poniedziałek, 28 stycznia 2019

Trzecioosobowe Destiny od EA


W miniony weekend Electronic Arts udostępniło "VIPom" wersję demo gry Anthem - najnowszego dzieła legendarnego (przynajmniej kiedyś i przynajmniej wśród miłośników erpegów) studia BioWare. Jako że sam jestem VIPem, miałem możliwość pograć na moim Xboxie One X no i...

...no kurwa, słabo.


Zacznijmy od spraw oczywistych: ta gra jest zajebiście niedopracowana i nie ma możliwości żeby na 22 lutego (kiedy to będzie mieć premierę) wszystko działało jak należy. Ewidentnie została wypchnięta przed koniec roku rozliczeniowego (czyli przed kwietniem), aby nabić EA coroczny postęp w dochodach w sprawozdaniu dla inwestorów (co EA jest bardzo potrzebne po klapie Battlefielda V).

Po początkowych problemach z przeładowanymi serwerami (no bo zainteresowanie grą sieciową jak zwykle zaskoczyło twórców i wydawcę) wyszły kolejne problemy. Ani jednej misji nie udało mi się odpalić, ani ukończyć bez zawiechy gry, a gdy już udało się dołączyć do rozgrywki, to widoczne były regularne spadki poniżej 30fpsów, a czasem chyba nawet poniżej 20fpsów (i to na najmocniejsze, kurwa, konsoli na rynku).

Same misje mają strukturę podobną do strajków z Destiny - paru graczy lata od punktu na mapie świata do punktu na mapie świata i rozpierdala kolejne fale przeciwników z bossem na końcu. Jeśli ta struktura utrzymana zostanie w pełnej wersji, to ja nie wiem jak ludzie będą grać w Anthem parę miesięcy po premierze. Przecież nie ma możliwości, żeby za każdym razem gdy ktoś rozpocznie daną misję, to gra zaraz znajdzie mu paru towarzyszy rozpoczynających tą samą misję w tym samym momencie. No więc jak to będzie?


Przeciwnicy (zwłaszcza bossowie) potrafią chłonąć pociski na tony i jeśli postawi się przeciwko nim pojedynczego gracza, to lepiej żeby stały za tym jakieś algorytmy skalujące poziom - inaczej ten pojedynczy gracz albo się zamęczy, albo zwyczajnie znudzi.

Zresztą widmo nudy ciąży nad Anthem bardzo wyraźnie, bo na jaki aspekt gry by nie spojrzeć, to na rynku od wielu lat istnieją gry które wszystko to już pokazały graczom. Powiedzmy wprost: ta gra wygląda jakby twórcy Mass Effecta zrobili swoją wersję Destiny i tyczy to nie tylko ogólnymi założeniami (że połączenie kooperacyjnej strzelanki z mmo), ale nawet stylu graficznego. Fort Tarsis wygląda jak totalna zrzynka z Wieży - podobna architektura (łącząca motywy orientalne ze steam punkiem i bardziej prostolinijnym sci-fi), podobnie ubrani ludzie, podobny klimat...

To znaczy świat wydaje się być akurat spoko (niezależnie czy został zerżnięty z Destiny z pełną premedytacją, czy tylko "przypadkowo" wykazuje podobieństwa do dzieła Bungie), ale co z tego, skoro technicznie wszystko jest spierdolone koncertowo. A nawet jakby nie było spierdolone, to i tak to latanie od strzelaniny do strzelaniny okazuje się zajebiście monotonne już po paru misjach. Jeśli grało się w dobre, kooperacyjne strzelanki trzecioosobowe, to od razu czuć tutaj różnice - tutaj nie ma tego pierdolnięcia, która przyciągnęłoby na dłużej.


Przyznam się, że grami od BioWare jakoś się nie interesowałem (a ponoć zwykle odznaczają się one interesującej historii - tego jednak po demie nie było czuć). Do Anthem podszedłem tylko ze względu na jego podobieństwo do wielokrotnie wspominanego Destiny. No i dupa.

Nie będę w to grał, nie interesuję się tym.


sobota, 12 stycznia 2019

Zimowe przemyślenia zgreda

Pod koniec grudnia nie było posta podsumowującego odchodzący rok 2018. Powiem zupełnie szczerze: nie było o czym pisać! Z punktu widzenia zgreda preferującego perspektywę pierwszej osoby rok 2018 był tak chujowy, że aż strach. Może jeszcze kilka lat temu grałbym w jakieś Red Dead Redemption 2, God of War czy Spider-Mana, ale z wiekiem jakoś doszedłem do momentu, w którym szkoda mi czasu na coś, co nie jest pierwszoosobowe (albo nie jest mordobiciem, albo klonem Diablo - bo ostatnio taka faza mnie złapała).

Więc jeśli chodzi o patrzenie na świat gry z jedynie słusznej (pierwszej) perspektywy, co co żeśmy właściwie dostali w ciągu tych minionych dwunastu miesięcy?


No tak, wyszedł zajebisty Far Cry 5 z miejsca zgarniając tytuł Gry Roku 2018 Bloga Lasery i Potwory.

Posiadacze Xboxów (i zdatnych do grania pecetów) dostali bardzo biedne Sea of Thieves. Bethesda pogrążyła się skandalicznym Falloutem 76, a w ogóle to jeszcze w lutym wyszło niezależne, hardkorowe rpg w postaci Kingdom Come: Deliverance (w które to nie grałem, bo hardkorowe rpgi ze swej natury mnie odstraszają).

Poza tym... Black Ops 4 oraz Battlefield V - w które to z różnych względów grywam dużo mniej, niż w inne, dużo starsze strzelanki onlajnowe (chociażby w starsze WWII albo naprawione Master Chief Collection - po ponad czterech latach trzeba będzie wrócić do tego tematu). Po prostu jakoś nie czuję szału związanego z nowymi częściami konkurujących serii.

Coś jeszcze? Ano dodatek do Destiny 2, który ponoć jest udany (biorąc wzmiankę na chujowe wcześniejsze dodatki, postanowiłem go z całą premedytacją olać) i niespodziewany dodatek do zajebistego Prey (który ogrywam dopiero teraz, bo zakupiłem go w ramach świąteczno-noworocznych promocji).

To, kurwa, wszystko co wyszło w ubiegłym roku.


Tak więc z mojego, subiektywnego punktu był to wyjątkowo biedny rok. Z obiektywnego punktu widzenia też się zaczęło sypać, bo niemal wszyscy, wielcy wydawcy zanotowali pod koniec roku potężny spadek kursu swoich akcji - do tego stopnia, że niektórzy wieszczą początek krachu podobnego do tego z roku 1983 (gdy wartość rynku gier wideo spadła w Ameryce o 97%).

Czy może być aż tak źle?

Z biznesowe punktu widzenia nie będę się mądrzył. Z growego punktu widzenia rok 2019 zapowiada się jednak dużo lepiej niż poprzedni (chociaż w sumie ciężko mi sobie wyobrazić większą biedę).

Za miesiąc uderzy trzecia część serii Metro, na którą to czekałem od kilku dobrych lat (choć zapowiedziana została zaledwie półtora roku temu - na konferencji Microsoftu na targach E3 2017):


Nie mogę się doczekać z dwóch powodów:

Po pierwsze nie mogę się samej gry, bo po spędzeniu masy czasu w postapokaliptycznej Moskwie jestem ciekawy, jak wygląda reszta tego świata. Tak, wiem że przecież istniej pierdylion książek rozgrywających się w uniwersum stworzonym przez Dimitrija Głuchowskiego (również rozgrywających się w Polsce), jednak co innego przeczytać, a co innego zobaczyć... i przeżyć.

Po drugie jestem ciekawy jak po wydaniu gry potoczą się losy ukraińskiego (choć przeniesionego na Maltę) studia 4A Games. Jeśli gra okaże się dobra, to Metro Exodus może być dla nich podobnym przełomem, jakim dla polskiego CD Projekt był Wiedźmin 3. To znaczy proporcjonalnie mniejszym (bo i CD Projekt zawsze był firmą znacznie większą), ale generalnie pozwoli zwiększyć tempo i skalę prac nad kolejnymi projektami.

Bardzo źle by było, gdyby ta gra przepadła, a niestety przepaść może, nawet jeśli okaże się zajebista. Jakoś tak wyszło, że tego samego dnia premierę będzie mieć inna, postapokaliptyczna strzelanka pierwszoosobowa, tym razem robiona przez Ubisoft Motreal:


Wygląda na to, że cykl wydawniczy serii Far Cry wykrystalizował się na przeplatanie pełnowymiarowych, numerowanych części eksperymentalnymi spinoffami. I tak po trójce dostaliśmy dziwaczne Blood Dragon, po czwórce wyszedł prehistoryczny Primal (który okazał się jednym z moich ulubieńszych tytułów bardzo dobrego roku 2016), a po piątce dostaniemy... postapokaliptyczną kontynuację! Spoiler jak chuj, dla tych co FC5 nie przeszli, ale mówi się trudno.

I tak, w samych założeniach Ubisoft nie będzie za New Dawn wołać pełnej ceny, co jest akurat bardzo spoko i na wstępie skłania do spojrzenia na produkcję przymrużonym okiem. Wiadomo że zostanie użyta przerobiona mapa z FC5 (podobnie jak Blood Dragon użył mapy z FC3, a Primal z FC4), ale tym razem będzie kolorowo do porzygu (co znacznie odbiega od obrazu postapokaliptycznej Rosji stworzonego przez 4A Games).

Z jakiegoś powodu postapokalipsa kojarzy się po drugiej stronie Atlantyku z fuksją i amarantem (w sensie odcieniami oczojebnego różu) i widoczne jest to również w Rage 2, który zaatakuje w maju:


Chociaż w sumie akurat Rage 2 jest tworzone przez szwedzkie studio Avalanche (a po drugiej stronie Atlantyku tylko doglądają je Id Software oraz wydawca, czyli Bethesda), ale tak czy inaczej... to dziwne że w przeciągu paru miesięcy dostaniemy dwie produkcje które zbliżone będą gejmplejowo (fps w otwartym świecie), tematycznie (postapokalipsa) oraz wizualnie (nakurwianie różem po oczach). Zmówili się jakoś? Wpadli na podobny koncept zupełnie niezależnie? Może jakieś szpiegostwo przemysłowe miało miejsce?

Nie no, spoko. Ja się nie gniewam.

W sumie to nadchodzący Doom Eternal również można nazwać grą postapokaliptyczną - tyle, że tym razem Ziemia zostaje zniszczona nie przez nuklearną zagładę czy asteroidę, ale przez inwazję prosto z piekła:


Co prawda nie ogłoszono jeszcze daty premiery, ale dziwne by było, gdyby nie nastąpiła ona jesienią. Tutaj można być spokojnym o poziom kampanii singleplayerowej - będzie wybuchowo i interesująco zarazem. Mnie ciekawi, czy twórcy znajdą jakiś pomysł na tryb multiplayerowy, bo choć mnie osobiście ten z ostatniego Dooma podszedł, to jednak sporo ludzi marudziło i szybko zdechł on w zalewie onlajnowych strzelanek roku 2016.

W każdym razie, nawet nie biorąc pod uwagę multiplayera (czy usuniętego trybu SwapMap) Doom Eternal to tegoroczny pewniak.

Niestety, ale nie mogę tego powiedzieć o Gearsach Piątce (dosłownie, zamiast "Gears of War 5" tytuł gry został oficjalnie skrócony do "Gears 5"), które najprawdopodobniej również wyjdą na jesieni:


Powiem szczerze: boję się. Gearsy zawsze kojarzyły mi się z braterstwem, poświęceniem i innymi typowo "męskimi" wymysłami, a tym razem główną bohaterką będzie ewidentnie niezrównoważona Kait (przez wielu uznana za najbardziej irytującą postać z czwórki).

Boję się, że tworzące grę The Coalition chce się ścigać z "filmowymi" grami wydawanymi przez Sony, w typie jakiegośtam The Last of Us. Gdybym nie wiedział, że to Gearsy i że gra będzie posiadać typowe dla serii cechy (czyli kooperacyjna kampania oraz ten pojebany, specyficzny multiplayer) to po trailerach zainteresowałbym się tą produkcją tak, jak interesuję się innymi trzecioosobowymi grami nastawionymi na przerywniki filmowe i tzw. historię... czyli wcale.

No, ale może nie będzie tak źle? Przecież poprzednią grę z serii (robioną przez tych samych ludzi) pozwoliłem sobie nazwać grą roku 2016! Zresztą ostatnimi czasy kiepsko zapowiadające się gry potrafią pozytywnie zaskakiwać.

Bądźmy więc dobrej myśli.