 6 na 10.