sobota, 28 lipca 2018

Far Cry 5

Montana... To tutaj milion ludzi zamieszkuje terytorium większe od Niemiec... Gdzieś w południowo-zachodniej części tego stanu leży hrabstwo Hope... 


No dobra, bez zbędnego pierdolenia - Hope County jest fikcyjne, podobnie jak religijna sekta, która je opanowała. Mamy do czynienia z grą wideo, gdzie motywy realistyczne i fantastyczne mieszają się w takich proporcjach, by uczynić najnowszą piątkę, najlepszą częścią serii Far Cry.

Tak, napisałem to!

Po kilku miesiącach grania w Far Cry 5 (oraz bezpośredniego porównywania go a to do czwórki, a to do prehistorycznego Primala, a to do niedawno zremasterowanej trójki) stwierdzam iż jest to najlepsza część serii i najlepsza pierwszoosobowa, gra sandboxowa, w jaką można obecnie zagrać.

Wciąż mamy tu formułę otwartego świata, gdzie kawałek po kawałku przejmuje się kolejne bazy, czyniąc tym samym poruszanie się w danym rejonie bezpieczniejsze dla postaci gracza i przyjaznych mu NPCów. Taka właśnie formuła wykrystalizowała się w kultowej części trzeciej (co stanowiło wyraźny postęp wobec topornej części drugiej - która poza otwartym światem, jakoś nie miała na siebie pomysłu) i w obrębie tej właśnie farkrajowej formuły piątka stanowi wyraźny przeskok jakościowy. Powiedziałbym, że ilość rzeczy które poprawiono względem trójki/czwórki (bo te części były bardzo do siebie podobne i na dobrą sprawę różniły się praktycznie tylko miejscem akcji) jest chyba nawet większa, niż między toporną dwójką i kultową trójką.

Pytanie tylko, czy to wystarcza obecnym, rozpuszczonym, znającym wszystkie poprzednie części, graczom?


No cóż, ponoć Far Cry 5 jest najlepiej sprzedającą się częścią serii - czyli obiektywnie mówiąc, wszystko pykło.

Jednak, jak w przypadku większość gier z tak wysokim numerkiem w tytule, są ludzie skarżący się na wtórność i zmęczenie materiału (czy też zmęczenie materiałem). W końcu piątka oznacza byciem sequelem, sequela, sequela, sequela oryginalnej gry i to normalne, że w tym momencie niektórym entuzjazm opada. Jednak brutalna prawda jest taka, że obecny poziom dopracowania wszystkiego (dosłownie: sterowanie, HUD, struktura misji, zarządzanie ekwipunkiem itd - wszystko jest tutaj wypolerowane na błysk) byłby niemożliwy bez kilkunastu lat doświadczeń dewelopera.

Ile wolności może otrzymać gracz, zanim pieczołowicie zaprojektowana rozgrywka się posypie? Projektanci z Ubisoft doszli pod tym względem do ściany - w świecie gry można robić wszystko co się chce, aż się naładuje pasek wkurwienia lokalnego bossa. Gdy pasek dojdzie do pewnego momentu, gracz zostaje przeniesiony (porwany) do misji głównej, po czym wraca do otwartego świata i rozrabia dalej. Z punktu widzenia budowania immersyjnej opowieści - głupota straszna.

W tym miejscu posypały się gromy ze strony niektórych graczy (i recenzentów z bożej łaski). Szczerze, myślę że winić należy... Sony. O ile jeszcze kilka lat temu jakoś się gatunki rozkładały w miarę równomiernie, tak od czasu The Last of Us każda "ambitna" gra musi być prowadzona z trzeciej osoby i opowiadać jakaś historię z bohaterami przeżywającymi trudne chwile...


W świecie filmów istnieje coś takiego jak "Oscar bait" (czyli "przynęta na Oscara") - film robiony wyłącznie pod kątem sympatii, poglądów politycznych i oczekiwań członków Amerykańskiej Akademii Filmowej. Kojarzycie te klimaty? Jak ktoś gra czarnego, sparaliżowanego geja z okresu niewolnictwa i umiera na końcu filmu, to z automatu dostanie Oscara, bo po prostu się należy. Później taki film jest wciskany motłochowi jako dzieło "kultury wysokiej" i wielu krytyków się na to łapie (bo w sumie ich sympatie i oczekiwania ukształtowane zostały przez wspomnianą Amerykańską Akademię Filmową).

Ostatnio w świecie gier obserwujemy coś podobnego. Na trailerze z E3 jakaś tam Ellie pocałowała się z drugą lesbijką i już cały świat wie, że The Last of Us 2 opowie graczom zajebistą historię i będzie głęboko i generalnie nikt nie da grze poniżej 9/10, niezależnie od poziomu rozgrywki... Ja pierdolę, tęsknię za czasami gdy Sony wydawało kolejne części Killzone oraz Resistance.

Dobra, bo odbiegam... Chodzi o to, że Far Cry 5 jest grą zaskakująco grywalną. To znaczy raz, że dobrze się w niego gra, a dwa, że opowiadana w nim historia podporządkowana jest rozgrywce, a nie na odwrót. Gdy okazało się, że głównym złym będzie przywódca amerykańskiej sekty religijnej (w domyśle: chrześcijańskiej), niektórzy zaczęli oczekiwać od gry jakichś komentarzy na tematy społecznopolityczne obecnej Ameryki. A tu dupa, bo pod względem przedstawionego świata i zaludniających go bohaterów, gra zdecydowanie skręciła w kierunku Redneck Rampage.


Pomimo amerykańskich realiów (a więc takich, z którymi mogą się utożsamić wszyscy obeznani z kulturą Okcydentu), gra jest tak apolityczna, jak to możliwe. Nie będzie nikogo pouczać, nauczać czy osądzać. Większość bohaterów pozytywnych to wieśniaki i jest to towarzystwo, w którym jedni z miejsca poczują się jak w domu, inni będą potrzebowali paru piw, a jeszcze inni odbiją się totalnie i pójdą wypisywać głupoty na internecie.

Sympatia, jaką będziemy czuć wobec mieszkańców wirtualnej Montany jest o tyle ważna, że każda znajdźka na mapie (coś, co wcześniej pojawiało się wraz ze zdobyciem lokalnej wieży czy rozpaleniem kolejnych stosów w Primalu) i każda misja poboczna, wiąże się z zagadywaniem do kolejnych NPCów. Dodatkowo Far Cry 5 bardzo mocno stawia na kooperację ze sterowanymi przez sztuczną inteligencję pomocnikami, a ci gadają... Bosze, czasami słyszymy takie pierdoły, że masakra... i na tym to właśnie polega - albo przyjmiemy ten świat z całą jego głupkowatością, albo nie mamy czego w FC5 szukać.

Pomimo tego, że zakończenie (oraz wiążące się z nim niusy lecące w radio) próbują sprawić wrażenie opowiadania o czymś istotnym, to jednak Far Cry 5 jest w pierwszej kolejności pierwszoosobowym sandboxem, w którym misje "na serio" (np. polowanie na kolesia, który nakarmił głodne dzieci ciałami ich rodziców) następują pomiędzy Rajdami Wielkiej Pyty.


Ostatecznie, jakość takiego właśnie sandboxa sprowadza się do jakości świata, w którym przychodzi graczowi rozrabiać (właśnie do tej "piaskownicy"). Gdy już wybijemy wszystkich bossów i rozwalimy wszystkie posterunki, każdy kolejny Far Cry (od czasu trójki) zmieniał się w symulator chodzenia, urozmaicany aktywnościami, które gracz może sobie dobierać według swojego widzimisia. Piątka jest w tym najlepsza, ze swoimi jeziorami i rzekami (w których można łowić ryby - co samo w sobie jest mini grą), lasami i górami (w których można polować na zwierzynę, albo się po prostu wspinać/spacerować) oraz całą masą lokacji będących wirtualnymi atrakcjami turystycznymi (moim faworytem jest urządzony w stodole dom strachów na południowych krańcach mapy).

Generalnie, jak wspomniałem na początku, piątka jest najlepsza, a to, że ludzie nie posrali się z wrażenia po jej premierze wynika wyłącznie z faktu, że poprzedziły ją poprzednie części (oraz naśladowcy). Tyle tylko, że ponownie, bez tych poprzednich części, Far Cry 5 nie byłoby aż tak dobre...

Powiem szczerze, że nawet bez olbrzymiego edytora map/misji oraz związanego z nim kompetytywnego trybu online (w którym do tej spędziłem ledwie kilka meczy), FC5 jest dla mnie grą roku. Jest to jedna z tych gier, do których wracam po wielu miesiącach i zastanawianiem się: czy oto jest kolejne nadejście pełnej dychy?


Bardzo możliwe, bo gdy przychodzi mi ochota poszwendać się po wirtualnym, otwartym świecie, to ostatecznie zawsze wsiąkam właśnie w Far Cry 5, pomimo tego, że pozaczynanych gier z otwartymi światami mam multum (m.in. Skyrim, Fallout 4 oraz kilka części Assassin's Creed). Wiele wskazuje, że po latach, wspominając sezon wiosna/lato 2018, będę pamiętał popierdalanie po lasach i górach hrabstwa Hope, dokładnie tak, jak pamiętam odwiedziny na planecie Na Pali (20 lat temu), czy tłuczenie kosmitów na kosmicznej Arce (dekadę temu).

Jeśli natomiast ktoś nie jest mną, to Far Cry 5 wciąż, obiektywnie, pozostaje najlepszym, pierwszoosobowym sandboxem. Model strzelania, jazdy, skradania, poruszania się ogóle, wygląd i ilość miejscówek... No generalnie wszystko, poza fabułą, jest tutaj wzorcowe.

Jeśli ci się nie spodoba, to znaczy, że generalnie z tego gatunku nic ci się już nie spodoba i potrzebujesz długiego odpoczynku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz