czwartek, 31 grudnia 2015

Rok 2015 - rozczarowania i nadzieje

Przez ostatnią dekadę moje granie odbywa się głównie na konsolach. Od kiedy pod moim dachem znalazły się obie konsole obecnej generacji, czas rozdzielam między nie raczej po równo, przy czym w miesiące ciepłe gram głównie na Xboxie, zaś w zimne na Playstation (nie będę tego dokładnie tłumaczył, ale ma to związek z funkcjonowaniem padów na PS4). Na wszystkich posiadanych przeze mnie sprzętach grających lwią część groteki stanowią strzelanki pierwszoosobowe wszelkiej maści. 

A jednak, gdy kilka dni temu Microsoft zrobił użytkownikom Xboxa podsumowanie odchodzącego roku, wyszło mi, że najbardziej katowaną przeze mnie grą było Mortal Kombat X!


MKX to bez wątpienia bardzo udane mordobicie i faktycznie, jak wspominam siedzenie przed domem w ciepłe, letnie wieczory, to moim głównym zajęciem było uskutecznianie kombosów, juggli i fatali na pijanych Brytolach (jakoś głównie z nimi mnie łączyło...). No i taka myśl mi przyszła do głowy: czy oby nie świadczy to źle o strzelankach wydanych w 2015 roku (czy nawet w drugiej połowie 2014)? Wyszło ich przez ostatnie kilkanaście miesięcy multum. W większość (przynajmniej tych z wyższej półki) grałem i nawet kupiłem. A jednak, jeśli wybrać jedną, konkretną grę roku to wychodzi mi Mortal...

Zaraz tą myśl odrzuciłem.

Generalnie trzeba sobie powiedzieć, że rok 2015 był dla graczy bardzo ważny. Właśnie dwa lata po premierze kolejnej generacji konsol pojawiają się gry, które wyznaczają na następne kilka lat trendy w grach wysokobudżetowych. Twórcy znają już realne możliwości sprzętu i pojawiają się pierwsze gry pisane wyłącznie z myślą o current-genie, bez oglądania się na ograniczenia starej generacji (co najwyżej wydawca zleca innym zespołom robienie bardziej bądź mniej udolnych konwersji). Takim rokiem był np. 2007, gdy w przeciągu kilku miesięcy wydano Bioshock, Assassin's Creed, Halo 3, Uncharted i oczywiście Call of Duty 4: Modern Warfare!


Jak więc wypadło pierwsze, zupełnie current-genowe Call of Duty? Z tą serią jest tak, że jeśli ktoś nie jej nie lubi to zawsze będzie się czepiał. To czepiactwo przeszło już do growego mainstreamu, gdzie nawet na "profesjonanych" portalach w dobrym tonie jest narzekać na coroczną premierę dojnej krowy Activision.

Co roku jednak ta dojna krowa okazuje się być produktem co najmniej rzetelnym, a w przypadku ostatnich dwóch części możemy wręcz mówić o próbach odświeżenia formuły. O ile w przypadku Advanced Warfare zdania na temat exo-szkieletów były mocno podzielone (mi się bardzo podobało, ale znam ludzi, którzy zwyczajnie nie odnaleźli się w mocno wertykalnej rozgrywce), o tyle Black Ops 3 balansuje nowoczesne zagrywki (moce specjalne, bieganie po ścianach), z tym, co przyciągnęło do poprzednich części dziesiątki milionów graczy. Powiem szczerze, że gdyby gra wyszła wcześniej, to pewnie MKX byłoby w tym roku numerem dwa (inna sprawa, że BO3 mam na PS4, a MKX na Xboxie). O ile jeszcze zaraz po premierze miałem zastrzeżenia do niedoróbek technicznych, tak teraz już można śmiało w grę inwestować.

Czasem jest tak, że pomimo hejtu, niektórzy zasługują na swoje drogie samochody, długie kreski i luksusowe dziwki. Treyarch trzymają formę.


Natomiast grą, która z całą pewnością zawiodła, było Halo 5: Guardians. Na jej temat wylewałem już masę żali i tylko napiszę, że z satysfakcją obserwuję jak przegrywa w rankingach Xbox Live z niemal każdym innym tytułem wydanym w tym roku (a nawet kilkoma starszymi). Oficjalnie można nazwać Halo 5 niewypałem, nie tylko nie przyciągającym nowych graczy, ale tracącym dotychczasowych i przegrywającym na własnym, xboxowym podwórku z tytułami multiplatformowymi.

Nie można tego zwalić na słabą sprzedaż Xboxa One, bo konsola Microsoftu w istocie sprzedaje się lepiej niż 360 w tym samym czasie! Obecna baza posiadaczy Xboxa One, jest większa niż Xboxa 360 dwa lata po premierze (czyli w chwili wydania Halo 3), a jednak Halo 5 ma problemy ze sprzedawaniem się w połowie tak dobrze, jak poprzednie części. Mam nadzieję, że Microsoft wyciągnie z tego wnioski i głęboko przeora tą bandę niekompetentnych partaczy jaką jest kierownictwo 343 Industries. Oby kolejna część Halo była totalnym przeciwieństwem chujowej piątki...


Nie zawiodła natomiast odświeżona jedynka Gears of War. Nie zawiodła, bo w sumie nie miała kogo. W tym wypadku trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że nikt tego tytułu jakoś szczególnie nie wyczekiwał, a i data wydania jakaś dziwna (ani jakaś okrągła rocznica, ani nic...). Mamy wypolerowany na błysk, wysokiej jakości produkt, który jednak jest ewidentną zapchajdziurą przed nadchodzącym w przyszłym roku Gears of War 4.


Inną grą, na którą nikt nie czekał było wydane w marcu Battlefield: Hardline. Po ograniu przyznam, że nie ogarniam, co kierowało Electronic Arts i Visceral. Rozumiem, że miał być bardziej radosny i przystępny Battlefield, który przyciągnąłby fanów CoDa. Wyszedł jednak nieporadny mod, który daje do zrozumienia, że jego twórcy nie mają pojęcia na temat tego, co czyni CoDa popularnym, czy w ogóle grywalnym.

Wszystko to, co nie podobało mi się w Battlefieldzie 4 zostało bez zmian. Do tego doszła jeszcze bardziej chaotyczna rozgrywka na gorszych mapach. No, ale przynajmniej kolorki na nich są żywsze...


W przypadku Battlefronta ludzie wydawali się za to właśnie oczekiwać moda Battlefielda 4 w realiach gwiezdnowojennych. Oczekiwania były jak najbardziej uzasadnione, bo ponoć i korzeni Battlefrontów sprzed dekady należy upatrywać w popularności moda do pierwszego Battlefielda. A jednak, rozgrywka okazała się mniej zorientowana na współpracę, a gameplay dużo bardziej arcade'owy... Co mi, zupełnie szczerze, bardzo przypadło do gustu.

Powiem nawet, że jak dla mnie Battlefront jest najbardziej ogrywaną strzelanką ostatnich kilku tygodni. Ja wiem, że nie ma kampanii (choć te misje kooperacyjne są jak dla mnie dużo lepszą opcją) i przydałoby się więcej karabinków czy nawet mapek, ale sama rozgrywka bardzo mi przypasowała.


Inną tegoroczną grą, która może nie podbiła serc recenzentów, ale dla mnie okazała się całkiem spoko i godną polecenia produkcją było Borderlands: Pre-Sequel. Okej, wiem. Wyszło to po raz pierwszy w 2014 roku na konsolach poprzedniej generacji i wydawało się być skokiem na kasę fanów Borderlands 2. Powiem jednak, że to wersja z The Handsome Collection wydaje się być ostatecznym produktem i bardzo miłym "rozczarowaniem". Otóż gra nie jest tak mała, jak straszono (w sumie to jest chyba wielkości Borderlands jedynki, z tym że w wersji THC ma sześć grywalnych postaci i wszystkie dodatki) i wprowadza kilka ciekawych patentów, które odróżniają ją od kultowej dwójki.

Jeśli ktoś był fanem Borderlands 2 i ma PS4 lub Xboxa One, to z całą pewnością powinien sprawdzić The Handsome Collection tylko i wyłącznie ze względu na Pre-Sequel. Elpis, księżyc Pandory, ma swój własny, niepowtarzalny klimat a klasy postaci są tak zaprojektowane, żeby każdy znalazł swoją ulubioną niezależnie, czy oczekuje czegoś swojskiego, czy też właśnie czegoś pojebanego (jak Claptrap...).


Dobra napisałem o rozczarowaniach i pozytywach, a o co chodzi z tymi nadziejami (z tytułu)?

Otóż w 2015 roku coraz bardziej zaczęła zacierać się granica między konsolowym, growym mainstreamem a czymś mniejszym i bardziej niezależnym. Oryginalne tytuły zaczęły być cyfrowo wydawane na równych prawach z produktami masowymi. Na PS4 ukazało się Zaginięcie Ethana Cartera oraz Everybody's Gone To The Rapture oraz Soma (nowy horror od twórców kultowej Amnezji). Już teraz wiadomo, że sequel Shadow Warriora będzie swoją premierę miał równocześnie na wszystkich wiodących platformach.

Wielcy wydawcy zdają się zauważać, że ich długoletnie serie dławią się własnym ogonem. Sony i Microsoft zaczęli wyrywać sobie twórców niezależnych (Sony wydało EGTTR i załatwiło sobie konsolową ekskluzywność Somy, zaś Microsoft zrobiło program early access na Xboxie, dzięki czemu gracze xboxowi będą mogli pograć na podzielonym ekranie w alfę Ark: Survival Evolved) jakby zawczasu chcieli mieć w ręku każdego, potencjalnego następcę Minecrafta. Jak dla mnie zajebista sprawa, bo w ten sposób oryginalne pomysły zaczynają obrastać w profesjonalną formę.

Kto wie, może jakby w obecnych czasach wyszedł Pył, to za kilkanaście lat wciąż mielibyśmy dostęp do w pełni sprawnej wersji konsolowej?

wtorek, 22 grudnia 2015

Kompatybilność wsteczna - czy to ważne?

Pod koniec roku 1998 wyszła gra polskiej produkcji nosząca tytuł "Pył". Trafiło jej się wyjątkowo niefortunnie, bo tej samej jesieni swoje premiery miały takie gry jak Half-Life, Sin, Blood 2, Turok 2, Shogo, Heretic 2 czy chociażby Thief. Pomimo tego, zafascynowany fenomenalnym klimatem dema z CD-Action, zainwestowałem w wydanie pudełkowe niemal 160zł. W gustownym, czarnym kartonie mieściła płyta CD, instrukcja wydrukowana na porządnym, kredowym papierze, oraz dyskietka 3.5 cala z... patchem potrzebnym do odpalenia gry (dzisiaj byśmy to nazwali "day 1 patch").

Grę zainstalowałem, przeszedłem i do dzisiaj o niej pamiętam. Bardzo chciałbym zrobić jakąś retrospekcję, ale niestety, z powodów technicznych zwyczajnie niemożliwe jest odpalenie jej na jakimkolwiek obecnie posiadanym przeze mnie sprzęcie. Silnik Pyłu był o tyle dziwny, że do akceleracji graficznej potrzebne są oryginalne akceleratory 3dfx (zamiast pod OpenGL czy Direct3D akceleracja pisana była wyłącznie pod Glide'a), a do tego całość pisana była pod DOSa (z windowsową instalką)!

Pomimo wielu prób nie udało mi się nakłonić gry odpalanej pod DOSBoxem do współpracy z emulatorami Glide'a. Oczywiście, nie jestem programistą, ale z tego co mi wiadomo, to nawet osoby kompetentne mają z tym problem. Nawet znaleźli się "zawodowi" rosyjscy zapaleńcy, którzy ze średnim skutkiem robili Pyłowi update. W międzyczasie jeden z oryginalnych twórców wciąż rozwija konwersję na silniku Unity (ponoć ostatnio Pro) - kto ma kciuki, powinien trzymać je za ten projekt!


Czemu piszę o Pyle? Ano temu, że paradoksalnie był to jeden z powodów mojej przesiadki na konsole. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że robiąc ciągłe upgrade'y, coraz bardziej brnę w problemy sprzętowe, uniemożliwiające odpalanie klasyki. Oczywiście, teraz mamy Good Old Games, a i Steam zdaje się coraz łaskawiej patrzeć na tytuły z lat 90-tych, ale jakie jest prawdopodobieństwo, że kiedyś pojawi się na nich taki Pył? Albo któraś z części Russian Roulette?

Tymczasem konsolowi gracze wydawali się mieć z górki - jeśli masz kartridż/płytę z grą, to nie ważne jak egzotyczny jest to tytuł, zawsze możesz wygrzebać z szafy konsolę, podłączyć pod telewizor i pograć. Ktoś zapobiegliwy mógłby np. trzymać w szafie pecety posegregowane rocznikowo (i w razie odpalania takiego Pyła wyciągnąć np. Pentiuma II z akceleratorem VooDoo II na Windows 98) ale to już byłaby nerdoza do kwadratu. Tymczasem gdy chcesz pograć np. w Alien 3 na Segę Mega Drive (a szanse, na jakiś remake czy konwersję tej niezwykle klimatycznej strzelanki są zerowe) wystarczy rom i emulator - oba dostępne na necie. Na tym samym emulatorze bez żadnych problemów odpalisz też chociażby Zero Tolerance.

Z perspektywy lat zamknięta architektura sprzętu okazuje się być zaletą, a nie wadą (jak twierdzą uzależnieni od wiecznego rozbudowywania swoich "gaming rigów" pecetowcy).


Z konsolami jednak jest ten problem, że czasem się psują i wtedy, o ile nie posiadamy emulatora zdolnego odpalać gry z płyty ma komputerze (a im późniejsza generacja, tym gorzej), trzeba kupić kolejną, we w miarę dobrym stanie. No więc zepsuło mi się PS2, na które mam masę gier i co? Nowa konsola jest nieosiągalna, a kupowanie używanej na Allegro to loteria. Ja jeszcze jestem w lepszej sytuacji, bo posiadam pierwszy model PS3 (ten z wbudowanym emulatorem), ale i on ledwo zipie...

Wizja zupełnie nieużytecznej groteki jest absolutnie przerażająca.

Dlatego też informacja o wstecznej kompatybilności Xbox One odbiła się w growym światku szerokim echem. Byli nawet tacy, co głosili, że oto nastąpił w obecnej generacji przewrót i teraz to Microsoft będzie rozdawać karty, jednak to już jest ostra przesada (chociażby dlatego, bo głównym problemem Xboxa jest odpływ użytkowników 360 na PS4, a skoro odpływają, to nie po to, aby wciąż grać w gry z dotychczasowej konsoli). No to skoro możemy (wciąż) grać we wszystkie części Gears of War, czy jedynkę Borderlands czy dziesięcioletnie Condemned: Criminal Origins...


No ale jak? Jak inżynierowie Microsoftu zmusili Xboxa One do emulacji Xboxa 360? Wszak procesory mają inną architekturę, a i różnica w szybkości nie jest na tyle wielka, aby podołać. Nie mówiąc już o tym, że pamięć drugiego poziomu jest w starej trzystasześćdziesiątce zwyczajnie szybsza niż One'owy eSRAM.

Otóż racja i... racja. Emulacja jest niemożliwa. Natomiast inżynierowie Microsoftu skupili się na technologii (jakieś kompilery czy de-kompilery czy inne cholerstwo...), która umożliwia szybkie konwertowanie gier z architektury PowerPC (Xbox 360) na x86 (Xbox One) i generalnie sprawne i mało kosztowne robienie osobnych (acz kompatybilnych) wersji na nowszą konsolę, które to działają tak podobnie, jak to tylko możliwe.


Gdy wsadzasz w napęd Xboxa One grę z 360tki, to pierwsze co robi konsola to sprawdza, czy dana gra znajduje się gotowa do ściągnięcia w bazie na serwerach Microsoftu. Jeśli tak, automatycznie zaczyna ściągać kilkugigowy "patch" będący w istocie pełną grą. Jeśli grę kupiło się cyfrowo, to automatycznie pojawia się ona w grach do pobrania. Muszę powiedzieć, że w przypadku Borderlands na Xboxie One pojawiły się nawet bonusy w postaci wszystkich czterech dodatków DLC!

Problem w tym, że akurat Borderlands ma na nowszej konsoli pewne, dziwne problemy techniczne - konkretnie z intra i cutscenek zniknęły głosy postaci, a i podpisy w DLC zostały zastąpione przez dziwnie brzmiące nazwy plików! W oczekiwaniu na patcha można się zadowolić Gearsami, których to wszystkie części zostały rozdane wszystkim, którzy zagrali w tym roku w Ultimate Edition. Tutaj trzeba już nie mam żadnych zastrzeżeń, a nawet powiem, że również możemy liczyć na drobny bonus będący wynikiem przesiadki na nowego Xboxa.

Otóż na Xboxie One wystarczy jeden, przypisany do konsoli abonament Gold, aby wszyscy użytkownicy mogli na swoich profilach grać online. Tyczy to również gier z 360, a więc jeśli chce się z domownikami grać online w Gears of War 3 czy Halo Reach (czy zapowiedziane Black Ops 1), to właśnie Xbox One wydaje się być tutaj właściwą platformą. Osobiście mam nadzieję, że z czasem "kompatybilność wsteczna" obejmie też i Black Ops 2...


No i muszę się przyznać, że gdyby nie okazja pogrania na świeżej, podłączonej do dużego telewizora konsoli, to pewnie nie odświeżyłbym sobie jednej z pereł poprzedniej generacji - Condemned: Criminal Origins. Oczywiście graficznie gra nie robi jakiegoś wrażenia (i szczerze powiedziawszy to i dziesięć lat temu nie była pod tym względem nadzwyczajna), ale klimat zapyziałych melin wciąż miażdży. To wciąż jest godna produkcja studia, które dało nam Blood czy F.E.A.R. a przez to, że w przeciwieństwie do CoDów czy Halo nie była naśladowana, stanowi po dziś klasę samą w sobie.

Jeśli chcesz się poszwendać po najmroczniejszych zakamarkach amerykańskiego miasta, ponapieprzać ze ćpunami, a w międzyczasie rozwiązywać zagadkę kryminalną, to gra zwyczajnie wciąż jest bezkonkurencyjna! Nawet druga część zdaje się odjeżdżać w pewnym momencie od dosadności i namacalności jedynki (nie to, żeby było gorzej, ale na pewno inaczej).


No dobra, ale wracając jeszcze na chwilę do kompatybilności wstecznej - Sony wyczuło klimat i zapowiedziało gry z PS2 na PS4. Problem taki, że tutaj to po prostu mamy do czynienia z konwersjami (z system Trofeów itd) największych hitów, zamiast nawet pozornej (jak w Xboxie) kompatybilności wstecznej. Skoro dodatkowo, ponownie trzeba będzie za nie płacić, to nie prościej było po prostu ogłosić jakąś serię "PS2 Classics" zamiast mydlić ludziom oczy? Tym bardziej to denerwujące, że jestem pewien, iż PS4 jest wystarczająco potężny, aby inżynierowie Sony dali by radę napisać dla niego porządny emulator PS1 i 2 - taki który dawałby radę bezpośrednio z oryginalnych płytek odpalić każdą grę. Exhumed? Disruptor? Pamięta ktoś jeszcze te strzelanki? Jakże zajebiście byłoby je legalnie i prosto odpalić na obecnie podpiętym do telewizora sprzęcie!

Jeszcze bardziej pewien jestem tego, że zakupione na PSNie cyfrowe klasyki z PS1 oraz 2 dałoby radę odpalać na PS4, tak, jak udawało się odpalać na PS3 czy nawet PSP (w tym przypadku działały tylko gry z pierwszego Playstation).

No i jeszcze nie mogę zrozumieć, czemu gry z 360tki mają problemy z zapisywaniem sejwów na dysku Xboxa One? Jedyne co się da, to zapisywanie danych w "chmurze", co oznacza, że wszystkie problemy związane z ciągłym dostępem do sieci zaczynają ponownie niepokoić... Biorąc pod uwagę to, co napisałem kilka akapitów wyżej, to raczej nie o to chodziło?!


sobota, 12 grudnia 2015

Fanboizm

Od prastarych czasów strzelanki pierwszoosobowe skupiały wokół siebie społeczności fanowskie, które to wiedzione instynktem stadnym z lubością zagłębiały się w szaleństwach trybalistycznej mentalności. Czasem wychodziły z tego całkiem urocze "wojenki" - jak to coś między fanami Quake 3, a Unreal Tournament. Często w takich warunkach roznosi się fanboizm...

Na zarażenie się fanboizmem narażone są zwłaszcza dzieci i niestety, dla wielu z nich oznacza to wyrośnięcie na denerwującego zjeba, który przekonany o obiektywnej wyższości wyznawanego przez siebie obiektu kultu, będzie zatruwał życie innym. Problem ten dotyczy każdego aspektu ludzkiego życia i działalności, ale ograniczę się do poletka growego, zorientowanego na perspektywę pierwszoosobową.


Fanboizm jest trochę jak religia - nieważne jak durna może się wydawać z zewnątrz, dla ludzi wewnątrz jest czymś, co zwyczajnie nie podlega ocenom czy prawom logiki w ogóle. Oczywiście wyższa inteligencja oznacza zwykle mniejszą podatność na tego typu mental, lecz jeśli zdarzy się fanboy z wyższym ilorazem, to przejmuje on rolę ideologa dodającego czemuś głupiemu zaplecze intelektualne.

Weźmy chociażby fanboyów Halo przynależących do amerykańskiej klasy średniej. To właśnie oni byli nastolatkami gdy wyszła pierwsza część i to oni katowali na studiach multiplayera Halo 2 i 3. Teraz mają domy, założyli rodziny i wydawałoby się, że to właśnie oni powinni odbić się najbardziej od niedojebanego Halo 5? Otóż nie!

Przeszkadza ci że nie ma podzielonego ekranu? Kup drugą konsolę - ja tak zrobiłem żeby móc pograć z synem/żoną! Nie chcesz wydawać dodatkowych setek dolarów na grę? To spierdalaj biedaku, postępu nie powstrzymasz!

Na uwagę, że nawet gdy masz kilka konsol w domu to i tak łączą się one wyłącznie za pomocą routera (i dalej... modemu i serwera dedykowanego), co jest najbardziej zjebanym sposobem na łączenie urządzeń (poza lagami, i problemami z routerem dochodzi jeszcze opłacanie wielu złotych abonamentów) i świadczy wyłącznie o niekompetencji twórców gry, fanboy potrafi odpowiedzieć, że przy obecnych łączach światłowodowych nie ma żadnych niedogodności, a w ogóle to przecież inaczej być nie może bo 343 Industries (obecni twórcy Halo) są nieomylni.

Żeby było śmieszniej, to nie są to ludzie głupi - gdy gada się o innych sprawach, to wychodzi z nich całkiem przyzwoita wiedza i umiejętność kojarzenia faktów. Problemem jest to drobne zjebanie mózgowe, które powoduje, że żyją jakby w innej rzeczywistości - gdzie pierwotny Xbox One (ten z ciągłym podłączeniem do sieci, drmem, Kinectem i telewizją) jest jak najbardziej udanym urządzeniem. Serio! Gdy Microsoft ogłosił wycofanie się z niecnych planów zrobienia multimedialnego czegoś, wymagającego stałej łączności z netem, pojawili się tacy, co podpisywali petycję, aby wrócić do pierwotnej, poronionej koncepcji!


Na naszym rodzimym podwórku nie ma za dużo takich konsolowych geeków. Mamy za to pełno pecetowych nerdów, którzy są być może nawet gorsi, bo umiejętność własnoręcznego składania sprzętu grającego (peceta znaczy się), zdaje się u nich wpływać na ocenę własnych predyspozycji intelektualnych. W własnym mniemaniu pecetowy fanboy jest kimś inteligentniejszym od "konsologłowia", co z automatu czyni go ekspertem w każdej dziedzinie. Używając swoich własnych, wyciągniętych z dupy kryteriów, będzie on udowadniał, że Battlefield wymaga wyższego poziomu intelektualnego niż Call of Duty, a Counter Strike z jego klikaniem mychą z dokładnością piksela jest grą dużo bardziej skillową niż cokolwiek wydanego na konsolach.

Są nawet tacy, którzy jadą po pradziadku Quake'u. Czemu? A bo stawia on na bezmyślną napierdalankę i w ogóle jego spuścizną są te zjebane konsolowe fpsy dla debili!

Uffffff...

Dobra.

Ale czemu właściwie ludzie dotknięci fanboizmem są takim utrapieniem? Skoro już ktoś ma to zjebanie mózgowe, to jego prywatna sprawa, nie?

Ano właśnie nie. Fanboye zwyczajnie szkodzą wszystkim i wszystkiemu.


Fanboyom się wydaje, że swoim uwielbieniem oddają twórcom gier (czy sprzętu) jakąś przysługę, podczas gdy w istocie jest dokładnie na odwrót. Stanowią oni hałasującą mniejszość, która nawet jeśli zdaje sobie sprawę z tego, że jest mniejszością, to jednak wciąż uważa się za elitarną grupę głoszącą obiektywne prawdy objawione. Ich głos zagłusza opinie bardziej rozgarniętych ludzi i zniekształca pogląd deweloperów na faktyczne oczekiwania graczy.

Co z tego, że takie Halo 5 ma mega-kurwa-kompetytywny tryb 4 na 4, skoro gra spada na pysk w rankingach aktywności Xbox Live?

Battlefront udowodnił, że DICE potrafi na swoim silniku zrobić całkiem użyteczny tryb dzielonego ekranu. Gdyby zaimplementować go w Battlefieldach, to masa graczy mogłaby tworzyć sprawnie działające oddziały, siedząc przed jednym telewizorem... Ale gdzie tam! "Prawdziwi" fani Battlefielda nie chcą tego typu plebsu w swojej "elitarnej" grze. A dlaczego jedynym, skutecznym sposobem na zabicie kogoś z karabinu powtarzalnego jest headszot? Bo klasa snajpera została właśnie zaprojektowana wyłącznie z myślą o celowaniu myszą. Jeśli używasz pada (a patrząc po statystykach to większość ludzi gra w Battlefieldy na konsolach) to wiedz, że nie jesteś godnym grać w Battlefielda!

Wracaj do Call of Duty głupi plebsie!

No i chcą, nie chcą, ludzie wracają do tego Call of Duty. Tam po raz kolejny dowiadują się, że są pedałami, a ich matki były ruchane przez nastolatków z drugiego końca kontynentu...