czwartek, 22 października 2015

Granie w Szanghaju


Będąc niedawno w Szanghaju miałem szczęście posiadania w zanadrzu kilku dni wolnego. Rzeczy do robienia w największym mieście świata jest naprawdę mnóstwo: picie piwa w barach na najwyższych piętrach wieżowców (z takimi widokami), rajdy po wegańskich restauracjach (niektórych pamiętających lata 20te - a więc czasy na długo przed pojawieniem się warszawskich, bezglutenowych hipsterów ;)), zwiedzanie jakichś świątyń... No i obowiązkowe odwiedziny autentycznego, azjatyckiego salonu gier - takiego z automatami gdzie wrzuca się monetę i napieprza w mordobicia z kolesiem siedzącym po przeciwnej stronie maszyny.

Najbardziej rekomendowanym w internetach salonem wydaje się być Lie Huo - zajmujące całe czwarte piętro budynku znajdującego się na skrzyżowaniu ulic Jiangning i Fengxian. Mój plan zakładał odwiedzenie miejsca w środku dnia, w środku tygodnia, bo wydawało mi się, że wówczas powinno być najluźniej. I faktycznie, kolejek do automatów nie było. Gorzej, że akurat te kilkanaście (w porywach do trzydziestu późniejszym popołudniem) głów to sama szanghajska śmietanka, która od wielu, wielu lat, całymi dniami szlifuje swoje kompetytywne umiejętności w którymś z wybranych klasyków japońskiej szkoły dwuwymiarowych mordobić.

Były automaty najnowszej wersji Street Fighter 4, było Tekken Tag Tournament 2 jak i King of Fighters XIII oraz BlazBlue: EX (najnowsza wersja bardzo fajnego mordobicia 2d twórców Guilty Gear). A jednak, królował niezmordowany KoF'98!


Oczywiście, nowości wyświetlane na większych, szerokich ekranach były dwa razy droższe, ale generalnie ceny żetonów, nawet jak na warunki chińskie (o szanghajskich nie wspominając), są bardzo przystępne - za banknot 20-juanowy (nieco ponad 10zeta), dostałem 40 żetonów. Nie da się więc wytłumaczyć przywiązania do klasyków chęcią zaoszczędzenia drugiego żetonu. Ludzie po prostu grają w to, na czym wyrośli. W salonie nie było dzieci, ale głównie gracze około 30-tki (a więc tacy, co nie muszą chodzić do szkoły...), którzy od kilkunastu lat szlifują i doskonalą grę w ulubionym tytule.


Powiem szczerze, że jakbym kilkanaście lat temu widział w KoFie czy Street Fighterze taką grę, to bym nie uwierzył. Normalnie juggle i kombosy o istnieniu których sami twórcy gier nie mogli mieć pojęcia! Nikt nie dołączał się (być może z litości) do bladej twarzy, więc bezczelnie dołączałem się to tu to tam, zbierając tęgi wpierdol.


Jako że w KoFa 98 ostatni raz grałem z dekadę temu, w sumie nie spodziewałem się niczego innego. Postanowiłem również spróbować sił w czymś, w czym czułem się pewniej i przyłączyłem się do starszych, łysiejących panów grających w Street Fightera 2 (CE - z grywalnymi bossami). Wcześniej czytałem o graczach z Azji, że grają inaczej niż ci z Europy: że zamiast się rozdrabniać, to szkolą się z jakiejś konkretnej postaci i ogrywają do perfekcji jakieś konkretne zagranie gwarantujące zwycięstwo.

I faktycznie! Jak się trafiło na kolesia grającego Ryu to non-stop spamował taki ognistymi kulami. Gdy próbowało się przeskoczyć, to z miejsca dostawało się shoryukenem (czyli tym uppercutem z wyskokiem). Nie było innej rady niż tak mierzyć skoki, aby przeskoczyć hadokena, ale wylądować poza polem zasięgu shoryukena. Proste nie? No więc wtedy czekała lądującego wyprostowana, silna piącha.

Za pomocą trzech, opanowanych do perfekcji ciosów, Ryu zmienił się w czołg nie do ruszenia. Gdyby koleś wyjechał z czymś takim na europejskim PSN czy XBL, to zaraz byłby zalany wiadomościami od oponentów o treści niecenzuralnej (gdzie wyzywanie od spamerów byłoby najlżejszym określeniem), a w Azji? Tam liczy się głównie skuteczność w doprowadzaniu oponentów do płaczu. Zacząłem rozumieć czemu w azjatyckich automatach gracze są oddzieleni, zamiast stać/siedzieć obok siebie - nawet pomimo tego, że azjatyckie pojęcie dystansów personalnych różni się zdecydowanie od naszego (w sensie że tam bardziej toleruje się ścisk i obecność obcej osoby w bezpośredniej bliskości).


(A tutaj ja na automacie SF4 - zdjęcie chujowej jakości, bo generalnie w Lie Huo, jak przystało na legowisko graczy, jest ciemno, co z kolei nie służy robieniu porządnych zdjęć.)

Czy taka, najbardziej hardkorowa z możliwych grupa graczy jest wciąż wystarczającym rynkiem zbytu dla gier? Capcom odpowiedział na to ogłaszając, iż nie będzie automatowej wersji Street Fightera 5 i nawet mechanika gry (z większą tolerancją tajmingu wciskania klawiszy) projektowana jest z myślą o grze online. A jednak, salony gier w Azji wciąż istnieją i pomimo bardzo niskich cen żetonów (przynajmniej w Lie Huo) są w stanie utrzymywać się w centrach wielkich miast.

Utrzymują się dzięki stałym bywalcom - hardkorom nie dbającym o jakieś nowości (jak SF5 - bo taki Mortal nigdy w Azji nie istniał, i nikogo nie obchodziło, że od 1997 roku żadna jego część nie wyszła na automatach) bo osiągającym zen grania w tytułach z lat 90-tych.


W sumie po wizycie w Szanghaju jeszcze bardziej mnie zdumiewa, że ktokolwiek w SNK (wykupionym niedawno przez jakąś chińską korpo) myślał, że zaprezentowanie takiego trailera KoF XIV jest dobrym pomysłem:


Tia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz