środa, 26 października 2016

Gears of War 4


Gears of War to bez wątpienia jedna z moich ulubionych serii. Czasem w przypadku gier trzecioosobowych nachodzi mnie taka myśl: "to byłoby dużo lepsze z widokiem z pierwszej osoby". W Girsach tak nie mam, bo wszystko jest tutaj na swoim miejscu: ostrzeliwanie, przeskakiwanie między osłonami, ogarnianie pozycji wrogów i sojuszników. Tego gejmpleju nie dałoby się przełożyć na pierwszą osobę.

Do tego ten wojenny, ciężki klimat. A ciężki bo wojenny i mroczny. A mroczny bo ciężki... Czaicie? Jakoś Polacy lubią tego typu produkcje, bo jeśli jest coś lepszego od przedstawienia realistycznej, brutalnej wojny, to jest to wojna w realiach sci-fi, gdzie brutalność nie jest ograniczona jakąś prawdą historyczną (ponoć nawet w czasach PS2 najlepiej sprzedającą się w Polsce grą na konsole nie był jakiś Tekken czy GTA czy FIFA, ale pierwszy Killzone!). Po prostu mamy takie zboczenie i dlatego to Gears of War, a nie Halo jest w Polsce xboxową marką numer jeden.


Jak ma się ten klimat w GoW4? Na planecie Sera od ćwierć wieku panuje względny pokój i wyrosło pokolenie ludzi, które nie pamięta desperackiej walki z szarańczą. Tak jak Europa zachodnia miała ćwierć wieku po II wojnie zalew zniewieściałych ćpunów słuchających Pink Floyda, tak jak ostatnio świat cywilizowany opanowują "millenialsi" nie pamiętający tych potwornie ciężkich czasów przed rozpowszechnieniem internetu i telefonii komórkowych, tak w nowych Girsach mamy Jamesa Dominica Fenixa, Delmonta Walkera oraz Kait Diaz.

Trójka bohaterów jest młoda, nieco zabawna, beztroska i... nijaka. Co jednak ciekawe, ta nijakość jest cechą pozytywną - po prostu wydają się być bardziej realistyczni niż bohaterowie oryginalnej trylogii. Nawet fizycznie bardziej przypominają normalne (acz aktywne fizycznie) istoty ludzkie niż te ćwierćtonowe góry mięsa i stali, którymi sterowało się we wcześniejszych Girsach. Gdy w drugim akcie pojawia się stary Marcus, to na tle młodszego pokolenia wypada niemal jak postać komiczna, ze swoim mrukliwym usposobieniem i bezkompromisowym zachowaniem.

Najlepsze, że to jednak wciąż ten sam Marcus! Jest starszy i martwi się o swoje pomidory (choć jeszcze ćwierć wieku temu z lekką pogardą traktował rzodkiewki swojego przyjaciela, Doma), ale to świat wokół niego się zmienił.


Pierwsza połowa gry bardzo mocno eksponuje zmiany, jakie zaszły w uniwersum GoW od czasu wydarzeń z trójki. Pozornie jest bezpiecznie, kolorowo i jakoś tak... przyjemnie. Nawet te burze, które trąbami powietrznymi i wyładowaniami elektrycznymi rozpierdalają wszystko, wydają się być tylko drobną niedogodnością dla odbudowującej się cywilizacji. Oglądamy więc miasto budowane przez roboty, dziką, ludzką osadę, a później posiadłość i farmę - wszystko tak sielskie, jak nic w dotychczasowych Girsach.

Powiedziałbym nawet, że pierwszy akt jest najnudniejszym w historii serii - lokacje są proste, przeciwnicy mocno przewidywalni, a na końcu czeka nas tutorial na temat mechaniki związanej z najnowszą odsłoną trybu Hordy. Akcja zdecydowanie rusza w akcie drugim, a im dalej, tym bardziej gra przypomina najlepsze momenty dwójki i trójki. Ostatnie poziomy są już totalnie epickie, a zakończenie daje takiego twista, że fani uniwersum będą jeszcze długo siedzieć z rozdziawioną paszczą. Nawet jeśli kogoś początkowo uwierała trójka młodych bohaterów (a spotkałem się nawet ze zdaniami, że obsadzenie w głównych rolach blondasa, murzyna i kobiety to jednak zbyt duży ukłon w stronę promowania "różnorodności" czy innych, lewackich wynalazków... serio) to po ubiciu końcowego bossa pozostaje tylko uznanie ich za integralną część uniwersum Girsów. Przejęcie pałeczki nastąpiło oficjalnie i w pełni.


Żeby nie było zbyt różowo, to trzeba powiedzieć wprost, że kampania nie jest zbyt długa. Przejście na stopniu normalnym zajęło mi mniej niż osiem godzin, zaś w kooperacji z żoną, na stopniu hardkorowym (gdzie żona w sumie uczyła się tak podstawowych mechanik jak aktywne przeładowanie czy przeskakiwanie między osłonami) zrobiło się tych godzin około dziesięciu. Okej, 10 godzin na stopniu hardkorowym wygląda już nieźle, ale trzeba przyznać, że jest to najtrudniejszy stopień hardkorowy od czasu jedynki (gdzie gracz nie mógł być "ożywiany" po obaleniu) i wiele akcji jest powtarzanych po kilka razy z powodu zgonów. Ostatni stopień trudności to już jest zabawa dla masochistów.

Dodatkowo, raz po raz odnosiłem wrażenie, że twórcy celowo przedłużają kampanię scenami, w których po prostu siedzi się w miejscu i walczy z falami nacierających wrogów. Ja rozumiem, że osławiona Horda 3.0 to duża rzecz w GoW4 i chciano graczy nauczyć jej podstaw jeszcze w kampanii, ale powtarzanie zabawy z fabrykatorem więcej niż dwa razy to jednak przesada. Tym bardziej, że poza scenami bezpośrednio nawiązującymi do Hordy, zdarza się też dużo momentów zwyczajnego odpierania nadchodzących fal przeciwników, kiedy to rozgrywka niebezpiecznie zbliża się do tej ze średnio udanego Judgment.


Okej, pomarudziłem, ale nie chcę pozostawić wrażenia, że tryb kampanii w GoW4 jest słaby. Co to to nie! Może przez większość czasu nie ma w nim rozmachu z trójki, ale jest bardziej różnorodny i po prostu lepszy niż ten z jedynki, bądź z Judgment. W moim prywatnym rankingu plasuje się gdzieś na poziomie... Gears of War 2? Chyba to będzie ten poziom, a przez ostatnie kilka miesięcy robiłem sobie odświeżanie kolejnych części (przed nadchodzącą czwórką) więc mam w miarę bezpośrednie porównanie.

Typów przeciwników jest stosunkowo dużo - niemal każdy z wcześniejszych ma tutaj swój odpowiednik, a dodatkowo doszło kilku zupełnie nowych, których zachowanie poznaje się i rozpracowuje w miarę przechodzenia gry. Nigdy wcześniej nie grałem w strzelankę, gdzie zostałem dosłownie pożarty i tylko od kolegów z zespołu (sztuczna inteligencja jest użyteczna, ale nic nie zastąpi żywego gracza w kooperacji lokalnej) zależało czy przeżyję.

Mechanika poruszania się i walki jest bardzo dopracowana (wreszcie można przeskakiwać przez przeszkody z biegu - bez wcześniejszego chowania się) i na tle poprzednich części wydaje się lekka, przyjemna i intuicyjna. Korzysta na tym nie tylko kampania, ale przede wszystkim tryb kompetytywny (przemianowany w wersji polskiej z "Versus" na "Kontra").


O ile jestem fanem serii, o tyle zawsze po przejściu trybu kampanii kolejne gry się dla mnie kończyły. Nie bawiły mnie tryby Hordy, bo nigdy (w jakiejkolwiek grze) nie było dla mnie bardziej wkurwiającego zajęcia, niż po prostu siedzenie w jednym miejscu i odpieranie kolejnych fal przeciwników sterowanych przez sztuczną (dez)inteligencję. Z kolei tryb kompetytywny jest ze swojej natury w Girsach tak specyficzny, że nawet popełniłem na ten temat posta.

Beta GoW4 zapowiadała bardzo podobne podejście, a jednak moim skromnym zdaniem, tryb multi z czwórki jest najlepszym z całej serii i ma szansę być przeze mnie ogrywanym stosunkowo często. Pomijając już wspomnianą lekkość, oraz nowe patenty (jak możliwość wyciągnięcia za fraki przeciwnika kryjącego się za osłoną) jest tutaj moje nowe, ulubione narzędzie mordu w postaci pełnoprawnego pistoletu maszynowego. Czemu to takie ważne?

Już tłumaczę.


Girsy mają ten system osłon i chociażby nie wiadomo jak konstruowano mapy (bo te z czwórki są zdecydowanie większe i bardziej otwarte niż z jedynki), zawsze walka zostanie sprowadzona na bliski dystans. Tutaj strzelba rządziła zawsze i jedyne co można było zrobić to dać jej godnego przeciwnika. Epic próbował wprowadzać obrzyna oraz Retro Lancera w trójce, jednak to wciąż jeszcze nie było to.

Dopiero The Coaltion wprowadziło Egzekutora i dla graczy zmęczonych tyranią strzelby pojawiła się rozsądna alternatywa. Okej, pistolet maszynowy ma mały magazynek (zwykle po wystrzeleniu serii przeciwnika trzeba dobijać kopem...) oraz generalnie mało amunicji (którą w jego przypadku rzadko idzie uzupełnić) i oczywiście miażdżąca większość dotychczasowych fanów i tak pozostaje przy strzelbie... ale jednak wreszcie walcząc z innymi graczami w GoWie czuję, że dobrze się bawię! Wreszcie jest gejmplejowa różnorodność (dodatkowo spotęgowana kilkoma nowymi typami broni) i wreszcie mogę przegrać w GoW4 cały wieczór, czy nawet kilka dni z rzędu!


W sumie to nawet tryb Hordy 3.0 jakoś bardziej mnie bawi niż dotychczas. Dowolne ustalanie położenia fabrykatora, zabijanie przeciwników, zbieranie po nich świecidełek (bodajże energii) i stawianie kolejnych zasieków i wieżyczek jest zabawne. Na tyle zabawne, że do tej pory spędziłem z żoną i online'owymi randomami dobrych kilka godzin na odpieraniu kolejnych fal Roju, robotów i innego badziewia. Normalnie bym odpadł z tego typu zabawy po paru meczach, a tutaj proszę - fajnie się gra i fajnie się inwestuje kolejne godziny na ulepszanie każdej z pięciu dostępnych klas. O ile żona nie lubiła Girsów, o tyle czwórka ma szansę przejść do naszego panteonu wspólnie ogrywanych produkcji.

Generalnie Gears of War 4 to pełny pakiet, jak chociażby Black Ops 3 - jest tutaj dobra kampania, dobre multi kompetytywne i dobre multi kooperacyjne. Wszystkie tryby można grać online albo siedząc obok drugiego gracza. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie, co pozwoli mu wsiąknąć na kilkadziesiąt godzin. Kiedyś Microsoft raczył posiadaczy Xboxa takim produktem praktycznie co roku, jednak od czasu wypuszczenia na rynek Xboxa One coś się mocno spierdoliło. To, w jaki sposób seria Halo upadła, woła o pomstę do nieba!

Tymczasem najnowsza część Gears of War wychodzi i z miejsca okazuje się być produkcją absolutnie dorównującą starszym częściom (niech nikt nie sugeruje się niższą średnią ocen na Metacritic - sporą część tych recenzji napisali dyletanci). Wreszcie jest "ekskluzyw", dla którego warto kupić Xboxa! Okej, można też pograć na pececie, ale wiadomo o co chodzi - o powrót utraconej dumy.


No i się tak zastanawiałem, czemu Gears of War 4 zrobione przez The Coalition w ciągu 2-i-pół roku jest dobre, a Halo 5 robione przez trzy lata przez 343 Industries okazało się chujnią grzebiącą, niegdyś dobrą, markę? Czy to dlatego, że The Coalition było sprawnie działającym studiem deweloperskim, jeszcze zanim zajęło się Girsami, podczas gdy 343i zostało sklecone z kogo popadnie na potrzeby robinia Halo? Czy zachowawcza filozofia szefa (Roda Fergussona, który to wcześniej współtworzył nie tylko wcześniejsze części GoW, ale i nowego Bioshocka) pozwoliła nakierować prace na właściwe tory, podczas gdy w 343i na wyższych stanowiskach toczy się korporacyjny wyścig szczurów bez patrzenia na oczekiwania fanów?

Tak czy inaczej, mam nadzieję, że Microsoft wyciągnie wnioski na tyle wcześnie, aby odratować serię Halo. Mam nadzieję, że za dwa lata Halo 6 będzie co najmniej tak udane jak Gears of War 4.


Jakby to wszystko podsumować:
+ Odświeżone spojrzenie na uniwersum Gears of War...
+ ...ale z zachowaniem najlepszych cech dotychczasowych gier...
+ ...i do tego mechanikę tak usprawniono, że gra się tak komfortowo jak nigdy.
+ Najbardziej przystępne i po prostu najlepsze jak do tej pory, wcielenie tego specyficznego, Girsowego, multiplayera.
+ Ciekawie zaprojektowani przeciwnicy oraz cała ta zabawa z fabrykatorem powoduje, że granie w tryb Hordy jest ciekawszy niż dotychczas.
- Kampania mogłaby być dłuższa.

Mnie wychodzi 9/10 - idźta, kupta i grajta. Jak nie macie Xboxa, to kupcie Xboxa, a jak naprawdę nie chcecie Xboxa to grajcie na pececie (w tym wypadku dostaniecie wersję cyfrową, którą będzie można odpalać na nadchodzącym Scorpio...). Cokolwiek i jakkolwiek, bo oto mamy mocnego pretendenta do tytułu gry roku!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz