czwartek, 26 listopada 2015

Star Wars: Battlefront

Powiem szczerze, że nie napalałem się specjalnie na Battlefront. Oczywiście, jak większość przedstawicieli gatunku homo sapiens widziałem filmy i nawet mi się podobały, ale nie nazwałbym się fanem - a na pewno nieporównywalnym do tych wszystkich geeków znających wymiary Falcona Millenium czy wyznających religię Jedi. Generalnie, pomimo interesowania się saj-fajem jako takim, jakoś mnie od kosmicznych oper pokroju Star Wars czy Star Trek odpycha (chociaż są uniwersa którymi się jaram, pomimo ich głębokich korzeni w tego typu klimatach - ot chociażby Halo) i przez to ominąłem poprzednie części Battlefronta.


Nie podjarałem się też, gdy zrobienie wielkiego rebootu (bo tak należy rozpatrywać najnowszą część) przypadło DICE. W takiego Battlefielda pogrywam głównie z powodu realistycznie odtworzonej broni palnej (i mam tu na myśli głównie tryb hardcore, gdzie czuć, że pociski są zrobione z ołowiu, a nie waty), więc skoro ta zostaje zastąpiona blasterami, to raczej nie mam w grze czego szukać?

Przeglądając internety mam wrażenie, że nie tylko ja spodziewałem się Battlefielda w uniwersum Gwiezdnych Wojen. Po becie (w którą nie grałem, bo nie mogłem) słychać było jęk zawodu, podobnie jak po premierze samej gry, która, jeśli wierzyć wszelakim recenzjom, jest tylko podstawką mającą zachęcić graczy do dalszego, masowego wydawania pieniędzy na przepustkę sezonową. Patrząc na głosy recenzentów w ogóle bym produkcję olał, i gdyby nie kolega, który mi ją sprezentował (po raz kolejny, wielkie dzięki Michale!) to przyznam bez bicia, chyba bym przegapił jedną z przyjemniejszych gier tego roku!


To, co od razu rzuca się w oczy to to, że gra kierowana jest to zupełnie innej grupy niż Battlefield. Zupełnie, totalnie innej i na miejscu Electronic Arts w ogóle bym nie akcentował faktu, że odpowiada za nią to samo studio, bo samo z siebie narzuca to niezdrowe porównania. Najgłośniejsi (ale nie najliczniejsi - po prostu nadający ton wizerunkowi serii) fani Battlefielda to elitarystyczni pecetowcy, podczas gdy Battlefront ewidentnie kierowany jest do bardzo każualowych fanów, którzy zajarani nadchodzącym Przebudzeniem Mocy, pobiegną do sklepu po grę, odpalą ją na swojej konsolce (albo w ogóle kupią bundla z Battlefrontem) i będą oczekiwać powrotu do czasów dzieciństwa, gdy strzelanki były proste, kolorowe i przystępne.

Już na samym wstępie gracz przywitany jest tutorialem, zapewne z góry zakładającym, że oto przed ekranem siedzi totalny nowicjusz, którego trzeba nauczyć podstaw chodzenia i strzelania. Zanim wskoczy się do trybu sieciowego, zalecane są misje treningowe, gdzie można przećwiczyć używanie pojazdów i broni. Te misje można potraktować na kilka sposobów.

Po pierwsze dla takiego totalnego nooba, który w fpsy nie grał od wieków jest to faktycznie bezstresowy sposób na naukę gry. Po drugie jest to jakaś namiastka trybu kampanii, ale od razu trzeba sobie powiedzieć, że spodoba się wyłącznie ludziom czującym arcade'ówki z ich biciem rekordów i zaliczaniem zadań. Jeśli powracałeś do misji w chociażby TimeSplitters, to istnieje szansa, że w nowym Battlefront bawić się będziesz również w trybie offline, tym bardziej że ten tryb umożliwia granie dwójce graczy na podzielonym ekranie. Można nawet grać deathmatche drużynowe, gdzie gracze postawieni naprzeciw siebie wspierani są oddziałem botów. Ma to swój potencjał, ale i tak wielka szkoda, że normalny tryb online pozbawiony jest tego, jednak bardzo przydatnego w warunkach domowych, ficzersa jakim jest dzielony ekran...


Sam gameplay zupełnie świadomie przenosi graczy w czasy szóstej generacji konsol. Ostatni raz czułem ten arcade'owy feeling, gdy odpalałem sobie mecze z botami w Medal of Honor na PS2 (co powiem szczerze, nie było tak dawno temu... i może stąd to skojarzenie). Teraz mamy pola bitwy z 40 graczami co jak dla mnie, przenosi granie na nowy poziom.

Tak, jestem świadomy faktu, że już pierwszy Battlefront oferował online z 32 graczami (w wersji na PS2 i pierwszego Xboxa) a do tego jednak miał pełnoprawny tryb kampanii. Tyle, że dla mnie ten nowy Battlefront jest właśnie pierwszym kontaktem z arkadówkowym gameplayem połączonym z rozmachem masowych gier sieciowych. Jako, że w pierwszych latach XXI wieku konsolowe granie online w Polsce leżało i kwiczało (i serio nie znam nikogo kto w roku 2004 grał online na PS2, czy tym bardziej pierwszym Xboxie), jest to dla mnie zupełnie nowa jakość i powiew świeżości pomiędzy królujące obecnie CoDy i Battlefieldy (i nawet Halo).

W sumie to nawet nie wiem, czy EA i DICE wykazało się odwagą w powrocie do uproszczonej, oldschoolowej rozgrywki, czy też (jak psioczą zawiedzeni fani Battlefielda) jest to oznaką celowania właśnie w najbardziej liczną grupę każualowych graczy, którzy po fpsy sięgają raz na dekadę i dla których przyswojenie zmian, jakie zaszły w międzyczasie w gatunku, byłoby problematyczne. Czy takie podejście nie znudzi się po kilku/nastu/dziesięciu godzinach? To już naprawdę zależy od indywidualnych preferencji i dawkowania gry. Osobiście w arkadówki gram całe życie i nigdy też za bardzo nie czułem ducha kooperacji drużynowej, więc raczej nie przewiduję tutaj większego syndromu wypalenia w bieganiu sobie po mapkach i prucia z blasterka.


Co jednak ciekawe, niezależnie od tego, jakie jest indywidualne zdanie na ten temat, po prostu trzeba przyznać, że ten klasyczny, arkadowy gameplay bardzo dobrze współgra z Gwiezdnymi Wojnami - blasterkami, kosmitami, droidami i całym tym klimatem. Gdyby EA wydało teraz Medal of Honor czy Battlefielda z takimi mechanizmami (zoom zamiast przycelowania, brak czołgania się, bardzo prosta fizyka działania broni i poruszania się, zdolności specjalne rozsiane po mapie, brak jakichś perków czy dodatków do broni etc.) to raczej nie spotkałoby się to ze zrozumienie. Sam już nie wyobrażam sobie strzelać w ten sposób z wirtualnego Garanda, Mausera czy Thompsona (pomimo tego, że tak właśnie to wyglądało dekadę temu), ale gdy mamy do czynienia z blasterkami (wyglądającymi centralnie jak filmowe rekwizyty sklecone z rur, zabawek i części przeróżnych przedstawicieli XX-wiecznej broni palnej) to jakieś silenie się na realizm tylko popsułoby zabawę.

Nie muszę chyba dodawać, że gram głównie w trybie pierwszoosobowym? Są na internecie ludzie, którzy za jedyny słuszny uważają tryb trzecioosobowy (że niby więcej widać...), ale jak dla mnie ostrzeliwanie się z widokiem na własne plecy wygląda totalnie nieciekawie. Czy osadzenie punktu widzenia ma aż tak duże znaczenie dla naszych wyników? Nie sądzę - przez pierwsze parę godzin byłem przeważnie w pierwszej trójce graczy w meczach 10 na 10 "pomimo" pierwszej osoby (wciąż twierdzę, że dużo lepiej się z tej perspektywy celuje i strzela). Potem zaś system segregujący graczy zaczął umieszczać mnie na serwerach z jakimiś kozakami. Wtedy też potwierdziła się stara prawda, że to właśnie w grach prostych najbardziej uwidacznia się różnica między miszczami i leszczami.


Jednym z głównych zarzutów względem Battlefront jest mała ilość zawartości i wciskanie płatnych dlc w gardło. No cóż, gdyby tak porównywać grę do takiego Black Ops 3 (z kampanią kooperacyjną z pokręconym scenariuszem, kolejną kampanią z Zombie, samym trybem Zombie i oczywiście głównym daniem w postaci multiplayera), to faktycznie jest w tym względzie bida. Mamy tutaj dziewięć mapek do mniejszych trybów, cztery do większych, wspomniane misje (łącznie siedemnaście, z tym że niektóre są naprawdę malutkie), jedenaście typów broni podstawowej (do tego dochodzą gadżety jak granaty, miny, pola siłowe etc.) i może jeszcze zapowiedziane dwie dodatkowe mapy (dużą i małą) wydane gratis przed premierą Przebudzenia Mocy. Poza tym mamy jeszcze jakieś pozbawione szczegółów zapowiedzi nowych map i innych dupereli, będące bez wątpienia wynikiem krytyki, która przewinęła się przez internety.

Oczywiście, w dobrej grze zawartości zawsze będzie mało, ale mam wrażenie, że ludzie zapominają, że to DICE - twórcy Battlefielda 3 (dziewięć map na starcie), Battlefielda 4 (dziesięć map na starcie) i trybu multiplayer w Medal of Honor z 2010 roku (z ledwo pięcioma mapkami 10v10). Te pięć map dużych i dziesięć mniejszych to naprawdę nie jest jakiś zły wynik. Nawet te jedenaście typów broni podstawowej można zrozumieć, bo mamy tu zupełnie różne typy blasterków od odpowiednika pistoletu maszynowego, przez wszelkiego typu karabiny aż po strzelbę. To nie jest tak jak w Battlefieldzie, gdzie teoretycznie mamy dziesiątki broni, ale w praktyce wszystkie karabiny szturmowe mają ten sam zasięg, szybkostrzelność, obrażenia itd.

Generalnie, gdyby stosować obecne normy to ilość i jakość zawartości w trybie online jakoś się broni, ale cierniem w oku wielu ludzi zdaje się być brak jakiejś podbudowy gry solidną kampanią. Powiem jednak zupełnie szczerze, że jeśli kampania miałaby wyglądać tak, jak w Battlefieldach, to ja po stokroć wolę zaliczanie kolejnych gwiazdek w tych kilkunastu dostępnych misjach. One, w przeciwieństwie do nudnego przeciskania mnie od skryptu do skryptu (na chuj w ogóle każą mi tego pada trzymać w rękach?!), mają praktyczne zastosowanie zarówno w domowym zaciszu (z kobietą czy dzieckiem) jak i w czasie okazyjnego picia piwa ze znajomymi - fanami Yody i spółki.


Może więc podsumuję to wszystko w plusach i minusach:

+ Bardzo przyjemna rozgrywka...
+ ...idealnie współgrająca ze Star Warsową otoczką.
- Można narzekać na brak jakiejś "głębi" czy chociażby trybu kampanii...
+ ...albo można pobawić się w zgadywanie z części jakich karabinów zostały stworzone rekwizyty broni przeniesionej do gry.

Wychodzi mi 7/10 i osobiście uważam, że ten Battlefront jednak jest całkiem spoko. Nawet zupełnie pomijając Star Warsową otoczkę (w sumie dla mnie gra byłaby nawet ciekawsza, gdyby rozgrywała się w uniwersum Kapitana Bomby...), gra jest po prostu zabawna na swój każualowo - arkadowy sposób. Idealna na kilka meczyków po pracy czy przed snem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz