środa, 28 maja 2014

Battlefield 4


Seria Battlefield rosła w siłę (czas przeszły, o czym niżej) w ostatnich latach, coraz śmielej poczynając sobie na konsolowym mejnstrimie. Osobiście nie ciągnie mnie do klimatów militarnych, więc znajomość z serią zacząłem bardzo nietypowo, biorąc pod uwagę mój wiek i pochodzenie (konkretnie rocznik 82 i Polska - a więc teoretycznie populacja graczy wybitnie pecetowych), ale w sumie typowo jeśli chodzi o średnią światową - od Bad Company 2 na PS3. Z tej perspektywy Battlefield był sobie gdzieś tam z boku przez dobrych kilka lat, przyciągając militarystycznych entuzjastów, którzy chcieli gry dużo bardziej epickiej niż Quake czy Counter Strike. Oczywiście, Battlefield 2 sprzedał się w ilości przekraczającej 2 miliony egzemplarzy, co wydaje się być ilością olbrzymią (tym bardziej że to jednak gra pecetowa, a pecetowcy piracą wszystko na potęgę, nawet serwery ;)), jednak należy pamiętać, że w tym samym czasie świat cywilizowany zagrywał się raczej w Halo 2. Gdy więc Call of Duty 4 rozpoczęło modę na szótery przedstawiające uwspółcześnione pole bitwy, EA już w zanadrzu miało odpowiedź na multiplayerowego potwora od Activision.


W istocie Bad Company 2 to była miazga. DICE (jakby ktoś nie wiedział to szwedzkie studio odpowiedzialne m.in. za serię Battlefield) stanęło na wysokości zadania dając w ręce graczy epickiego i rozbudowanego, ale jednak przystępnego i swojskiego (bo ciężko tu znaleźć inne określenie) multiplayerowego mocarza. Niby motyw przewodni ten sam co w wydanym parę miesięcy wcześniej Modern Warfare 2, ale sama gra to już zupełnie inna skala. Lato 2010 zeszło mi pod znakiem odblokowywania wszystkich broni dla każdej z czterech klas oraz nerwowego klęczenia pod zajmowanymi flagami. Podobnie miały miliony graczy.

EA wyczuło żyłę złota i wcieliło w życie diaboliczny plan, przewidujący coroczne wydawanie militarnego szótera, na wzór tego, co Activision robi z serią Call of Duty. Na jesieni 2010 wydano Medal of Honor a rok później Modern Warfare 3, otrzymało silnego konkurenta w postaci Battlefield 3. Sprawa stosunkowo świeża - wszak "każdy" dopiero co jarał się tym starciem multiplayerowych tytanów. Spora część growych mediów (i samych graczy) jawnie faworyzowała Battlefielda, jako odtrutkę na dojonego do cna CoDa. W przypadku pecetów, faktycznie Battlefield 3 to gra epicka, jednak i tak większość graczy na świecie poznała ją za sprawą okrojonych wersji na 360 i PS3, a w tym wypadku powiedzmy sobie wprost - Bad Company 2 pozostaje grą lepszą. Jednak w powszechnej świadomości - tak wyglądała przyszłość grania. Oczekiwanie na next genowe konsole, które byłyby w stanie udźwignąć taką grę w całości (czyli w pełnym hade, 60 klatkach na sekundę i przy 64 graczach) nabrało zupełnie nowego sensu.


Pierwszą, poważniejszą przeszkodą w planach EA względem zdominowania multiplayerowego rynku było to, że wydane w 2012 roku MoH: Warfighter okazało się grą chujową i gracze zwyczajnie jej nie kupili. Była jeszcze nadzieja, że za rok Battlefield 4 wyjdzie i będzie tak dobry jak Battlefield 3, ale lepszy bo również na konsolach nowej generacji. No więc Battlefield 4 wreszcie wyszedł, jednak nawet poprzedzenie premiery otwartą betą nie uchroniło go od wywołania jednego z największych skandali 2013 roku (a może i kilku ostatnich lat). Piętrzące się problemy techniczne totalnie zniszczyły szacunek, jakim cieszyło się wśród graczy DICE, a samo EA zostało pozwane do sądu przez własnych akcjonariuszy, gdy akcje firmy spadły na łeb po premierze tego zabugowanego potworka.

Następne kilka miesięcy to głównie wyczekiwanie na kolejne patche, które wreszcie uczynią Battlefield 4 skończonym produktem. W międzyczasie marka zamiast stać się synonimem next genowego grania, okazała się synonimem rozczarowania i zawinionej nieufności względem producentów. Populacja fanów zmniejszyła się znacząco (Battlefield 4 sprzedał się dwa razy gorzej niż poprzednia część) i generalnie nikt się już nie cieszy tak jak wcześniej, na zapowiedzi nowych fpsów wydawanych przez EA (inna sprawa że EA dodatkowo nasrało sobie piarowo, podpisując z Microsoftem umowę na wyłączność czasową innej, "nextgenowej" marki - Titanfall, a jak wiemy PS4 nawet w USA sprzedaje się dużo lepiej niż XBone).


No więc minęło już grubo ponad pół roku, a patchy do Battlefielda wydano whuj. Pomogło coś? No cóż, do marki przylepił się smród i generalnie raczej nic tego nie zmieni. Poza tym nawet teraz grając online wciąż zdarzają się dziwne lagi, rozłączenia z serwerami, brak łączności w ogóle... Oczywiście takie problemy zdarzają się też w Call of Duty: Ghosts czy Killzone: Shadow Fall jednak to już inny poziom problemów. Generalnie, kiedy chcę pograć CoDa czy Killzone'a to wiem że mogę pograć w CoDa czy Killzone'a. Jeśli nie działa to najprawdopodobniej problem tkwi po stronie mojej sieci domowej. Resetuje się router, pokręci antenką i jest git. W przypadku Battlefielda niczego nie można być pewnym. Wywaliłeś dwa tysiące na nową konsolę, wracasz z pracy i chcesz rozegrać kilka meczy? Istnieje duża szansa na przysłowiowego takiego chuja. Znaczy niby da się grać, ale może nie będzie się dało. Równie dobrze menu główne może się nie załadować, albo gra zawiesi ci konsolę tak, że potrzebny będzie twardy reset.

Nigdy nie będziesz pewny. Dziwne, że kilka miesięcy temu, gdy problemy były dużo cięższe, ktokolwiek w to grał.


Jednak co, gdy wszystko sprawnie działa? Oczywiście dla pecetowców to tak naprawdę żadna nowość. Wszak nie bez powodów już przed premierą nazwali oni grę Battlefieldem 3.5. Czy jednak konsolowcy, którzy nabyli PS4 poczują się jakby grali w coś zupełnie nowego, w stosunku do tego z czym mieli do czynienia w poprzedniej generacji konsol? Odpowiedź brzmi: tak. Gra łączy szybkość działania, jakim do tej pory charakteryzowała się seria Call of Duty z rzadko spotykaną epickością (tak wiem, 60 graczy naraz było już w Resistance 2, a MAG na PS3 pozwalał na mecze z 256 graczami, są to jednak wyjątki potwierdzające regułę). Jednak ważniejsze jest inne pytanie: czy w to dobrze się gra?

Osobiście najczęściej znajduję odpowiedzi pokroju "jeśli gra działa, to jest zajebista". Również osobiście, pozwolę sobie z takim stwierdzeniem nie zgodzić. Powiem szczerze że z obecnej multiplayerowej trójcy na PS4: CoD-Killzone-Battlefield dzieło DICE najmniej mi podchodzi. Pokrótce wymienię moje osobiste problemy, które mam z Battlefieldem 4 (a być może serią jako taką).


Po pierwsze cała ta 64-playerowa "epickość" nic nie wnosi do samej rozgrywki. Mapy są spore, graczy jest sporo, ale wcale nie gra się lepiej niż na mniejszych mapach, z mniejszą ilością graczy. Co więcej takie nawalenie przypadkowych noobów z nieco mniej przypadkowymi nołlajfami powoduje jedynie większy chaos. Grając w tą grę nie czuję się graczem, mającym wpływ na wynik końcowy. Nie mam wpływu na to, że któryś z 32 przeciwników nie znajdzie się gdzieś za moimi plecami (np. w skutek respawnu), albo że któryś z odrzutowców czy czołgów nie wpakuje rakiety prosto w ryj. Jeśli fani multiplayerowych fpsów dzielą się na gladiatorów (preferujących arena szótery pokroju Quake'a czy nawet Halo) i żołnierzy (preferujących szótery bardziej masowe, z podziałami na klasy, jak właśnie Battlefield), to ta gra uświadomiła mi, jak bardzo jestem zorientowany na tą pierwszą kategorię. Zaprawdę, dużo więcej radochy czerpię z prostego 6 na 6 na małej, dobrze zaprojektowanej i ładnie wykonanej mapce w Call of Duty, niż z tych masowych, za chuja nie skoordynowanych, natarć w Battlefieldzie, gdzie w jednej chwili wjeżdża czołg i rozpierdala wszystko w pizdu. Oczywiście, Battlefieldowi zdarzają się momenty natchnione, kiedy to wchodzi się w ten słodki, bojowy letarg, jednak po odpaleniu gier konkurencji okazuje się, że tam takie właśnie momenty nie są wcale momentami, ale normalną, regularną rozgrywką.

Po drugie bronie w Battlefield 4 są zajebiście słabe. Dosłownie. Jak z odległości kilku metrów wpakuję komuś w klatę pocisk wystrzelony z karabinu powtarzalnego to powinien być to koniec. KO. Zero dyskusji. Trup na miejscu. Po tym jednym strzale czeka mnie parę sekund kręcenia zamka czterotaktowego (swoją drogą, w grze dostępny jest też zamek "dwutaktowy", który jest również zamkiem czterotaktowym, z tym że umożliwiającym przeładowanie naboju w trakcie przycelowywania) i coś mi się do chuja pana należy za to, że oddałem celny strzał. Zamiast tego stoję jak fiut w burdelu, zupełnie bezbronny... Być może takie rozwiązanie sprawdza się na pececie, gdzie zasadzanie headshotów jest równie proste jak najechanie kursorem na przecinek w poprzednim zdaniu... Chociaż nie, przecież w czysto konsolowym Battlefield 1943 snajperka działa podobnie i widać taki już poroniony "urok" serii (choć przysiągłbym że w BC2: Vietnam M40 zabija na miejscu w większości wypadków). Tak więc to, co wkurwiało, wciąż wkurwia. Zresztą nie tylko snajperki są słabe, bo generalnie z czego by się nie strzelało, potrzeba w przeciwnika władować połowę magazynka żeby łaskawie zdechł. Biorąc pod uwagę że Battlefield jednak stara się zachowywać pozory realizmu, takie podejście rozpierdala jeszcze bardziej. Toż to bezwstydnie arkadowy CoD wydaje się dużo bardziej realistyczny! Jeszcze gdyby ta cecha wpływała pozytywnie na rozgrywkę (wszak killtajmy w Halo też trwają wiele sekund, a gra się wybornie), ale tak nie jest. Jest źle.

No i po trzecie (być może najważniejsze). Czemu w grze, która taki nacisk kładzie na walkę (z) pojazdami, jedynie dwie z czterech klas posiadają narzędzia, pozwalające się w jakikolwiek sposób przed nimi bronić? Ma to wymusić na graczach granie zespołowe? No to w taki myk: czemu do chuja nie da się grać na podzielonym ekranie? Przecież w wypadku grania na konsolach najbardziej naturalny sposób zawiązywania (skutecznych) zespołów w grach multiplayerowych to siedzenie obok siebie i dzielenie się ekranem! Inna sprawa że walka z użyciem pojazdów zwyczajnie mi nie leży. Nie lubiłem tego gówna w poprzednich Battlefieldach czy nawet CoDach (czołgi były jeszcze w World at War, poza tym killstreakowe helikoptery z każdej kolejnej części...), a tutaj przegięcie jest już totalne (B3 też mi nie leżał tak btw). Jeśli miałbym wymieniać gry z ostatnich lat gdzie walka pojazdami mi się podobała, to wymieniłbym chyba tylko Halo 4 i świętej pamięci Homefront. Tam piechociarz nie był bezbronny (choć i tak trzeba się było napocić), więc nie było tak, że niby whuj nas gra na tym serwerze, ale gdy pojawia się wrogi pojazd to większość graczy chowa się po kątach, a rozjebać czołga (nie mówiąc o wszelkich latających ustrojstwach) nie ma komu. W Battlefieldach najlepsza "taktyka" na wrogi pojazd to w większości wypadków chowanie się i wkurwianie kierowcy tak długo, aż wysiądzie aby nas własnoręcznie zadusić... Serio tak to widzę. Dlatego właśnie staram się wybierać takie tryby, gdzie pojazdów jest jak najmniej (a najlepiej wcale). Tyle że w trybie deathmatchu Battlefield bardzo szybko okazuje się być zwyczajnie nudny...

No i jeszcze raz ten brak splitscreena podkreślę, bo akurat w Battlefieldzie granie we czterech graczy przed jednym telewizorem sprawdzałoby się wybornie (a nie da się grać nawet we dwóch).


Ja wiem że Battlefield ma swoich amatorów. Ludzi, którym nie przeszkadzają wymienione przeze mnie "problemy" (a nawet tacy, dla których są to raczej plusy) i którzy będą nawet zakładać jakieś tam klany, które pozwolą im działać w grze z dużo większym rozmachem. Mnie jednak taka rozgrywka nie podchodzi. O ile jeszcze w Bad Company 2 grało się zajebiście (zwłaszcza w dodatek Vietnam - który nie dość że większy nacisk kładł na walkę w zwarciu, to jeszcze miał bardziej realistyczne podejście do tematu broni i umierania) tak takie rozwinięcie tematu powoduje, że na następnego Battlefielda nie czekam już w ogóle. No chyba że nosiłby tytuł Battlefield 1944 (a z tego co mi wiadomo to zapowiada się raczej jakaś wersja policyjna autorstwa ludzi od Dead Space 2/3 - biorąc pod uwagę że nawet DICE nie udało się opanować swojej autorskiej technologii, szklana kula mówi mi, że na jesieni czeka nas kasztan straszliwy)...

Już pomijam zupełnie tryb kampanii, który jest tak chujowy, że nawet sami twórcy przyznają że nie mają na niego pomysłu (w takim wypadku wystarczyłoby oddać to do zrobienia studiu Yager od Spec Ops: The Line - wówczas sama kampania byłaby powodem dla kupna Battlefielda), a granie w którego jest niezbędne do odblokowania niektórych karabinów. Dałbym grze 6 na 10 - jeden punkt ponad przeciętność to właśnie ten epicki multiplayer, który miał definiować nową generację konsol. Tylko jeden punkt bo w sumie się cieszę że już niedługo znajdą się inni pretendenci do definiowania nexgenowego multiplayera, stawiający na zupełnie inne rozwiązania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz