poniedziałek, 21 listopada 2016

Call of Duty: Infinite Warfare

No dobra, bierzemy się za temat najbardziej znienawidzonej gry tego roku. Pisałem o tym hejcie kilka razy, ale umówmy się - hejt hejtem, a gra grą. Nie jestem typem sugerującym się opinią "masowego" gracza/widza/słuchacza (niepotrzebne skreślić). Może bym i wolał, aby kolejne Call of Duty przeniosło się do realiów historycznych, ale biedne Infinite Warfare zamierzam ocenić takim jakim jest, a nie takim, jakim nie jest.


Gdzieś tam głęboko tli się we mnie wiara, że Infinite Warfare jest jednak dzieckiem miłości, a nie produktem wymuszonym i owocem chybionych badań rynku. O przeniesieniu serii Call of Duty w kosmos mówiło się praktycznie od czasu premiery Modern Warfare. Pierwszą grą, jaką po odejściu z Infinity Ward zrobili producenci pierwszego CoDa (oraz MW), był kosmiczny Titanfall. Również wśród ludzi pozostałych w IW temat kosmicznego CoDa pozostawał żywy (wypowiadał się na jego temat Mark Rubin - główny projektant m.in Ghosts).

No więc w końcu zrobili to swoje kosmiczne Call of Duty. Problem taki, że gra wyszła na świat znający już Advanced Warfare, Black Ops 3, dwie części Titanfall czy nawet kosmiczne Destiny.

Czemu to problem? Odpowiedź wcale nie jest taka oczywista, choć każdy może ją jakoś intuicyjnie wyczuć. Takie Black Ops 3 okazało się być olbrzymim sukcesem zarówno finansowym jak i... no po prostu gracze w niego grają. Nie oznacza to jednak, że kolejna podobna gra odniesie podobny sukces, nawet jeśli okaże się ona lepsza od swojego "pierwowzoru". Po prostu część ludzi może mieć już syndrom wypalenia po wielu godzinach latania na plecaku odrzutowym, tak jak parę lat wcześniej wypalili się na ostrzeliwaniu z M-16 i kałacha.

W związku z tym trudne jest ocenianie Infinite Warfare. Głównie zainteresować się nim mogą dwie grupy graczy: albo ci co lubią BO3 i chcą więcej podobnego, albo ci, co generalnie lubią strzelanki sci-fi, ale BO3 przegapili i teraz zastanawiają się, czy go nie olać i nie przeskoczyć od razu do nowszej gry. Myślę, że najbezpieczniej jest po prostu zacząć od porównania do Black Ops 3, innymi słowy - czy gdyby IW wyszło rok temu zamiast BO3, to czy poradziłoby sobie równie dobrze?

Otóż krótka odpowiedź jest taka, że nie.

To jednak nie jest powód, aby dzieło Infinity Ward zupełnie skreślać, czy hejtować pod niebiosa.


W kilku miejscach Infinite Warfare góruje nad zeszłoroczną produkcją Treyarch. Po pierwsze nowa produkcja jest technicznie wypucowana na błysk. Wszystko od pierwszego dnia działało i działa bez zarzutu. Kąt widzenia też jest zadowalający i przesiadając się z jakiegoś Battlefielda nie dostaje się choroby morskiej. Nawet podzielony ekran w trybie multi (do dwóch graczy) wygląda lepiej niż w BO3.

Bardziej podoba mi się też tryb Zombie. Miejscówki wydają się bardziej otwarte, przez co walka z falami zombiaków (i klaunów!) wydaje się mniej chaotyczna, nieco łatwiejsza do ogarnięcia i zwyczajnie przyjemniejsza. Mamy tutaj też coś w rodzaju tutoriala, więc próg wejścia dla początkujących (i często pijanych) imprezowiczów jest bardzo przystępny. Żeby tylko dało się grać więcej niż we dwie osoby na jednej konsoli (w BO3 była opcja dla czterech graczy)...

Na internetach podniosły się opinie, że kampania jest najlepsza w serii od dawna, jednak to już jest gruuuba przesada. Jeśli o mnie chodzi, to najlepszą kampania była jednak w Black Ops 3, gdzie historia ryła beret ukrytymi dnami, a kolejne, oskryptowane strzelaniny nabierały rumieńców za sprawą bardzo sprawnie zaimplementowanego koopa, z systemem rozwoju postaci. Infinite Warfare to jednak mocny krok w tył, z jedną, drobną uwagą: świat przedstawiony w grze jest zajebisty. Generalnie koncepcja mocno przypomina uniwersum Killzone'a, jednak w skali całego Układu Słonecznego (zamiast skupiania się tylko na planecie Vekta, albo tylko planecie Helghan).

To naprawdę zajebiste uczucie gdy z bitwy na uliczkach Genewy lecimy ponad atmosferę ziemską i lądujemy na statku kosmicznym. Wszystko pozostaje namacalne - słychać jak blacha napręża się (jak na prawdziwym statku) a oczy bombardowane są szczególikami każącymi uwierzyć, że oto znajdujemy się u progu kosmicznej przygody... No a później powrót do CoDowej średniawki z liniowymi misjami i ciągłym posuwaniem się do przodu na przekór (często respawnującym się!) głupim i niezbyt ruchliwym, wrogom.


Okej, ta CoDowa średniawka przeciska gracza przez najbardziej imponujące miejscówki, jakie można sobie wyobrazić, ale jednak gejmplejowo nie ma to startu do Titanfall 2. Chociaż w sumie, jak o tym pomyślę, to jeśli komuś gejmplej z dotychczasowych CoDów jeszcze się nie znudził, to faktycznie Infinite Warfare przenosi dotychczasowe patenty na kosmiczny poziom.

Natomiast zupełnie nie rozumiem ludzi, którym podoba się strzelanie kosmicznym myśliwcem. Podobna sekwencja w Halo Reach jest moim najmniej lubianym momentem, a w Infinite Warfare coś takiego powtarza się co chwila. Co więcej, można też zupełnie dobrowolnie pograć w misje poboczne, właśnie polegające na strzelaniu się w kosmosie i to już jest dla mnie jakaś nieogarnięta patologia.

Może jeszcze słowo o historii przedstawionej w grze. Wspomniałem o Killzone i w porównaniu do niego niestety, ale Infinite Warfare wysiada ze swoimi jednowymiarowymi postaciami. Wrogi Front Obrony Kolonii to po prostu imperium czystego zła. Nie ma tutaj odcieni szarości i motywacji, która popycha nowo powstałą nację do militaryzmu. Nie. FOK to zło, a Ziemianie to dobro. Właśnie to rozróżnienie przesuwa patos całej historii do poziomów niespotykanych w jakiejkolwiek innej grze wojennej. Twórcy nie musieli się tutaj hamować, aby nie urazić czyichś uczuć (jak przy scenariuszach angażujących naprawdę istniejące kraje), bo przecież wszyscy jesteśmy Ziemianami. O ile nie każdy by zabił czy oddał życie za Stany Zjednoczone Ameryki, to za Ziemię już na pewno! Prawda? PRAWDA?!

Efekt jest raczej żenujący. Jeśli chodzi o patetyczne sławienie żołnierskich cnót to końcówka gry daleko wybiega poza znane mi granice dobrego smaku.


No dobra, ale co z multiplayerem? Coś niecoś liznąłem przy okazji bety, ale po dłuższym pograniu pewne rzeczy wyszły. Gra działa od samej premiery stabilnie na serwerach dedykowanych i to oczywiście dobrze. Natomiast z czasem coraz bardziej przytłacza system kolejnych wariantów broni. Chodzi o to, że teraz są warianty podstawowe i ulepszone, a ulepszenia to jakby bonusowe dodatki, sumujące się z normalnymi dodatkami. Są jakieś drobne próby wybalansowania tego systemu przez jakieś poukrywane "ugorszenia" (jak np. nieznaczne zmniejszenie szybkostrzelności), ale w burdelu (burdlu?) który w ten sposób powstał wciąż są warianty po prostu lepsze i po prostu gorsze.

Co z tego np. że mój pistolet strzela nieznacznie wolniej, skoro za dwa zabicia otrzymuję darmowy granat, którego mogę użyć do osłabienia dwóch kolejnych przeciwników, dobić ich pistoletem i zdobyć kolejny granatu? Przy ilości pocisków, jaką trzeba władować w przeciwników (IW jest tutaj zdecydowanie bliżej AW, niż MW), różnica jednej czy nawet dwóch klatek dla jednego pocisku nie robi znacznej różnicy. Wielkie BUM! na rozpoczęcie strzelaniny już różnicę robi. Takich ficzersów raczej się nie zakryje i nie wyrówna z czasem (bo twórcy na pewno będą próbowali balansować poszczególne bronie jakimiś drobiazgami).

Warianty można wylosować z paczek zakupionych za zdobywane klucze bądź prawdziwą gotówkę. Można je też bezpośrednio kupić za "złom" dostawany po meczach.

Jeszcze pół biedy by było, gdyby zdobycie najlepszych wariantów było tak szybkie, jak odblokowanie kolejnych dodatków do broni, ale nie. Aby zdobyć epicki wariant jednej tylko broni trzeba albo spędzić kilkadziesiąt godzin na zdobywaniu odpowiedniej ilości "złomu", albo zagrać kilkanaście meczy celem zdobycia 30 kluczy i mieć olbrzymie szczęście przy otwieraniu paczki (można też za 10 kluczy kupować paczki bez gwarancji na rzadkie przedmioty i krążą teorie, że to bardziej ekonomiczne wyjście). Ile tych paczek średnio trzeba otworzyć? Dokładnych statystyk nie ma. Czasem jest to kilkanaście paczek, czasem kilkadziesiąt. Każda z nich to wspomnianych kilkanaście meczy, co łącznie daje ilość czasu porównywalną do zbierania puszek... znaczy "złomu".

Jest też trzecie rozwiązanie: można za prawdziwe, grube pieniądze kupować hurtowe ilości paczek. Tak jest - mamy tutaj bezczelną próbę z zaimplementowaniem pay 2 win (w sumie to chyba już nawet nie próbę?) i to boli za każdym razem gdy przytrafia się przeciwnik z lepszym wariantem broni (albo gdy jesteśmy po prostu honorowi i zdajemy sobie sprawę, że posiadanie przewagi nad przeciwnikiem jest kwestią farta przy otwieraniu kolejnej paczki).


Dobra, chyba przesadziłem. Historia zna przykłady dobrych gier kompetytywnych, które pomimo bycia niewybalansowanym misz maszem, okazywały się bardzo zabawnymi, a przez to udanymi, tytułami (weźmy Modern Warfare 2). Infinite Warfare z całą pewnością jest zabawny, a warianty i p2w przywołałem głównie dlatego, bo zwyczajnie wkurwia wciskanie mikropłatności dzieciakom. Advanced Warfare był dziki i nieokiełznany. Black Ops 3 stonował całą tą wertykalność w taki sposób, że pogodził fanów "starego" i "nowego". IW chce być jeszcze bardziej ugodowe: z jednej strony totalnie pokręcona tematyka (mapki bardzo często przypominają wspomniane Destiny - w końcu tak jak tam, mamy tutaj przekrój miejscówek z Układu Słonecznego) i futurystyczne gadżety, a z drugiej wolniejsze poruszanie się niż w BO3 i bardzo zachowawcze (ale solidne) konstrukcje mapek.

Bardzo dobrym pomysłem jest umieszczenie nad przeciwnikami pasków z poziomem zdrowia. Wprowadza to element taktyki, gdy wpadamy do pomieszczenia pełnego wrogów i przez ułamek sekundy zastanawiamy się w kogo zacząć strzelać, zanim zostaniemy zdjęci. W starych CoDach możliwe było wybicie całej grupy przyłapanych i ogłupionych przeciwników, ale odkąd ttk (tajm tu kil - czas potrzebny do zabicia wroga) się wydłużył, powstała potrzeba jakiegoś wskaźnika (chociażby w Halo widać stan tarczy). Aż dziw, że nie było go już dwa lata temu.

Wraz z Infinite Warfare rozgrywka w multiplayerze odeszła bardzo daleko od korzeni z Modern Warfare. IW nie jest żadną alternatywą dla "klasycznego" MW, bo to już zupełnie różne gry, które łączą jedynie podobne zasady (a więc zdobywanie punktów w meczach 6 na 6). Z tego względu ludziom myślącym o kupnie IW dla Modern Warfare Remastered, a nie lubiącym poprzednich dwóch CoDów, radzę jednak dać na wstrzymanie. Remaster będzie w końcu dostępny osobno, a jeśli ktoś nie lubi BO3, to dzieło Infinity Ward znienawidzi i jeśli jeszcze wyda na niego ponad dwie stówy, to znienawidzi samego siebie.

Jeśli ktoś generalnie lubi szybką, futurystyczną rozgrywkę? W sumie Black Ops 3, jednak pozostaje lepszy, z jego bardziej zbalansowanym i nieco bardziej dynamicznym multiplayerem. Jak na razie obie gry będą egzystować obok siebie, ale za rok czy dwa ludzie raczej będą pamiętać BO3, będącego najlepszym wcieleniem futurystycznego CoDa, a w dalszej kolejności jego Robina, Infinite Warfare.


No to może podsumowanko dla tych, co nie chcą czytać tych ścian tekstu:

+ Świetne, namacalne przedstawienie świata gdy ludzkość skolonizowała układ słoneczny...
- ...ale przedstawiona historia jest głupia...
- ...a do tego zarówno w kosmosie jak i na ziemi strzela się nieciekawie.
+ Za to multiplayer wciąż jest zabawny...
+ ...a nawet bardzo zabawny...
- ...o ile przymknie się oko na fakt, że system losowych nagród popchnął rozgrywkę w kierunku pierdolonego p2w.
+ Tryb Zombie jest zajebisty.
+ Ja wiem, że to powinien być standard, a nie plusik, ale wszystko działa solidnie. Nic nie laguje i nawet dzielony ekran wygląda spoko. Matchmaking działał lepiej pierwszego dnia, niż w Black Ops 3 po roku patchowania. Pomimo spięcia masy elementów w jedną grę, Infinity Ward jednak się postarało, aby nie robić z kwestii technicznych kolejnego powodu do hejtu i z tego względu...

...daję Infinite Warfare 7/10. Nie będę w to grać tyle, co chociażby w Advanced Warfare czy Battlefield 1 (obu dałem 8/10), ale jest dobrze i jeśli wciąż lubi się futurystyczne strzelanki z korzeniami w szybkich arena szóterach to wciąż jest się po co schylić.


P.S. Przy okazji postu o Titanfall 2 napisałem, że chciałbym jakoś porównać obie produkcje ze względu na zbieżność tematyki, rozgrywki i twórców (bo Respawn to dawne Infinity Ward). Prawdę powiedziawszy to jednak nie ma co porównywać, bo obie produkcje to jakiś yin i yang nowoczesnych strzelanek w klimatach sci-fi. Multiplayer dużo bardziej podoba mi się w Infinite Warfare. W trybie kampanii Titanfall 2 zjada IW na śniadanie.

P.S.S. Niech każdego ręka boska broni przed zakupem Infinite Warfare na peceta. Nie dość, że populacje graczy zostały tam podzielone miedzy Steama i Windows Store, to jeszcze zamiast serwerów dedykowanych system działa na p2p z cziterami i całym tym syfem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz