piątek, 6 marca 2015

Micro$oft (post)ballmerowski

Dzisiaj będzie nudno. Jakby ktoś dodatkowo nie kojarzył twarzy ze zdjęć poniżej, to niech wygógluje hasła "Don Mattrick", "Marc Whitten", "Nancy Tellem", "Phil Harrison", "Yusuf Mehdi" oraz "Phil Spencer".

Już? No to jedziemy.


Wczoraj przez internety przetoczył się nius, jakoby Phil Harrison miał niedługo odejść (lub nawet już odszedł) z Microsoftu. Koleś był/jest w korporacji szychą ("corporate vice president" - cokolwiek miałoby to znaczyć) osobiście zatrudnioną trzy lata temu przez Dona Mattricka - byłego szefa xboxowego oddziału i architekta totalnej porażki piarowej znanej jako "zapowiedź Xbox One".

Pod koniec maja 2013 roku zapowiedziano konsolopodobne coś, co pozwoliłoby Amerykanom oglądać telewizję, a graczy raczyło grami z drmem i śledzeniem przez czujne oko Kinecta. Niecałe dwa lata później większość aktorów (i jednocześnie autorów) tego żałosnego spektaklu nie ma w Microsofcie.


Uczucia co do typów są mieszane: z jednej strony należy przyznać, że odwalili oni masę rzetelnej roboty przy okazji Xboxa 360 (zarówno względem Micro$oftu, jak i konkurencyjności na rynku gier - a więc ku korzyści samych graczy), a z drugiej tak spierdolić start Xboxa One...

Nawet nie chodzi o start konsoli tylko o kompletne zniszczenie zaufania graczy. Okej, wycofali się z durnych pomysłów (od drmu po zabieranie zasobów konsoli na znienawidzonego Kinecta), ale sam fakt, że w którymkolwiek momencie uznali iż oglądanie telewizji jest dla graczy na tyle atrakcyjnym pomysłem, że przymkną oni oko na obowiązek regularnego meldowania się online? Absurd totalny.

Jeśli ktoś grozi zrobieniem ci krzywdy, po czym wycofuje się z pomysłu na skutek twoich protestów, to później temu komuś nie zaufasz. Ten ktoś pokazał jak ma nasrane we łbie i nawet jeśli teraz odpuścił, to nie wiadomo co mu jeszcze do tego łba strzeli.

Jak to możliwe, że szef Microsoftu (wówczas Steve Ballmer) dał Donowi Mattrickowi wolną rękę w tworzeniu produktu nazwanego ostatecznie Xbox One?


W kontekście całej sprawy trzeba pamiętać o pewnej rzeczy. Microsoft to nie jest Nintendo ani nawet Sony. To olbrzymia korporacja w której gry wideo stanowią tylko malutką część. W absolutnie rekordowym roku 2011 xboxowy oddział przyniósł 1,32 miliarda dolarów zysku. Nieźle? Cały Microsoft (korporacja specjalizująca się głównie w oprogramowaniu i usługach internetowych skierowanych do firm) zarobiła wówczas 17,37 miliarda. No i jeszcze taki "szczegół": aż do roku 2007 (a więc do czasu pojawienia się w firmie niesławnego Mattricka - choć w sumie może to przypadek?) oddział xboxa przynosił straty przekraczające to, co udało się odpracować w latach kolejnych.

Parę lat temu Ballmer zapowiedział, że Microsoft przenosi ciężar z oprogramowania na sprzęt. Nowy Xbox miał być zwiastunem zmian. Miał to być produkt przerywający passę "nudnego" miliarda dolarów zysku rocznie. Miał to być sprzęt rewolucyjny i masowy tak, jak telefony komórkowe, tablety i całe to ustrojstwo które w ciągu ostatnich kilku(nastu) lat weszło do stałego użytku ludzi cywilizowanych.


Z punktu widzenia graczy wydanie każualowej (i co gorsza, najeżonej chujowymi obostrzeniami) platformy wyglądało na czysty idiotyzm. W okolicach maja i czerwca 2013 roku bardzo szkoda mi było ludzi pracujących w xboxowych serwisach growych. Oni wiedzieli, jak wiele szkody "wizjonerskie" pomysły szych z Micro$oftu przyniosą marce Xbox. Z punktu widzenia tychże szych Xbox niewiele znaczył, a więc skoro istnieje szansa przekształcenia go w coś znaczącego, to gra zdawała się być warta świeczki.

No więc koniec końców, spierdolili wszystko koncertowo. Każuale (nawet amerykańscy) jakoś się na towar nie rzucili, a gracze okazali się bardzo pamiętliwi i do tej pory za Xboxem One ciągnie się smród konsoli niefajnej i wręcz złej.


Przy tym wszystkim należy stwierdzić, że jak na olbrzymią korporację Microsoft reaguje stosunkowo szybko. Ponoć prace nad Xboxem One trwały cztery lata i pochłonęły ponad 2 miliardy dolarów. Mówimy o olbrzymiej, wielopoziomowej inwestycji. Gdy pod koniec maja 2013 doszło do niesławnej zapowiedzi Xboxa "tiwitiwitiwi" One, istniała już olbrzymia infrastruktura czekająca na premierę planowanego urządzenia. Po czterech latach i miliardach dolarów, zaledwie miesiąc trwało, aby Microsoft wycofał się z krytykowanych pomysłów, przeprojektował wszystko pod nowe założenia i wyjebał Dona Mattricka na pysk (a są nawet tacy, którzy kojarzą odejście na emeryturę samego Steve'a Ballmera z fiaskiem zapowiedzi Xboxa One).

Pamiętam wywiad, w którym Larry Hryb (znany graczom pod pseudonimem Major Nelson, bardzo medialny szef programowania usługi Xbox Live!) zarzekał się, że nie mogą usunąć drma, bo na nim opiera się cały system. Niecały tydzień później Microsoft oficjalnie wycofał się z drma...


Obecnie głównym celem xboxowego oddziału Microsoft nie jest wyznaczanie nowych trendów. W perspektywie paru lat już nawet nie chodzi o jakikolwiek rozwój. Chodzi o zachowanie pozycji Xboxa. Ten "nudny" miliard rocznie wydojony z kieszeni zadeklarowanych graczy okazuje się być lepszy niż straty. W przypadku ich powrotu, nic nie stoi na przeszkodzie, aby oddział xboxowy został po prostu zamknięty.

Ta wizja jest chujowa dla nas wszystkich, nawet fanbojów Playstation - należy pamiętać jakie kaszany Sony odpierdalało przekonane o swojej bezkonkurencyjności (dosłownie należy sobie przypomnieć premierę Playstation 3, gdy szefostwo firmy bez skrępowania twierdziło, że ich pozycja jest tak mocna, że 10 milionów konsol sprzedaliby nawet bez wydania jakiejkolwiek gry). W konsolowym yin-yangu ważne jest zachowanie równowagi. Bez Xboxa na karku Sony nie obniżyłoby ceny Playstation 3, nie przywróciło wibracji do kontrolera, nie dodało systemu trofeów, nie rozwijało swojej infrastruktury sieciowej... Bez Playstation... No cóż. Powiedzmy że Sony uratowało dupy fanom Halo, Gearsów i Forzy, gdy na konferencji w 2013 wypunktowało (zapowiadane i spodziewane) błędy Microsofta i wykuło z nich miecz, którym teraz bezkompromisowo wycina sobie drogę na gamingowy szczyt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz