czwartek, 31 grudnia 2015

Rok 2015 - rozczarowania i nadzieje

Przez ostatnią dekadę moje granie odbywa się głównie na konsolach. Od kiedy pod moim dachem znalazły się obie konsole obecnej generacji, czas rozdzielam między nie raczej po równo, przy czym w miesiące ciepłe gram głównie na Xboxie, zaś w zimne na Playstation (nie będę tego dokładnie tłumaczył, ale ma to związek z funkcjonowaniem padów na PS4). Na wszystkich posiadanych przeze mnie sprzętach grających lwią część groteki stanowią strzelanki pierwszoosobowe wszelkiej maści. 

A jednak, gdy kilka dni temu Microsoft zrobił użytkownikom Xboxa podsumowanie odchodzącego roku, wyszło mi, że najbardziej katowaną przeze mnie grą było Mortal Kombat X!


MKX to bez wątpienia bardzo udane mordobicie i faktycznie, jak wspominam siedzenie przed domem w ciepłe, letnie wieczory, to moim głównym zajęciem było uskutecznianie kombosów, juggli i fatali na pijanych Brytolach (jakoś głównie z nimi mnie łączyło...). No i taka myśl mi przyszła do głowy: czy oby nie świadczy to źle o strzelankach wydanych w 2015 roku (czy nawet w drugiej połowie 2014)? Wyszło ich przez ostatnie kilkanaście miesięcy multum. W większość (przynajmniej tych z wyższej półki) grałem i nawet kupiłem. A jednak, jeśli wybrać jedną, konkretną grę roku to wychodzi mi Mortal...

Zaraz tą myśl odrzuciłem.

Generalnie trzeba sobie powiedzieć, że rok 2015 był dla graczy bardzo ważny. Właśnie dwa lata po premierze kolejnej generacji konsol pojawiają się gry, które wyznaczają na następne kilka lat trendy w grach wysokobudżetowych. Twórcy znają już realne możliwości sprzętu i pojawiają się pierwsze gry pisane wyłącznie z myślą o current-genie, bez oglądania się na ograniczenia starej generacji (co najwyżej wydawca zleca innym zespołom robienie bardziej bądź mniej udolnych konwersji). Takim rokiem był np. 2007, gdy w przeciągu kilku miesięcy wydano Bioshock, Assassin's Creed, Halo 3, Uncharted i oczywiście Call of Duty 4: Modern Warfare!


Jak więc wypadło pierwsze, zupełnie current-genowe Call of Duty? Z tą serią jest tak, że jeśli ktoś nie jej nie lubi to zawsze będzie się czepiał. To czepiactwo przeszło już do growego mainstreamu, gdzie nawet na "profesjonanych" portalach w dobrym tonie jest narzekać na coroczną premierę dojnej krowy Activision.

Co roku jednak ta dojna krowa okazuje się być produktem co najmniej rzetelnym, a w przypadku ostatnich dwóch części możemy wręcz mówić o próbach odświeżenia formuły. O ile w przypadku Advanced Warfare zdania na temat exo-szkieletów były mocno podzielone (mi się bardzo podobało, ale znam ludzi, którzy zwyczajnie nie odnaleźli się w mocno wertykalnej rozgrywce), o tyle Black Ops 3 balansuje nowoczesne zagrywki (moce specjalne, bieganie po ścianach), z tym, co przyciągnęło do poprzednich części dziesiątki milionów graczy. Powiem szczerze, że gdyby gra wyszła wcześniej, to pewnie MKX byłoby w tym roku numerem dwa (inna sprawa, że BO3 mam na PS4, a MKX na Xboxie). O ile jeszcze zaraz po premierze miałem zastrzeżenia do niedoróbek technicznych, tak teraz już można śmiało w grę inwestować.

Czasem jest tak, że pomimo hejtu, niektórzy zasługują na swoje drogie samochody, długie kreski i luksusowe dziwki. Treyarch trzymają formę.


Natomiast grą, która z całą pewnością zawiodła, było Halo 5: Guardians. Na jej temat wylewałem już masę żali i tylko napiszę, że z satysfakcją obserwuję jak przegrywa w rankingach Xbox Live z niemal każdym innym tytułem wydanym w tym roku (a nawet kilkoma starszymi). Oficjalnie można nazwać Halo 5 niewypałem, nie tylko nie przyciągającym nowych graczy, ale tracącym dotychczasowych i przegrywającym na własnym, xboxowym podwórku z tytułami multiplatformowymi.

Nie można tego zwalić na słabą sprzedaż Xboxa One, bo konsola Microsoftu w istocie sprzedaje się lepiej niż 360 w tym samym czasie! Obecna baza posiadaczy Xboxa One, jest większa niż Xboxa 360 dwa lata po premierze (czyli w chwili wydania Halo 3), a jednak Halo 5 ma problemy ze sprzedawaniem się w połowie tak dobrze, jak poprzednie części. Mam nadzieję, że Microsoft wyciągnie z tego wnioski i głęboko przeora tą bandę niekompetentnych partaczy jaką jest kierownictwo 343 Industries. Oby kolejna część Halo była totalnym przeciwieństwem chujowej piątki...


Nie zawiodła natomiast odświeżona jedynka Gears of War. Nie zawiodła, bo w sumie nie miała kogo. W tym wypadku trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że nikt tego tytułu jakoś szczególnie nie wyczekiwał, a i data wydania jakaś dziwna (ani jakaś okrągła rocznica, ani nic...). Mamy wypolerowany na błysk, wysokiej jakości produkt, który jednak jest ewidentną zapchajdziurą przed nadchodzącym w przyszłym roku Gears of War 4.


Inną grą, na którą nikt nie czekał było wydane w marcu Battlefield: Hardline. Po ograniu przyznam, że nie ogarniam, co kierowało Electronic Arts i Visceral. Rozumiem, że miał być bardziej radosny i przystępny Battlefield, który przyciągnąłby fanów CoDa. Wyszedł jednak nieporadny mod, który daje do zrozumienia, że jego twórcy nie mają pojęcia na temat tego, co czyni CoDa popularnym, czy w ogóle grywalnym.

Wszystko to, co nie podobało mi się w Battlefieldzie 4 zostało bez zmian. Do tego doszła jeszcze bardziej chaotyczna rozgrywka na gorszych mapach. No, ale przynajmniej kolorki na nich są żywsze...


W przypadku Battlefronta ludzie wydawali się za to właśnie oczekiwać moda Battlefielda 4 w realiach gwiezdnowojennych. Oczekiwania były jak najbardziej uzasadnione, bo ponoć i korzeni Battlefrontów sprzed dekady należy upatrywać w popularności moda do pierwszego Battlefielda. A jednak, rozgrywka okazała się mniej zorientowana na współpracę, a gameplay dużo bardziej arcade'owy... Co mi, zupełnie szczerze, bardzo przypadło do gustu.

Powiem nawet, że jak dla mnie Battlefront jest najbardziej ogrywaną strzelanką ostatnich kilku tygodni. Ja wiem, że nie ma kampanii (choć te misje kooperacyjne są jak dla mnie dużo lepszą opcją) i przydałoby się więcej karabinków czy nawet mapek, ale sama rozgrywka bardzo mi przypasowała.


Inną tegoroczną grą, która może nie podbiła serc recenzentów, ale dla mnie okazała się całkiem spoko i godną polecenia produkcją było Borderlands: Pre-Sequel. Okej, wiem. Wyszło to po raz pierwszy w 2014 roku na konsolach poprzedniej generacji i wydawało się być skokiem na kasę fanów Borderlands 2. Powiem jednak, że to wersja z The Handsome Collection wydaje się być ostatecznym produktem i bardzo miłym "rozczarowaniem". Otóż gra nie jest tak mała, jak straszono (w sumie to jest chyba wielkości Borderlands jedynki, z tym że w wersji THC ma sześć grywalnych postaci i wszystkie dodatki) i wprowadza kilka ciekawych patentów, które odróżniają ją od kultowej dwójki.

Jeśli ktoś był fanem Borderlands 2 i ma PS4 lub Xboxa One, to z całą pewnością powinien sprawdzić The Handsome Collection tylko i wyłącznie ze względu na Pre-Sequel. Elpis, księżyc Pandory, ma swój własny, niepowtarzalny klimat a klasy postaci są tak zaprojektowane, żeby każdy znalazł swoją ulubioną niezależnie, czy oczekuje czegoś swojskiego, czy też właśnie czegoś pojebanego (jak Claptrap...).


Dobra napisałem o rozczarowaniach i pozytywach, a o co chodzi z tymi nadziejami (z tytułu)?

Otóż w 2015 roku coraz bardziej zaczęła zacierać się granica między konsolowym, growym mainstreamem a czymś mniejszym i bardziej niezależnym. Oryginalne tytuły zaczęły być cyfrowo wydawane na równych prawach z produktami masowymi. Na PS4 ukazało się Zaginięcie Ethana Cartera oraz Everybody's Gone To The Rapture oraz Soma (nowy horror od twórców kultowej Amnezji). Już teraz wiadomo, że sequel Shadow Warriora będzie swoją premierę miał równocześnie na wszystkich wiodących platformach.

Wielcy wydawcy zdają się zauważać, że ich długoletnie serie dławią się własnym ogonem. Sony i Microsoft zaczęli wyrywać sobie twórców niezależnych (Sony wydało EGTTR i załatwiło sobie konsolową ekskluzywność Somy, zaś Microsoft zrobiło program early access na Xboxie, dzięki czemu gracze xboxowi będą mogli pograć na podzielonym ekranie w alfę Ark: Survival Evolved) jakby zawczasu chcieli mieć w ręku każdego, potencjalnego następcę Minecrafta. Jak dla mnie zajebista sprawa, bo w ten sposób oryginalne pomysły zaczynają obrastać w profesjonalną formę.

Kto wie, może jakby w obecnych czasach wyszedł Pył, to za kilkanaście lat wciąż mielibyśmy dostęp do w pełni sprawnej wersji konsolowej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz