czwartek, 29 grudnia 2016

Grą roku 2016 jest...

...Gears of War 4!


Tak mi wyszło z przeprowadzonego rachunku sumienia. Rachunek przeprowadzałem próbując wytypować najlepsze (według mnie) produkcje 2016 roku. Przypomniałem sobie jednak, że nie jestem profesjonalnym serwisem growym i w związku z tym tworzenie jakichś corocznych list mnie nie obowiązuje.

Zresztą, nawet jeśli chciałbym zrobić listę, to jak? Po świątecznych promocjach na dyskach twardych konsol siedzą kolejne produkcje, których jeszcze nie przeszedłem (więc nie mogę ich jeszcze uczciwie ocenić), a których brak na liście topów roku byłby wiochą. Ot weźmy takie Dishonored 2, nad którym krytycy się spuszczają - ja pierwszą część przechodziłem rok, ciesząc się każdym zakamarkiem i smaczkiem za każdym razem, gdy przyszła mi ochota na skradanie się po kątach. Dwójka wydaje się równie dobra (czy nawet lepsza) więc nie zamierzam się z nią popędzać. Tak samo nie będę się popędzać z przechodzeniem nowego Deus Exa... Skyrima... Mirror's Edge... Homefront... Generalnie wszystkich tych gier singleplayerowych stworzonych z myślą o długich, zimowych wieczorach.

Do wiosny jeszcze daleko, a do tego czasu Gears of War 4 faktycznie pozostaje dla mnie numerem jeden wśród produkcji wydanych w 2016 roku.


To może jakoś inaczej podsumować by odchodzący rok? Wyjechać z jakimś zwięzłym twierdzeniem? Nauką? Mądrością wręcz?

No więc przeglądając wysokobudżetowe produkcje można odnieść wrażenie, że najbardziej wypaliły produkcje z jasnym, ugruntowanym w masowej wyobraźni, pomysłem. Nowy, ale mocno klasyczny Doom okazał się zajebisty (miałby szanse na pierwsze miejsce w moim prywatnym rankingu, gdyby nie to, że spierdolono online i od wielu miesięcy nie jestem w stanie zagrać meczu). Również Battlefield 1 okazało się bardziej osadzone w klasycznym (nieco bardziej arkadówkowym) gejmpleju niż ostatnie odsłony serii i również tutaj okazało się to strzałem w dychę (albo ósemkę, bo na tyle oceniłem najnowsze dzieło DICE).

Tymczasem mocno nowatorskie Battleborn zaliczyło spektakularną klapę, pomimo wsparcia dużego wydawcy i bycia naprawę solidną produkcją. Niektórzy upatrują przyczynę w postaci Overwatch, ale bądźmy szczerzy: nawet sam Gearbox nie wiedział jak swoją grę zareklamować i sprzedać. Że hybryda fps i moba? Nawet przy takim, najprostszym ujęciu, fani jednego gatunku odstraszeni zostaną przez obecność drugiego. Przyznam, że w Battleborn pogrywam do tej pory i naprawdę mam nadzieję, że kiedyś nastąpi jakieś przełamanie i gra stanie się popularna... Chociaż wiadomo kim są dzieci nadziei...


Co ciekawe problemy z komunikacją na temat swojego dzieła mieli też twórcy No Man's Sky. Tutaj jednak przedpremierowy hype był mocno przegięty i rodzi się pytanie: czemu? Czemu Battleborn sprzedał się chujowo, a NMS zajebiście?

Wydaje mi się, że ludzie chcieli uwierzyć, że małe, kilkunastoosobowe studio może stworzyć epickie dzieło. NMS miał fory, podczas gdy Battleborn zapłaciło za grzechy Gearboxa (czyli Aliens Colonial Marines oraz Duke Nukem Forever).

Wygląda na to, że skandal (bo ciężko to inaczej określić) po premierze No Man's Sky zmieni podejście graczy do ambitnie zapowiadających się gier, robionych przez mniej znane studia. Do tego dochodzi coraz większe zmęczenie grami early access (zwłaszcza gdy ten early access potrafi być wciskany jako pełna gra - jak Street Fighter 5 czy Homerfront: The Revolution) i chyba generalnie po zachłyśnięciu się nowinkami (czy ktoś jeszcze pamięta hełmy VR?) ludzie zapragnęli starych, sprawdzonych pomysłów w solidnej formie.


Może wielcy wydawcy wyczują żyłę złota i za dwa lata będzie wysyp takich Doomów? Shadow Warriorów?

Bloodów?...

środa, 14 grudnia 2016

Hazard dla dzieci


Nic nowego nie wrzucałem na bloga bo byłem Bangkoku. Nie w interesach czy coś. Zwyczajnie się opierdalałem i nawet nie za bardzo chciało mi się grać (więc nie będzie posta jak kiedyś po wizycie w Szanghaju). Nie mniej jednak kiedyś wakacje się kończą i człowiek wraca do kraju, do pluchy, do pracy, do gier... A tu się okazuje, że Activision dokonuje świętokradztwa i implementuje w Modern Warfare Remastered system mikropłatności na wzór pozostały (nowszych) części Call of Duty!

Oczywiście wszyscy się tego spodziewali, ale jednak ciężko było się przygotować. Normalnie patch się ściąga i okazuje się, że poza brakującymi mapkami, pojawił się nagle jakiś przychlast handlujący wypasionymi skórkami do broni czy potłuczonymi butelkami (chciałbym żartować...). Ale nie ma tak, że jeśli chcę za kilka złotych kupić tego wypasionego, wysłużonego M-14 z okresu wojny w Wietnamie to kupuję. O nie! Za prawdziwe pieniądze kupuję badziew, który następnie zamieniam na kolejny badziew, który umożliwia mi losowanie rzeczy, które dostanę i może, ale to może dostanę to co chcę.

Żeby zachować pozory przyzwoitości Activision daje możliwość "uczciwego", niewspółmiernego do owoców grindu. Innymi słowy robi to, co masa innych wydawców popierdółkowatych gierek ze Steama.


Model mikrotransakcji z losowym badziewiem jest, dla logicznie myślącego człowieka, najbardziej wkurwiający z możliwych. Czemu jest tak popularny wśród wydawców? Ano dlatego, że spora części graczy to nie są ludzie logicznie myślący. Dużo jest tutaj głupków z ciągotami do paskudnych nałogów (jak hazard) oraz dzieciarni (a dzieci są z natury głupie). Jeden taki upośledzeniec jest dla wydawcy wart więcej niż wielu normalnych ludzi, nawet gotowych wydać te kilka złociszy raz na jakiś czas na jakąś konkretną pierdółkę.

Pod względem bezmyślnego przejebywania pieniędzy jeden głupek jest w stanie "nadrobić" wielu ludzi, którzy pod wpływem niecnych praktyk wydawcy, zupełnie się od mikrotransakcji odwrócą. Jedyne co musi wydawca, to utrzymywać takiego głupka w stanie ciągłego otępienia - tak dawkować częstotliwość i wartość nagród, aby głupek się nie zniechęcił, a jednocześnie wciąż inwestował prawdziwe pieniądze (i czas - a czas to pieniądz).

Pod tym względem Activision bardzo dokładnie odrobił lekcje przy okazji robienia (i przerabiania) Destiny. Tak się składa, że jednym z pracowników Bungie był (i zdaje się, że ciągle jest) John Hopson - posiadający tytuł naukowy z behawioryzmu, autor wielu opracowań, ponoć nawet będący konsultantem amerykańskich kasyn. Po skutecznym uzależnieniu od loota milionów grających w Destiny, postanowiono doświadczenia spieniężyć na pozostałych strzelankach Activision/Blizzard (a więc Call of Duty oraz Overwatch).


Wydawanie prawdziwych pieniędzy na niepewne nagrody to loteria, a loteria to hazard. Jest to bardzo grząski temat, zwłaszcza, że w sprawę zamieszanie są dzieci. Prawdę powiedziawszy tylko czekam, aż "gówno uderzy w wiatrak" i Sony oraz/lub Microsoft ukróci/ą cały proceder z powodów wizerunkowych. Activision też chyba na to czeka i próbuje ugrać (zarobić) najwięcej jak się da, póki się da.

Jednak to, że obecnie Activision dodał mikrotransakcje do Modern Warfare Remastered oznacza, że traktuje inwestowanie w ten tytuł na poważnie. Gdy zobaczyłem ilość i jakość skórek (oraz wizytówek, broni ręcznych i innego badziewia), jakie na początek przygotowano, byłem autentycznie pod wrażeniem. To jest pełnoprawne wsparcie, jakie otrzymuje pełnoprawna gra z serii Call of Duty! Uczynienie MWR samodzielną produkcją (a nie dodatkiem do Infinite Warfare) wydaje się być tylko kwestią czasu i to krótszego niż dłuższego.

Ciekawe jak zareaguje obecny, uświęcony wieloletnią tradycją, ekosystem Moderm Warfare, gdy Raven skończy z podchodami w postaci kosmetycznych pierdólek i doda zupełnie nowe rodzaje broni palnej?

Błagam! Jak już dokonują świętokradztwa, to ja bardzo chciałby postrzelać z pepeszy!


...Nawet jak trzeba to dopłacę te 5zł...