środa, 28 maja 2014

Battlefield 4


Seria Battlefield rosła w siłę (czas przeszły, o czym niżej) w ostatnich latach, coraz śmielej poczynając sobie na konsolowym mejnstrimie. Osobiście nie ciągnie mnie do klimatów militarnych, więc znajomość z serią zacząłem bardzo nietypowo, biorąc pod uwagę mój wiek i pochodzenie (konkretnie rocznik 82 i Polska - a więc teoretycznie populacja graczy wybitnie pecetowych), ale w sumie typowo jeśli chodzi o średnią światową - od Bad Company 2 na PS3. Z tej perspektywy Battlefield był sobie gdzieś tam z boku przez dobrych kilka lat, przyciągając militarystycznych entuzjastów, którzy chcieli gry dużo bardziej epickiej niż Quake czy Counter Strike. Oczywiście, Battlefield 2 sprzedał się w ilości przekraczającej 2 miliony egzemplarzy, co wydaje się być ilością olbrzymią (tym bardziej że to jednak gra pecetowa, a pecetowcy piracą wszystko na potęgę, nawet serwery ;)), jednak należy pamiętać, że w tym samym czasie świat cywilizowany zagrywał się raczej w Halo 2. Gdy więc Call of Duty 4 rozpoczęło modę na szótery przedstawiające uwspółcześnione pole bitwy, EA już w zanadrzu miało odpowiedź na multiplayerowego potwora od Activision.


W istocie Bad Company 2 to była miazga. DICE (jakby ktoś nie wiedział to szwedzkie studio odpowiedzialne m.in. za serię Battlefield) stanęło na wysokości zadania dając w ręce graczy epickiego i rozbudowanego, ale jednak przystępnego i swojskiego (bo ciężko tu znaleźć inne określenie) multiplayerowego mocarza. Niby motyw przewodni ten sam co w wydanym parę miesięcy wcześniej Modern Warfare 2, ale sama gra to już zupełnie inna skala. Lato 2010 zeszło mi pod znakiem odblokowywania wszystkich broni dla każdej z czterech klas oraz nerwowego klęczenia pod zajmowanymi flagami. Podobnie miały miliony graczy.

EA wyczuło żyłę złota i wcieliło w życie diaboliczny plan, przewidujący coroczne wydawanie militarnego szótera, na wzór tego, co Activision robi z serią Call of Duty. Na jesieni 2010 wydano Medal of Honor a rok później Modern Warfare 3, otrzymało silnego konkurenta w postaci Battlefield 3. Sprawa stosunkowo świeża - wszak "każdy" dopiero co jarał się tym starciem multiplayerowych tytanów. Spora część growych mediów (i samych graczy) jawnie faworyzowała Battlefielda, jako odtrutkę na dojonego do cna CoDa. W przypadku pecetów, faktycznie Battlefield 3 to gra epicka, jednak i tak większość graczy na świecie poznała ją za sprawą okrojonych wersji na 360 i PS3, a w tym wypadku powiedzmy sobie wprost - Bad Company 2 pozostaje grą lepszą. Jednak w powszechnej świadomości - tak wyglądała przyszłość grania. Oczekiwanie na next genowe konsole, które byłyby w stanie udźwignąć taką grę w całości (czyli w pełnym hade, 60 klatkach na sekundę i przy 64 graczach) nabrało zupełnie nowego sensu.


Pierwszą, poważniejszą przeszkodą w planach EA względem zdominowania multiplayerowego rynku było to, że wydane w 2012 roku MoH: Warfighter okazało się grą chujową i gracze zwyczajnie jej nie kupili. Była jeszcze nadzieja, że za rok Battlefield 4 wyjdzie i będzie tak dobry jak Battlefield 3, ale lepszy bo również na konsolach nowej generacji. No więc Battlefield 4 wreszcie wyszedł, jednak nawet poprzedzenie premiery otwartą betą nie uchroniło go od wywołania jednego z największych skandali 2013 roku (a może i kilku ostatnich lat). Piętrzące się problemy techniczne totalnie zniszczyły szacunek, jakim cieszyło się wśród graczy DICE, a samo EA zostało pozwane do sądu przez własnych akcjonariuszy, gdy akcje firmy spadły na łeb po premierze tego zabugowanego potworka.

Następne kilka miesięcy to głównie wyczekiwanie na kolejne patche, które wreszcie uczynią Battlefield 4 skończonym produktem. W międzyczasie marka zamiast stać się synonimem next genowego grania, okazała się synonimem rozczarowania i zawinionej nieufności względem producentów. Populacja fanów zmniejszyła się znacząco (Battlefield 4 sprzedał się dwa razy gorzej niż poprzednia część) i generalnie nikt się już nie cieszy tak jak wcześniej, na zapowiedzi nowych fpsów wydawanych przez EA (inna sprawa że EA dodatkowo nasrało sobie piarowo, podpisując z Microsoftem umowę na wyłączność czasową innej, "nextgenowej" marki - Titanfall, a jak wiemy PS4 nawet w USA sprzedaje się dużo lepiej niż XBone).


No więc minęło już grubo ponad pół roku, a patchy do Battlefielda wydano whuj. Pomogło coś? No cóż, do marki przylepił się smród i generalnie raczej nic tego nie zmieni. Poza tym nawet teraz grając online wciąż zdarzają się dziwne lagi, rozłączenia z serwerami, brak łączności w ogóle... Oczywiście takie problemy zdarzają się też w Call of Duty: Ghosts czy Killzone: Shadow Fall jednak to już inny poziom problemów. Generalnie, kiedy chcę pograć CoDa czy Killzone'a to wiem że mogę pograć w CoDa czy Killzone'a. Jeśli nie działa to najprawdopodobniej problem tkwi po stronie mojej sieci domowej. Resetuje się router, pokręci antenką i jest git. W przypadku Battlefielda niczego nie można być pewnym. Wywaliłeś dwa tysiące na nową konsolę, wracasz z pracy i chcesz rozegrać kilka meczy? Istnieje duża szansa na przysłowiowego takiego chuja. Znaczy niby da się grać, ale może nie będzie się dało. Równie dobrze menu główne może się nie załadować, albo gra zawiesi ci konsolę tak, że potrzebny będzie twardy reset.

Nigdy nie będziesz pewny. Dziwne, że kilka miesięcy temu, gdy problemy były dużo cięższe, ktokolwiek w to grał.


Jednak co, gdy wszystko sprawnie działa? Oczywiście dla pecetowców to tak naprawdę żadna nowość. Wszak nie bez powodów już przed premierą nazwali oni grę Battlefieldem 3.5. Czy jednak konsolowcy, którzy nabyli PS4 poczują się jakby grali w coś zupełnie nowego, w stosunku do tego z czym mieli do czynienia w poprzedniej generacji konsol? Odpowiedź brzmi: tak. Gra łączy szybkość działania, jakim do tej pory charakteryzowała się seria Call of Duty z rzadko spotykaną epickością (tak wiem, 60 graczy naraz było już w Resistance 2, a MAG na PS3 pozwalał na mecze z 256 graczami, są to jednak wyjątki potwierdzające regułę). Jednak ważniejsze jest inne pytanie: czy w to dobrze się gra?

Osobiście najczęściej znajduję odpowiedzi pokroju "jeśli gra działa, to jest zajebista". Również osobiście, pozwolę sobie z takim stwierdzeniem nie zgodzić. Powiem szczerze że z obecnej multiplayerowej trójcy na PS4: CoD-Killzone-Battlefield dzieło DICE najmniej mi podchodzi. Pokrótce wymienię moje osobiste problemy, które mam z Battlefieldem 4 (a być może serią jako taką).


Po pierwsze cała ta 64-playerowa "epickość" nic nie wnosi do samej rozgrywki. Mapy są spore, graczy jest sporo, ale wcale nie gra się lepiej niż na mniejszych mapach, z mniejszą ilością graczy. Co więcej takie nawalenie przypadkowych noobów z nieco mniej przypadkowymi nołlajfami powoduje jedynie większy chaos. Grając w tą grę nie czuję się graczem, mającym wpływ na wynik końcowy. Nie mam wpływu na to, że któryś z 32 przeciwników nie znajdzie się gdzieś za moimi plecami (np. w skutek respawnu), albo że któryś z odrzutowców czy czołgów nie wpakuje rakiety prosto w ryj. Jeśli fani multiplayerowych fpsów dzielą się na gladiatorów (preferujących arena szótery pokroju Quake'a czy nawet Halo) i żołnierzy (preferujących szótery bardziej masowe, z podziałami na klasy, jak właśnie Battlefield), to ta gra uświadomiła mi, jak bardzo jestem zorientowany na tą pierwszą kategorię. Zaprawdę, dużo więcej radochy czerpię z prostego 6 na 6 na małej, dobrze zaprojektowanej i ładnie wykonanej mapce w Call of Duty, niż z tych masowych, za chuja nie skoordynowanych, natarć w Battlefieldzie, gdzie w jednej chwili wjeżdża czołg i rozpierdala wszystko w pizdu. Oczywiście, Battlefieldowi zdarzają się momenty natchnione, kiedy to wchodzi się w ten słodki, bojowy letarg, jednak po odpaleniu gier konkurencji okazuje się, że tam takie właśnie momenty nie są wcale momentami, ale normalną, regularną rozgrywką.

Po drugie bronie w Battlefield 4 są zajebiście słabe. Dosłownie. Jak z odległości kilku metrów wpakuję komuś w klatę pocisk wystrzelony z karabinu powtarzalnego to powinien być to koniec. KO. Zero dyskusji. Trup na miejscu. Po tym jednym strzale czeka mnie parę sekund kręcenia zamka czterotaktowego (swoją drogą, w grze dostępny jest też zamek "dwutaktowy", który jest również zamkiem czterotaktowym, z tym że umożliwiającym przeładowanie naboju w trakcie przycelowywania) i coś mi się do chuja pana należy za to, że oddałem celny strzał. Zamiast tego stoję jak fiut w burdelu, zupełnie bezbronny... Być może takie rozwiązanie sprawdza się na pececie, gdzie zasadzanie headshotów jest równie proste jak najechanie kursorem na przecinek w poprzednim zdaniu... Chociaż nie, przecież w czysto konsolowym Battlefield 1943 snajperka działa podobnie i widać taki już poroniony "urok" serii (choć przysiągłbym że w BC2: Vietnam M40 zabija na miejscu w większości wypadków). Tak więc to, co wkurwiało, wciąż wkurwia. Zresztą nie tylko snajperki są słabe, bo generalnie z czego by się nie strzelało, potrzeba w przeciwnika władować połowę magazynka żeby łaskawie zdechł. Biorąc pod uwagę że Battlefield jednak stara się zachowywać pozory realizmu, takie podejście rozpierdala jeszcze bardziej. Toż to bezwstydnie arkadowy CoD wydaje się dużo bardziej realistyczny! Jeszcze gdyby ta cecha wpływała pozytywnie na rozgrywkę (wszak killtajmy w Halo też trwają wiele sekund, a gra się wybornie), ale tak nie jest. Jest źle.

No i po trzecie (być może najważniejsze). Czemu w grze, która taki nacisk kładzie na walkę (z) pojazdami, jedynie dwie z czterech klas posiadają narzędzia, pozwalające się w jakikolwiek sposób przed nimi bronić? Ma to wymusić na graczach granie zespołowe? No to w taki myk: czemu do chuja nie da się grać na podzielonym ekranie? Przecież w wypadku grania na konsolach najbardziej naturalny sposób zawiązywania (skutecznych) zespołów w grach multiplayerowych to siedzenie obok siebie i dzielenie się ekranem! Inna sprawa że walka z użyciem pojazdów zwyczajnie mi nie leży. Nie lubiłem tego gówna w poprzednich Battlefieldach czy nawet CoDach (czołgi były jeszcze w World at War, poza tym killstreakowe helikoptery z każdej kolejnej części...), a tutaj przegięcie jest już totalne (B3 też mi nie leżał tak btw). Jeśli miałbym wymieniać gry z ostatnich lat gdzie walka pojazdami mi się podobała, to wymieniłbym chyba tylko Halo 4 i świętej pamięci Homefront. Tam piechociarz nie był bezbronny (choć i tak trzeba się było napocić), więc nie było tak, że niby whuj nas gra na tym serwerze, ale gdy pojawia się wrogi pojazd to większość graczy chowa się po kątach, a rozjebać czołga (nie mówiąc o wszelkich latających ustrojstwach) nie ma komu. W Battlefieldach najlepsza "taktyka" na wrogi pojazd to w większości wypadków chowanie się i wkurwianie kierowcy tak długo, aż wysiądzie aby nas własnoręcznie zadusić... Serio tak to widzę. Dlatego właśnie staram się wybierać takie tryby, gdzie pojazdów jest jak najmniej (a najlepiej wcale). Tyle że w trybie deathmatchu Battlefield bardzo szybko okazuje się być zwyczajnie nudny...

No i jeszcze raz ten brak splitscreena podkreślę, bo akurat w Battlefieldzie granie we czterech graczy przed jednym telewizorem sprawdzałoby się wybornie (a nie da się grać nawet we dwóch).


Ja wiem że Battlefield ma swoich amatorów. Ludzi, którym nie przeszkadzają wymienione przeze mnie "problemy" (a nawet tacy, dla których są to raczej plusy) i którzy będą nawet zakładać jakieś tam klany, które pozwolą im działać w grze z dużo większym rozmachem. Mnie jednak taka rozgrywka nie podchodzi. O ile jeszcze w Bad Company 2 grało się zajebiście (zwłaszcza w dodatek Vietnam - który nie dość że większy nacisk kładł na walkę w zwarciu, to jeszcze miał bardziej realistyczne podejście do tematu broni i umierania) tak takie rozwinięcie tematu powoduje, że na następnego Battlefielda nie czekam już w ogóle. No chyba że nosiłby tytuł Battlefield 1944 (a z tego co mi wiadomo to zapowiada się raczej jakaś wersja policyjna autorstwa ludzi od Dead Space 2/3 - biorąc pod uwagę że nawet DICE nie udało się opanować swojej autorskiej technologii, szklana kula mówi mi, że na jesieni czeka nas kasztan straszliwy)...

Już pomijam zupełnie tryb kampanii, który jest tak chujowy, że nawet sami twórcy przyznają że nie mają na niego pomysłu (w takim wypadku wystarczyłoby oddać to do zrobienia studiu Yager od Spec Ops: The Line - wówczas sama kampania byłaby powodem dla kupna Battlefielda), a granie w którego jest niezbędne do odblokowania niektórych karabinów. Dałbym grze 6 na 10 - jeden punkt ponad przeciętność to właśnie ten epicki multiplayer, który miał definiować nową generację konsol. Tylko jeden punkt bo w sumie się cieszę że już niedługo znajdą się inni pretendenci do definiowania nexgenowego multiplayera, stawiający na zupełnie inne rozwiązania.

wtorek, 27 maja 2014

Krótka piłka: Singularity


Podejrzewam że gdyby zrobić wśród polskich graczy plebiscyt na top 10 najlepsiejszych studiów deweloperskich ever, Raven Software znalazłoby się na takiej liście. Jakimś trafem tytuły takie jak Heretic, Hexen czy nieco nowsze (ale i tak już stare) Soldier of Fortune wciąż są odbierane w naszym polskim, growym światku jako kultowe. W sumie nawet nie "jakimś trafem" bo te gry były zwyczajnie bardzo dobre, a i inne twory Ravena, zarówno te wczesne, jak i późne, udowadniały że mamy do czynienia z solidnym zespołem, robiącym porządną, rzemieślniczą robotę (czasem nawet z lekkim odciskiem palca bożego). Activision (będący właścicielem studia już od roku 1997), zdaje się kierować zasadą: "potrzebujesz szybko dobrej gry - zleć to Ravenowi".


Nie inaczej musiało to wyglądać po sukcesie Bioshocka - już na targach E3 w 2008 roku ze strony Activision zapowiedziany został fps z lekkim zacięciem rpg i dziwacznymi mocami, którego akcja rozgrywać się miała w sowieckiej, opustoszałej (z pozoru) bazie naukowo-badawczo-militarnej. Gra została wydana w roku 2010, zbierając dobro-przeciętne recenzje i sprzedając się grubo poniżej oczekiwań. W rezultacie szybko została przeceniona, i do tej pory można ją znaleźć na półkach (rzadziej) i w koszach (częściej) hipermarketów, za przysłowiowy psi chuj (osobiście grę w wersji na PS3 zakupiłem w rok po premierze za jakieś 70 czy 80 zeta). Czy warto sięgnąć po ten, w sumie niewiele mówiący, tytuł?


Warto!

Z góry jednak należy przygotować się, że nie będzie to przygoda na miarę Bioshock. Scenariusz, choć sięga po motywy wielowymiarowości (w sposób dosłowny - wszak mamy do czynienia z nieudanym eksperymentem naukowym...) i stara się wprowadzać jakieś tam zwroty akcji, to jednak nie dorasta do pięt dziełu Kena Levina. Również wszelkie wątki poboczne, które poznajemy głównie za sprawą znajdywanych nagrań, pamiętników czy innych listów, nie nadają miejscu akcji, takiej głębi jaką miało Rapture (uwaga suchar! - w końcu było to miejsce znajdujące się na głębokościach). I choć Katorga 12 stworzona została pieczołowicie, z dbałością o szczegóły godną tytuł kategorii A+, to jednak ciężko nie odnieść wrażenia że mamy do czynienia zaledwie z naśladownictwem względem zniszczonego, podwodnego miasta znanego z Bioshocka. Są tutaj mocno akcentowane motywy komunistyczne, ale w całości wyglądają raczej jak zimnowojenne wyobrażenia ludzi z tzw. zachodu, niż jak coś realnego i namacalnego. Tak jakby Amerykanie z Raven nie do końca czuli ten (post)sowiecki klimat, bo daleko ich dziełu pod tym względem do chociażby serii Metro. Przerysowany świat gry byłby spoko, gdyby został potraktowany jako platforma do ukazywania losów ciekawych i złożonych postaci (jak to było w Bioshocku), ale bohaterowie przedstawieni w grze są raczej sztampowi, a ich historie, tak jak napisałem, daleko są od czegoś (uwaga, ponownie suchar!) shokującego.

Chociaż nie. Wróć! Jeśli na chwilę zapomnieć o Bioshocku i przyłożyć miary typowe dla fpsów, to zarówno warstwa fabularna jak i sama miejscówka, są zajebiste i wciągają gracza w klimat, którego na darmo szukać zarówno w szóterach militarnych, jak i szóterach pseudo-oldschoolowych. Jest to przedstawiciel gatunku szótera "ambitnego" (który to gatunek wyodrębnił się wraz z premierą System Shocka). Tylko ze względu na to należałoby dać grze szansę - wszak jeśli studio zaprawione w produkcjach z kategorii A+ robi grę z ambicjami, to zwyczajnie nie ma szans na powstanie czegoś słabego. No i biorąc pod uwagę że ci sami twórcy rok wcześniej wydali na świat Wolfensteina (tego z 2009 roku, który choć grą był wg. mnie bardzo dobrą, to jednak za chuja nie oddawał klimatu II Wojny Światowej - kiedy to niby niemieckie miasteczka posiadały antynazistowski ruch oporu bardziej rozwinięty nawet niż polski...), to tutaj jednak idiotyzmów wybijających nas z immersji jest mniej.


Żadnych taryf ulgowych nie musimy stosować w odniesieniu do samej rozgrywki, gdyż ta absolutnie broni się sama. Gracz dostaje gadżet umożliwiający mu manipulowanie czasem i właśnie takie "czary" nadają grze smaczku. Co się np. robi gdy się trafi na grupę przeciwników? Otóż zatrzymuje się czas w miejscu gdzie się znajdują, podchodzi do każdego z osobna i strzela w głowę z bliskiej odległości. Ponieważ czas jest zatrzymany, pociski zawisają w powietrzu zaraz po wystrzeleniu. Potem już tylko włącza się czas i obserwuje kilka headszotów na raz. Jakieś bullettajmy się przy tym chowają!

Podobnych smaczków jest więcej, ale nie będę tutaj już ich opisywał, bo połowa radochy z gry to właśnie rozpracowywanie mechanizmów i tworzenie patentów na likwidację przeciwników. Tak więc podsumowując:

+ Fajny, tajemniczy, mroczny świat, dający solidne tło fabularne.
+ Rozgrywka oparta na strzelaniu i "czarowaniu", jak na "ambitnego" fpsa przystało.

Mi wychodzi 7 na 10.


W grze jest jeszcze asymetryczny multiplayer (jedna drużyna gra jako ludzcy żołnierze, druga jako zmutowane potwory, do tego z widokiem zza pleców), ale kto by się tam nim przejmował.

czwartek, 15 maja 2014

Telewizor - coraz większa i coraz bardziej skomplikowana bestia

Po niedawnym zakupie nowej konsolki, stary telewizor zrobił się jakby mały. Te 37 cali co prawda dawało radę w erze niepełnego hade, ale gdy wraz z kobietą zaczęliśmy wypatrywać piksele przeciwników w nextgenowym CoDzie, przed ekranem zrobiło się z deka ciasno. Wiedziony sentymentem do marki, która służyła mi przez ostatnie 7 lat, zakupiłem 60 calowego Sharpa. Konkretnie Sharpa LC-60-LE652E, pochodzącego z serii, która ze względu na zajebistą cenę względem wielkości (i jakości) zrobiła się produktem flagowym japońskiej korporacji (a przynajmniej takie można odnieść wrażenie po odwiedzinach sklepów ze sprzętem RTV).

Kilka miesięcy wcześniej telewizor z tej samej serii (ale wcześniejszy model) zakupili moi rodzice, więc nie kupowałem w ciemno. Zdażyło mi się wypróbowywać ich 60 calowego potwora z moimi konsolkami i pamiętam że pierwsze wrażenia nie były zachwycające. Zwłaszcza w grach działających w 60 klatkach wyczuwalne było opóźnienie, przez co grało się po prostu chujowo. Nie wiedziałem o co chodzi, dopóki w internecie nie przeczytałem że w "nowoczesnych" telewizorach są funkcje wygładzania ruchu. Trumotion, Clear Motion, MotionFlow... - różnie się to to nazywa, bo każdy producent stosuje swoje patenty. Generalnie chodzi o to, że telewizor odczytuje poszczególne klatki obrazu i wsadza pomiędzy nie to, co wykalkuluje, że jest klatką pośrednią. Dzięki temu zamiast standardowych 24 klatek obrazu w przypadku filmów, mamy ich podwojoną ilość, przez co ruch wydaje się dużo bardziej naturalny.

Nie każdy lubi ten efekt - wygląda on nieco jak z tandetnych serialami kręconych za pomocą kamer 60i czy 50i. Kojarzycie czemu ruchy Ridge'a z Mody na Sukces są takie płynne? Ano właśnie dlatego że zostały uwiecznione w większej ilości klatek niż hollywoodzkie produkcje. Trochę dziwne nie? Teraz Hollywood próbuje nowszych technologii, ale ludzie którzy widzieli nowego Hobbita w 48 klatkach, nie byli wcale zachwyceni, właśnie dlatego że płynny ruch kojarzy im się raczej z pięćsetnym ślubem Brooke Logan, niż z wysokobudżetowym filmem akcji.

W przypadku gier jest jeszcze dziwniej. Liczenie klatek jest dla telewizora procesem czasochłonnym, przez co obraz wyświetlany jest z lekkim opóźnieniem. W przypadku chociażby Call of Duty powoduje to zaistnienie bardzo wyczuwalnego laga, pomiędzy tym co robią ręce, a tym co jest widoczne na ekranie. Tutaj bardzo przydatna jest funkcja gry, która wyłącza tym podobne wymysły i nakazuje telewizorowi odświeżanie obrazu na bieżąco, bez kalkulowania dodatkowych klatek. Po włączeniu tej funkcji wszelkie problemy z graniem zniknęły w przypadku telewizora moich rodziców.

Jakież było moje zdziwienie gdy w moim własnym telewizorze, pomimo wielokrotnego przewertowania instrukcji obsługi, oraz przeklikania wszystkiego w menu, tej funkcji nie znalazłem! Jest tylko opcja redukcji bądź wyłączenia czegoś co nazwane jest "wygładzaniem filmu". Najlepsze jest jednak to, że nawet gdy funkcja wygładzania jest włączona, opóźnienie jest tak minimalne, że granie wciąż jest jak najbardziej możliwe. Co więcej, w przypadku gier działających w 30 klatkach, przy włączonej funkcji wygładzania, telewizor nalicza "brakujące" klatki, przez co gry wydają się płynniejsze. Puryści mogliby się czepić że kontrola zaczyna nieco "pływać", ale Halo 4 w 60 klatkach wygląda wybornie (nawet jeśli są to klatki udawane ;)). Bardziej boli to, że wszelkie szarpnięcia animacji czy rwanie klatek, są teraz dużo bardziej odczuwalne. Najpierw myślałem że to właśnie przez funkcję wygładzania, jednak po jej wyłączeniu okazało się że jest jeszcze gorzej. Być może chodzi o to, że w przypadku ekranu dosłownie zasłaniającego wszystko inne, immersja jest również dużo większa, przez co wszelkie techniczne kiksy są bardziej widoczne. No i generalnie jeśli ktoś jest multiplayerowym wyjadaczem to na jakiekolwiek lagi w obrazie nie może sobie pozwolić...

...Nie mniej jednak jestem zadowolony. Pewnie następny telewizor zakupię za kolejne 7 lat. Według obecnego progresu wychodzi, że będzie miał 100 cali, kosztować będzie 3 tysiące a stare gry będą na nim działać jakby śmigały w 120 klatkach. Do tego pingi w grach multiplayerowych będą tak niskie, że wręcz ujemne, a ja będę popierdalać unoszącym się nad ziemią autem o napędzie wodorowym. Przyszłość jest zajebista.

sobota, 3 maja 2014

Ale ja już nie chcę strzelać do dronów :(

Widzieliście zwiastun nowego CoDa? Ja pierdolę, Advanced Warfare... Podczas gdy sieciowa populacja, niegdyś wielkiego, Halo skarłowaciała do reszty, reszta sieciowych fps z gracją radzieckiego czołgu wchodzi w klimaty sci-fi. Osobiście uwielbiam sci-fi, ale czemu wszystkie wysokobudżetowe strzelaniny sieciowe muszą wyglądać tak samo? Czemu pierdolone trendy muszą zawsze przychodzić falami, zalewając rynek masami identycznych produkcji i nie dając ludziom wyboru, w co grać? O ile trend na sci-fi który panował wśród fpsów w drugiej połowie lat 90s był zajebisty, bo mieliśmy produkcje z przeciwnikami i broniami tak różnymi, ja różne potrafią być ludzkie pomysły, o tyle późniejszy trend na II Wojnę Światową, zupełnie odrzucił mnie od grania w strzelanki. Wszak wszystkie gry z tego nurtu siłą rzeczy wyglądają jak dodatek do jednego i wciąż tego samego produktu z tymi sami karabinami i tymi samymi przeciwnikami (co siłą rzeczy narzuca konwencja II Wojny). Gdy II Wojna totalnie się przejadała wyszło CoD4 i zaczęła się moda strzelanie we współczesności +/- dekada. I znowu, przez kilka kolejnych lat każdy wysokobudżetowy fps obowiązkowo musiał mieć klony karabinów AK47 i M16...

Tymczasem takie Halo, niby w mainstreamie, ale jednak na uboczu trendów, żyło sobie wymuszając na graczach lubiących rozwałkę onlinę i klimaty sci-fi, zakup Xkloca i złotego abonamentu. Wszystko jakby na swoim miejscu aż w 2012 wyszedł jawnie futurystyczny Black Ops 2 i zgwałcił Halo 4 na jego własnym polu. Drony czy patrzenie przez ściany? A jakże! To co przez moment wydało się jednorazowym wybrykiem, ostatecznie okazało się początkiem tego, czego apogeum wciąż jeszcze przed nami. W kolejnej części CoDa znowu pojawiły się drony i inne nowoczesne wynalazki. W międzyczasie byli twórcy CoDa zrobili Titanfalla, który sądząc po zwiastunach jest totalnym wzorem dla nadchodzącego na jesieni Advanced Warfare... Po II Wojnie Światowej i po wojnach współczesnych, masowe, sieciowe strzelanki wchodzą w erę sci-fi, za które jeszcze parę lat temu dałbym się pokroić. W sumie nie byłoby to takie złe gdyby nie to, ze we wszystkie te gry grać się będzie bardzo podobnie. Pamiętacie Q3 vs UT? Bez zbytnio nostalgicznego pierdolenia, można powiedzieć że te gry były od siebie tak różne, jak różny był rakietnica z Q3 od flak cannona z UT. Jak railgun z Q3 do snajperki z UT... Tymczasem jak różny będzie karabin szturmowy z Advanced Warfare od tego co mieliśmy w Black Ops 2, albo od tego czym ludzie się ostrzeliwują przez większość czasu w Titanfall?

Noż ja pierdolę. W tym roku będzie setna rocznica wybuchu I Wojny Światowej! Idealna okazja na wydanie gry wciąż siedzącej w klimatach militarnych, ale jednak nieco innej. Nawet gdyby w kolejnym CoDzie wróciła II Wojna Światowa, to brałbym to w ciemno, a tak?... EA pewnie zaraz zleci ekshumację Battlefielda 2142, bo to że ich naczelne studio sieciowo-strzelankowe robi już grę w uniwersum Star Wars, zapewne nie wystarczy.

Tak mam świadomość że na drugim planie wychodzą produkcje takie jak Red Orchestra no ale... czy naprawdę trzeba się garbić nad klawiaturą i mychą, dosłownie klikając na przeciwników? Trzeba babrać się ze sterownikami i ustawieniami graficznymi jak jakiś nerd tylko po to, aby móc sobie postrzelać do ludzi w grze, która nie jest jedynie wiernym odwzorowaniem panujących na masowym rynku trendów? Tak źle i tak niedobrze. Gry wideo to bardzo stresujące hobby...