wtorek, 1 listopada 2016

Battlefield 1


Battlefield 1 to bardzo zaskakująca gra. Po pierwsze zaskoczyła zapowiedzią, gdy ludzie na własne oczy przekonali się, że wcześniejsze i bardzo dziwne przecieki na temat umiejscowienia w I wojny światowej, jednak są prawdziwe.

Po drugie zaskoczyła betą, która to pokazała niemal arcadówkowy feeling rozgrywki, z masą aim-assista i tym podobnymi wynalazkami - znacznie różniący się od tego z najnowszych odsłon serii. Mnie osobiście beta nie podeszła, ale i tak czekałem na pełną wersję gry...

...I tutaj trzeci zaskok: takiej frajdy jak w Battlefield 1, nie zaznałem w żadnym Battlefieldzie od czasu Bad Company 2!


Zacznijmy od najbardziej rzucającej się w oczy rzeczy, czyli od umiejscowienia akcji w I wojnie. Nie ma tutaj sytuacji gdy siły dobra zawierają trudne sojusze z komunistami, przeciw imperium zła. Pomimo tego, że niektóre mundury i uzbrojenie mogą wydawać się podobne, obie wojny światowe bardzo dużo różniło.

Podporucznik Bohdan Hulewicz tak opisywał natarcie plutonu, którym dowodził w czasie Bitwy nad Sommą:

Dwaj najmłodsi oficerowie poprowadzą pierwszą falę natarcia. Należę do tych dwóch "najmłodszych". Wyznaję, że przeżywałem duże emocje. Wyskoczyć z głęboko ukrytej pozycji, przeskoczyć blankę i potem walić na zbity łeb prosto pod ogień przeciwnika, aż ci bagnetem brzuch rozpruje. Poza tym 70 ludzi czeka na rozkazy, za których się odpowiada. Nie możesz stchórzyć, przykleić się do wnęki terenu, udawać rannego. Wszystko wypatrzą. To sprawa honoru i żołnierskiej ambicji. Na sygnał rakiety daję znak gwizdkiem. Walę przed siebie z odbezpieczonym mauzerem w ręku; będę strzelał tylko, gdy mnie zaatakują. Już dopadam, skok - i jestem w głębokim rowie francuskim. Nikogo. Oparłem się o ścianę rowu, ciężko dyszę, pistolet gotów do strzału. Po chwili wskakuje do tego załamania dwóch szeregowych mego plutonu. W tym momencie zza węgła wychyla się piechur murzyn z najeżonym bagnetem i rusza ku nam. Tuż zza niego z zewnątrz skacze do rowu szeregowy mego plutonu i rąbie go z tyłu w kark. Tamten zwalił się jak długi, ani drgnął. Senegalczyk, czarny, z kolczykami w uszach; dwa rzędy białych zębów świeciły w rozwartej, skrwawionej gębie. Obok ostra walka, żadna szermierka, walenie kolbą lub strzał z jednej albo drugiej strony. Cała załoga francuska została wytłuczona. Cofanie, ucieczka były niemożliwe. Szturm trwał kilkanaście minut. Straty własne niewielkie, z plutonu równo dziesięć zabitych. Załoga francuska zlikwidowana w całości.*

Jakby ktoś jeszcze nie zajarzył, to Hulewicz, jak wielu innych Polaków, służył w armii Cesarstwa Niemieckiego, znanego obecnie pod nazwą Drugiej Rzeszy.


Tutaj nie ma żadnych "ich" i "nas". Żadnych "dobrych" i "złych", co w przełożeniu na grę multiplayerową wydaje się bardzo spoko. Co jednak dziwne, tryb kampanii jest w całości poprowadzony z punktu widzenia żołnierzy Ententy. Najwidoczniej posługiwanie się językiem niemieckim z automatu wyznacza rolę wrogiej siły.

Kampania została podzielona na kilkudziesięcio-minutowe, nie powiązane ze sobą opowieści. Myślę, że fani kampanii z pierwszych Medal of Honorów czy CoDów są usatysfakcjonowani, bo mamy tutaj bardzo zbliżony gejmplej i klimat. Są nawet jakieś poboczne zadania dające namiastkę nieliniowości, a poszczególne scenariusze można ogrywać w dowolnej kolejności, więc gdy jeśli jakiś moment nie podejdzie, to można go olać i iść się bawić gdzie indziej.

Można powiedzieć, że jak na Battlefielda jest w kwestii singleplayerowej zaskakująco dobrze (i tak, pamiętam kampanię z BC2), ale wciąż nie jest to poziom, do którego chciałoby się mi się jakoś szczególnie schylać. Powód do schylania się po B1 jest oczywisty: multiplayer!


Nazwa Battlefield JEDEN nie jest przypadkowa. Chodzi nie tylko o cofnięcie się do I wojny, ale i nawiązanie do bardziej arcadowego gejmpleja ze starszych części serii. Pod względem feelingu obsługi broni i szeroko pojętej walki, gra ma dużo więcej wspólnego z Battlefieldem 1943 niż z nowszą czwórką. W nowszych częściach kałach zaciągał i latał na boki, a z jego lufy wylatywały waciki. W starszych karabiny również strzelały wacikami, ale przynajmniej leciały one w miarę prosto, przez co przewaga była po stronie tego, kto lepiej celował, a nie tego, kto szybciej dochapał się do rączki pod lufą.

W B1 wspomniany wcześniej aim-assist potrafi miejscami denerwować (dawno nie grałem w grę, gdzie przebiegający obok przeciwnik mimowolnie obrócił mnie o 180 stopni), ale generalnie jeśli mam wybierać między połowicznym, niedojebanym pseudo-realizmem, a pełną, świadomą arcadówką to wybieram to drugie. Wszak najlepsze gry kompetytywne (niezależnie od gatunku) to arcadówki.

Oczywiście, rozrzut i opad pocisków wciąż istnieją i w związku z nimi poszczególne typy broni wciąż mają wydzielone funkcje - nie ma tak, że z daleka ustrzeli się kogoś serią z karabinu maszynowego (no chyba, że skończonego nooba). Gdy w becie B1 zobaczyłem tą wielką, otwartą mapę, na której biegało kilkudziesięciu graczy ostrzeliwujących się z broni automatycznej o żałośnie krótkim zasięgu, a tylko jedna z czterech klas (snajper znaczy się) miała broń w ogóle nadającą się do walki to poczułem zgrzyt. Nie grało się dobrze i nie zapowiadało się dobrze. DICE zupełnie inaczej powinien był to rozegrać, bo w pełnej grze dominują tryby 12 na 12 z walką przesuniętą na dystans bliski i średni. Jeśli ktoś grał w multiplayera starszych części MoHa (czy w sumie nawet "nowoczesnego" MoHa z 2010 roku) to tutaj jest właśnie ten fajny, ciepły, swojski feeling. Po tylu latach jest w tym coś odświeżającego.

Grając czy to w Dominację, czy Deathmatcha nie miałem wrażenia, że tryby te zostały włączone na odpierdol - od tak, aby CoDowa dzieciarnia miała swoją małą piaskownicę. Oczywiście mapki do nich są teoretycznie częścią większej mapy-potwora, jednak każda miejscówka została zaprojektowana tak, aby stanowić osobną arenę do wymiany ognia. Gracze nie blokują się w wąskich przejściach, ani nie biegają po pustych przestrzeniach czekając na kulkę od snajpera - zamiast tego mamy natarcia (z elementem kooperacyjnym sprowadzonym do rzucania w sojuszników apteczkami czy amunicją) i te są dynamiczne jak nigdy.


Oczywiście jeśli ktoś chce 64-osobowego Podboju z pojazdami i całym tych szajzem to również takowy znajdzie, ale jeśli już idzie o większe tryby, to Battlefield 1 ma w zanadrzu coś, przy czym wszystkie dotychczasowe, przerośnięte potworki się chowają: Operacje. Ich idea niby jest zbliżona do Szturmu (bo jedni się bronią i inni nacierają), jednak skala i balans rozgrywki to zupełnie nowa jakość.

Z punktu widzenia drużyny nacierającej Operacje przypominają tryb... kampanii. Tak samo przemyka się pod ostrzałem i zachodzi przeciwników z flanki. Tak samo od czasu do czasu trafia się jakiś pojazd pancerny stanowiący dla drużyny wyzwanie w drodze do zwycięstwa. Różnica jest taka, że zamiast wszechobecnych skryptów mamy tutaj akcje tak niepowtarzalne, jak niepowtarzalne są pomysły setek tysięcy żywych graczy.

Z kolei od strony drużyny broniącej mamy coś na kształt trybu hordy (z Gears of War), jednak ponownie, żywy przeciwnik robi jednak olbrzymią różnicę. Tempo rozgrywki jest zajebiste, a momenty takie jak upadek własnoręcznie zestrzelonego zeppelina, to już epickość do potęgi. Przy tym konstrukcja map i ustawienia celów powodują, że wojenny chaos nie przytłacza pojedynczego gracza (jak w dotychczasowych trybach kilkudziesięcioosobowych).


No i z poczucia obowiązku napiszę, żeby pomimo umiejscowienia Battlefield 1 w realiach historycznych, niech nikt się nie nastawia na jakąś lekcję historii. To jednak wciąż jest gra autorstwa DICE - tych samych, którzy dawniej jako główne uzbrojenie dawali żołnierzom japońskim karabiny samopowtarzalne Type 5 (czy też Type 4 - w rzeczywistości, niezależnie od nazwy, wyprodukowano tych karabinów góra pareset sztuk i są problemy z udokumentowaniem jakiegokolwiek przypadku użycia ich w walce). Teraz, niezależnie od nacji i przynależności daje się żołnierzom na dzieńdobry eksperymentalne Cei Rigotti. Brytyjscy żołnierze strzelają z Bergmannów MP18, niemieccy z przerobionych na samopowtarzalność Springfieldów, a militarno-historyczne nerdy nie wiedzą czy śmiać się, czy zesrać ze złości (na szczęście dla takich typów stworzono Verdun).

Co ciekawe, w grze nie ma wielu karabinów, które by jednak pasowały do koncepcji DICE. Nie ma w pełni automatycznego karabinu Fiodorowa, ani francuskiego lkm'u Chauchat... W sumie generalnie pominięto armie rosyjską i francuską, z góry zakładając włączenie ich w płatnych dlc.

No i jest problem, bo jeśli z góry założono wycięcie części "nowoczesnego" uzbrojenia celem sprzedawania go później, to zrobiły się braki względem tego, do czego przyzwyczajono graczy w Battlefield 3 i 4. Brak dodatków oraz dziesiątków karabinów automatycznych postarano się załagodzić wprowadzeniem wariantów. Np. ten sam lkm może w zależności od wariantu spełniać rolę karabinu szturmowego albo właśnie lkm'u. System nieco wymuszony, ale niegłupi i ostatecznie największa maruda znajdzie tutaj coś dla siebie.

Generalnie w tej grze każdy znajdzie coś dla siebie. Znaczy o ile jest samotnym nerdem, bo zgodnie z battlefieldową tradycją zupełnie pominięto jakiekolwiek opcje dla graczy siedzących przed jednym ekranem...


Dobra, podsumujmy, bo jesień w tym roku obrodziła (w zanadrzu już czeka Titanfall 2 oraz nie jedna, a dwie części Call of Duty) i trzeba wracać do grania:

+ Wreszcie tematyczne cofnięcie się do przeszłości i to tej dalszej i bardziej egzotycznej.
+ Zajebista, zwięzła rozgrywka na trybach 12v12.
+ Zajebista, epicka rozgrywka na operacjach.
+ Chyba nie wspominałem, że gra jest zwyczajnie ładna?
- Ja wiem, że to Battlefield i pewnie się nie doczekam, ale opcja podzielonego ekranu w wersjach konsolowych byłaby bardzo na miejscu. Znowu internety będą piać jak to Battlefield jest lepszy od Call of Duty, a miliony graczy posiadających rodziny i tak nie będą mieć wyboru jak tylko olać produkcję DICE.

Wychodzi mi 8/10. Battlefield 1 to najlepsza gra z serii od czasu Bad Company 2, a być może w ogóle. Co bardziej fanatyczni fani Battlefielda 4 być może przy nim zostaną, bo B1 bardzo się od niego różni. I dobrze.


*Cytat pochodzi z książki "Polacy w armii kajzera na frontach I wojny światowej" autorstwa Ryszarda Kaczmarka. Aczkolwiek przepisany został z niezastąpionej Wikipedii ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz