sobota, 3 września 2016

Na zachodzie bez zmian


Okej, jak zapewne wszyscy zainteresowani, pograłem w otwartą betę Battlefield 1. To, co od razu mnie tknęło to arcade'owy feeling nawiązujący do starszych części serii - bardzo podobny chociażby do Battlefield 1943. Prawdę powiedziawszy myślałem, że DICE będzie raczej chciał dogodzić fanom "uberrealistycznego" zaciągania karabinów, znanego z trójki i czwórki. Zmiana generalnie by mi nie przeszkadzała (wszak Battlefront mi spodobał), ale beta mi zwyczajnie nie podeszła.

Zawsze w Battlefieldach przeszkadzała mi duża ilość ołowiu (czy raczej wacików...) jaka jest wymagana do ubicia przeciwnika, ale teraz to DICE już przesadziło. Zwłaszcza, że mapa w becie jest wielka i otwarta, więc i spadek siły pocisków wraz z odległością, staje się bardzo uciążliwy. No i jeszcze te potężne, nieznośne pojazdy, których też nigdy nie lubiłem, a teraz stały się jeszcze bardziej potężne i nieznośne...


Wciąż jestem pewien, że w pełnej wersji gry znajdę swoją porcję zabawy bo będzie można pograć w trybie hardkorowym czy też w trybach na mniejszych mapkach, ale na razie...

...Pewnie widać, że obrazki zdobiące tego posta nie pochodzą z Battlefield 1? Pochodzą one z mającej dopiero co swoją konsolową premierę (na razie tylko na PS4, wersja na Xboxa jeszcze w drodze) sieciowej strzelanki pod wszystko mówiącym tytułem Verdun.


Pomimo tej samej tematyki i założeń, dzieło Holendrów (owoc kooperacji dwóch, niezależnych zespołów) jest totalnym przeciwieństwem nowego Battlefielda. Prawdę powiedziawszy wahałem się przed zakupem wersji na PS4, bo pomimo entuzjastycznych recenzji na Steamie, węszyłem problemy. Po pierwsze, choć twórcom nie można odmówić pasji (część tych ludzi zdaje się, że tworzyła moda Battlefield 1918) to jednak ani Blackmill Games, ani M2H Game Studio nie posiadają doświadczenia w "prawdziwych" grach. Po drugie użycie silnika Unity wydaje się problematyczne, bo ten jakoś nie lubi konsol (a Verdun podobno nawet na dobrych pecetach potrafi zacinać).

Najprawdopodobniej gdyby nie ogłoszenie Battlefielda w realiach pierwszowojennych, twórcy nie konwertowaliby Verdun na konsole. Jako że między ogłoszeniem B1, a premierą Verdun na PS4 nie minęły nawet cztery miesiące, należy przypuszczać, że cały proces robiono na szybko - do tego stopnia, że wersję na Xboxa przełożono na czas nieokreślony na kilka dni przed zaplanowaną premierą!


Nie mniej jednak zaryzykowałem i kupiłem grę za równowartość map paka do Call of Duty czy Battlefielda (bo do końca września jest promocja na PS Store). Co teraz? Może zrzućmy ten balast od razu...

Po pierwsze powiedzieć, że gra w obecnej postaci nie ma szlifu, to mało. Robiona była pod myszkę i klawiaturę i czuć, że twórcy nie mają doświadczenia w przenoszeniu sterowania na pada. Poruszanie się postacią jest tak toporne, jak to tylko możliwe - np. wciskając sprint w czasie poruszania się do przodu, zaczyna się biec. Normalne, nie? Problem w tym, że jeśli się stanie i nawet postrzela, a potem znowu chce się zrobić krok do przodu, to okazuje się, że ten sprint wciąż jest "wciśnięty". Gra reaguje jak chce na komendy przykucania/padnięcia na ziemię czy wstrzymywania oddechu w czasie przycelowania. Problemy potęgowane są przez niedopracowaną fizykę kolizji obiektów, gdzie notoryczne jest zahaczanie sterowaną postacią o jakieś popierdółkowane elementy otoczenia (a zaznaczam, że gra się głównie w okopach, w otoczeniu drutu kolczastego...).

Do topornego sterowania i szarpiącej fizyki dochodzi równie szarpiący kod sieciowy, gdzie postacie przeciwników potrafią się teleportować o kilka metrów akurat w momencie, gdy próbujemy oddać strzał.


Grafika docelowo wyświetlana jest w sześćdziesięciu klatkach, jednak okazjonalne szarpnięcia przypominają niezoptymalizowane gry uruchamiane na laptopach ze zbyt małą ilością RAMu.

No i jeszcze ten niedopracowany dźwięk... Generalnie jestem wzrokowcem i jeśli coś w udźwiękowieniu mi przeszkadza, to znaczy że coś ewidentnie zostało spartolone. Najbardziej wkurwia mnie niedopasowanie odgłosu kroków kierowane przeze mnie postaci. Gra odtwarza nagrany plik dźwiękowy nie zważając na prędkość poruszania się czy siłę nacisku na podłoże. Można się powoli skradać w okopie, a dźwięk jest taki, jakby za graczem biegł słoń. W takich warunkach nie da się polegać na słuchu w określaniu pozycji wroga, przez co powstaje pytanie: na chuj w ogóle odgłos tego tupania?


A jednak, pomimo wspomnianych problemów, bawię się przy Verdun świetnie i przez ostatnie dni gram w nie nieporównywalnie więcej, niż otwartą betę Battlefield 1! Po pierwsze gra stawia na realizm, więc przeciwnicy padają najczęściej po pierwszym trafieniu zamiast wkurwiać bieganiem to tu to tam, w miarę obrywania kolejnymi pociskami. Po drugie mamy tutaj wyłącznie starcia piechoty i wymiany ognia nie są rozwalane przez jakieś zasrane czołgi!

Serio, te dwie różnice wystarczyły, aby pomimo sterty denerwujących niedoróbek oraz wielomilionowego budżetu stojącego za DICE, to właśnie Verdun jest dla mnie TĄ grą wojenną. A wiecie co jest najzabawniejsze? Że ja nawet nie lubię za bardzo jej sztandarowego trybu, jakim jest epickie Frontlines.


To właśnie Frontlines kierowane jest do wojennych prawdziwków i siłą rzeczy ściąga lwią część populacji. Gracze są tutaj porozdzielani po wyspecjalizowanych oddziałach, w których każdy składa się z czterech (oczywiście) wyspecjalizowanych klas. Wszyscy razem prowadzą kilkudziesięcioosobowe bitwy gdzie Ententa i państwa centralne zamieniają się co kilka minut rolami (w sensie raz jedni atakują dany obszar, a raz bronią).

Co kto lubi. Niektórzy idą do wojska na ochotnika, a ja przez kilka lat prowadziłem walkę o jak najchujowszą kategorię zdrowia, żeby widmo "zaszczytnej" służby (za "moich" czasów obowiązkowej) nade mną nie wisiało. W strzelankach sieciowych nie szukam zabawy w wojsko, ale relaksu w formie sportowej rywalizacji. Od czasu do czasu mogę się pobawić w całą tą wojenną kooperację, ale prawdę powiedziawszy, podobnie jak w Battlefieldzie, tak i tutaj bardziej jarają mnie mniejsze tryby na mniejszych mapkach. Prawdę powiedziawszy zdziwiłem się, jak wiele to "ultra-realistyczne" Verdun może sprawić zwyczajnej, nieskrepowanej radochy gdy nie próbuje udawać nadętego symulatora wojennego.


W ramach treningu strzeleckiego mamy deathmatcha każdy na każdego, gdzie można używać wyłącznie karabinów powtarzalnych. Jeśli opanuje się podstawy, można iść o krok dalej - do deathmatcha drużynowego, gdzie dostępny jest cały arsenał karabinów maszynowych i samopowtarzalnych, pistolety, granaty, strzelba a nawet miotacz ognia. Prawdę powiedziawszy to nawet nie wiem, jaka jest docelowa wielkość drużyn w tym trybie, bo raz pisze (czy też jest napisane), że dwunastu graczy, raz że szesnastu, a i tak udaje się dołączać do serwera, gdzie walczy już osiemnastu czy dziewiętnastu. Pewnie sami twórcy tego jeszcze nie wiedzą - w końcu musieli zdążyć wypuścić swój produkt jeszcze przed premierą Battlefielda...

Szczerze powiedziawszy, to gra jest tak nietypowa (egzotyczna?), że nawet nie do końca wiem, gdzie zaczynają się jej niedoróbki (które to pewnie zostaną wyprasowane w kolejnych patchach), a co jest zamierzone. Weźmy na przykład balans broni - o ile poszczególne rodzaje karabinów jakoś się balansują (bo nawet i jeśli karabiny maszynowe masowo wypluwają takie same śmiercionośne pociski jak powtarzalne, to są totalnie niecelne, a co większych typów nawet nie da się użyć bez rozstawienia), a tyle poszczególnych przedstawicieli danego rodzaju można łatwo uszeregować od najlepszych do najsłabszych.


Chociaż może jest to właśnie zaleta? Mamy oto niemal żywą lekcję historii, gdzie gracz na własnej skórze przekonuje się, jaką przewagę miały karabinki Mausera (chociażby AZ, na którym oparły się później zarówno Wojsko Polskie jak i Wermacht) nad francuskimi karabinami Berthier (z ich topornymi ładownikami mieszczącymi zaledwie trzy naboje).

Generalnie dobra gra multiplayerowa nie musi być bardzo wybalansowana. Czasami właśnie chaos powstały z nałożenia na siebie wielu, niewybalansowanych elementów jest tym, z czego kompetytywni gracze wyławiają, często dziwne i nieprzewidywalne połączenia. Tak było w przypadku chociażby Modern Warfare 2 (które to zalało graczy nieskończonymi kombinacjami dodatków, perków i killstreaków), jak i w mordobiciu Marvel vs Capcom 2.

Po części tak jest i Verdun. Konstrukcja mapek do deathmatchy jest tego dobrym przykładem. Mamy tutaj labirynty okopów, hektary błota poprzecinane drutem kolczastym oraz bardziej relaksujące widoki jak łąki i gaje. Nie czuć na nich jakiegoś odgórnego planu - raczej mamy po prostu wyrwany, przypadkowy kawałek terenu, na którym zmuszeni jesteśmy toczyć bój. Zupełnie, jakby twórcy nie przejmowali się punktami startowymi drużyny, ścieżkami, punktami strategicznymi i tym podobnymi "szczegółami".


Teoretycznie, po setkach i tysiącach godzin spędzonych na wychuchanych i wypucowanych mapkach z Call of Duty, powinienem coś takiego znienawidzić, a jednak biorąc wzmiankę na realia gry, to działa. W końcu żołnierze w czasie I wojny światowej nie mieli wpływu na to, w jakich warunkach przyjdzie im walczyć. Nawet bez wchodzenia na chaotyczne, kilkudziesięcioosobowe tryby, Verdun bardzo dobrze oddaje tego ducha.

W jednym meczu mamy kilkunastu wariatów spamujących pociski z karabinów maszynowych w ciasnych korytarzach okopów, w następnym zostaje zaledwie kilku graczy i zaczyna się nerwowe polowanie na zarysy przeciwników wśród drzew i lejów po bombach... Produkcja jest toporna w obyciu i nieprzewidywalna, ale trafiają jej się momenty natchnione, jak w żadnej innej grze. I piszę to z punktu widzenia nie historyczno-militarnego nerda (bo ci się nad Verdun niemal spuszczają), ale jako koleś, który gra w kompetytywne arkadówki.


Tak więc Verdun podoba mi się nawet w obecnej, niedorobionej postaci i z radością bym go polecił wszystkim nie cierpiącym na depresję (bo jednak ciągłe przebywanie w błocie i okopach może przygnębić) i chcącym spróbować czegoś innego. Trzeba jednak powiedzieć, że mało jest tytułów tak bardzo polaryzujących graczy. Jedni z miejsca dają grze 10/10, inni zwyczajnie nie mogą zdzierżyć z nią ani minuty (chociażby ze względu na problemy o których wspomniałem).

W sumie dopóki samemu się nie spróbuje, ciężko stwierdzić, po której stronie się wyląduje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz