piątek, 7 października 2016

Zew Powinności: Nowoczesne Działania Wojenne Zremasterowane


Dawno, dawno temu popularne były strzelanki "na szynach", gdzie jedyną funkcją gracza było strzelanie w odpowiednie miejsce, w odpowiednim czasie. Potem przyszły "filmowe" strzelanki militarne, gdzie twórcy dali graczom złudzenie swobody, przez przerzucenie na nich obowiązku poruszania postacią do przodu. Przyznam, że choć początkowo nie widziałem problemu (takie Modern Warfare 2 przeszedłem na wszystkich stopniach trudności, odnajdując pod drodze wszystkie badziki), to już pod koniec 2010 roku, w okolicach pierwszego Black Opsa oraz "zmodernizowanego" Medal of Honor, odczułem mocny przesyt.

Obecnie tego typu rozgrywką serdecznie rzygam. MoH:Warfighter przeszedłem może do połowy, a z ostatnich dwóch Battlefieldów odpadłem na początku. Jeszcze z poczucia obowiązku przechodzę kampanie w CoDach (chociażby żeby wiedzieć, kto do siebie strzela w multiplayerze i czemu - jestem jednym z tych ludzi, którzy według Johna Carmacka potrzebują fabuły w pornosie) i tak wyszło, że przeszedłem kampanię zresmasterowanego Modern Warfare...


Całkiem niedawno (może ze 2 lata temu) odświeżyłem sobie kampanię Call of Duty 4 (w remasterze cyferkę pominięto) i powiem zupełnie szczerze, że nawet na standardy gatunku wydała mi się ona odpychająca. Tak, wiem. Znajomi robią duże oczy gdy im o tym mówię, jakbym co najmniej Papieża Polaka obrażał. Jeden mój kolega to nawet powiedział, że też ostatnio przeszedł CoDa czwórkę i wciąż mu się podobało. Nie jestem obiektywnym sędzią w ocenie, kto jest tutaj większym dziwakiem, ale skoro dopiero co przeszedłem remastera (który to pod względem rozgrywki pozostał niezmieniony), to pozwolę sobie parę spraw wygarnąć na świeżo.

Zapomnijmy na razie o ciągnięciu za rączkę (a na etapach skradankowych to za nos), poziomach o konstrukcji korytarza i tym, czym militarne szótery generalnie karmią pojedynczego gracza. Nawet na tej formule można przy odrobinie inwencji zrobić dobrą grę singleplayerową (ot weźmy trzecioosobowe SpecOps: The Line, gdzie twórcy za pomocą opowiedzianej historii przeszli do podręczników hipsterskiej grologii). Jednak CoD4 posiada pewną wkurwiającą cechę, która w późniejszych grach tego typu została wyprasowana. Przysięgam, że ze wszystkich błędów, jakie mogą popełnić projektanci trybu kampanii, nie ma gorszego niż postawienie na respawnujących się przeciwników.

CoD4 postawiło na nich i to mocno - rozgrywka polega praktycznie na przedzieraniu się do punktów respawnu wrogów tak, aby te posuwały się dalej, w stronę końca poziomu. A jeśli dana misja wymaga przeczekania w jakimś punkcie kilku minut i odpierania fal przeciwników? Przyznam się, że grając kiedyś na wyższym poziomie trudności, pod koniec misji w Prypeci (gdy trzeba w wesołym miasteczku czekać na przylot helikoptera) cofnąłem się kilka korytarzy i zablokowałem punkt respawnowania zwyczajnie na nim stojąc.


Rozgrywka w trybie kampanii w CoD4 właśnie polega na oszukiwaniu gry. Żeby do końca nie ocipieć w gradzie kul, trzeba szukać błędów w systemie stworzonym przez Infinity Ward i bezczelnie je wykorzystywać. Reszta to kwestia szczęścia. Nie skilla i nie taktycznego rozplanowania kolejnych akcji, ale właśnie farta, że przebiegając z jednego zaułka do drugiego postrzeli nas pięć pocisków a nie np. siedem. Pod tym względem Modern Warfare jest po prostu żałosne i nikt mi nie wmówi, że jego singleplayerowa rozgrywka jest dobra.

Albo że w ogóle się jakoś broni.

Powody dla których miliony graczy wciąż dobrze wspominają kampanię CoD4 są zupełnie inne. Po pierwsze było to coś nowego. Świeże były jeszcze sprawy takie jak inwazja Iraku i wojenny klimat po prostu miażdżył. Gracz był tak zaangażowany w bitwę rozgrywającą się na ulicach bliskowschodniego miasta, że gdy w samym centrum wybuchła bomba atomowa to efekt WOW był oszałamiający. Dosłownie jak przy wybuchu bomby atomowej. No a później spacerek po Zonie z jej postsowiecką szarością (nie ma nic lepszego niż beton i brzozy) i mamy produkcję, która skradła wyobraźnię całego pokolenia.

Skradła tak skutecznie, że nawet konfrontacja po latach z samą grą, nie jest w stanie zmienić wyobrażenia na jej temat. Przynajmniej ja tak to widzę w przypadku niektórych entuzjastów przeciskania się pod gradem kul od skryptu do skryptu.


Przy tym wszystkim pierwsze Modern Warfare nie bombardowało gracza aż tak, jak nowsze części CoDa. Wielu uważa, że właśnie oszczędne dawkowanie ciosów w ryj pozwoliło budować niepowtarzalny klimat produkcji. W końcu, co większość graczy zapamiętała? Umieranie po wybuchu atomówki czy leżenie w trawie pod Prypecią, gdy nad głową przejeżdża czołgami oddział ruskich terrorystów. Innymi słowy sceny, w których z gejmplejowego punktu widzenia, nic się nie dzieje! Nikt nie strzela i nie trzeba gonić z punktu A do punktu B. Trzeba leżeć i patrzeć.

Osobiście bym nie przesadzał z przecenianiem wolniejszych momentów, bo wspomniane wcześniej MoH:Warfighter również posiada sceny dające graczowi odetchnąć (i nawet pomyśleć) jak również bardzo klimatyczne miejscówki (jak Sarajewo zwiedzane wspólnie z oddziałem GROMu!), a pomimo tego gra po prostu utonęła (i nie pomógł jej multiplayer, który był gorszy niż w dwa lata wcześniejszym MoH). Jeśli już, to uważam, że zarzucanie gracza coraz bardziej bombastycznymi scenami w nowszych CoDach, pozwoliło mi w ogóle te gry ukończyć. W Ghosts czy Advanced Warfare czułem się jakbym oglądał dzieło Michela Baya, a nie budżetowe kopie jego filmów (gdzie reżyser zapożycza się u znajomych aby nakręcić jedną i najważniejszą scenę wybuchu).

Siłą, która broni kampanii CoD4, jest nostalgia. Każdy ma inne wspomnienia związane z grą i dlatego z siłą nostalgii się nie walczy i nawet nie dyskutuje (a tak przy okazji, to podobnie jest z wirusem HIV, który u każdego mutuje inaczej i dlatego stworzenie szczepionki wspólnej dla wszystkich idzie tak topornie). Można natomiast dyskutować na temat jakości remastera - co zmieniono? Co zostawiono? Konkretne konkrety znaczy się, a nie jakieś pierdu pierdu, że przy misji w Czarnobylu straciłem dziewictwo albo że dziadek zażyczył sobie, żeby na jego pogrzebie poleciała muzyka z menu głównego.


Konkretnie to już na początku widać, że remaster robiony był z okrojonymi zasobami czasowo-finansowymi. Toż to ten sam silnik, który napędzał oryginalne CoD4! Swego czasu The Coalition zrobiło coś podobnego w Gears of War:Ultimate Edition i chodziło o to, aby na bieżąco przerabiać kolejne elementy gry ze starszych na nowsze bez większej ingerencji w kod, programowanie i wszystkie te techniczne sprawy, w których coś się może spierdolić. Różnica taka, że jedynka Gearsów działa na silniku Unreal Engine 3 (a więc tym samym, na którym wciąż pięknie wygląda i działa Batman: Arkham Knight), podczas gdy silnik Modern Warfare to proste oświetlenie i ubogi zestaw efektów.

To znaczy, nie można powiedzieć, że wygląda to źle, tym bardziej, że to remaster gry, która w swoich czasach wyglądała tak sobie (Infinity Ward stawiało zawsze na 60 klatek). Gdyby stare CoD4 zwyczajnie podbić do 1080p na konsolach obecnej generacji, to wyglądałoby potwornie brzydko. Tymczasem studio Raven przerobiło całą geometrię, podkręciło bump mapping, światło wolumeryczne oraz odbicia w wodzie i... wyszło ok. Można się przyczepić że nie ma jakiejś aberracji chromatycznej w miejscach, gdzie by pasowała (czy innych efektów specjalnych, które są w Black Ops 3), jak również, że roślinność (zwłaszcza drzewa) miejscami wygląda jakby była wyciągnięta z ery późne PS2/wczesne 360. Można też obrócić wszystko na pozytywy i uznać, że skoro oryginał był pod względami artystycznymi minimalistyczny, to remaster godnie reprezentuje jego ducha na konsolach obecnej generacji.


Czy klimat miejscówek z CoD4 został zachowany? Swego czasu popełniłem posta, w którym się o to martwiłem, jednak w sumie jest okej. Pomimo zmienionych tekstur i obiektów, arabskie miasto wciąż wygląda jak arabskie miasto, a ruska wiocha wciąż wygląda jak ruska wiocha. Zdarzają się zauważalne różnice, które nieco zmieniają nastrój danego momentu - najbardziej rzuciło mi się w oczy, że w scenie umierania po wybuchu atomówki postać gracza nie jest otoczona przez trupy, lecz również konających od promieniowania kolegów. Pewnie chodziło o spotęgowanie efektu (bo każdy już w CoD4 wybuch atomówki widział, i to wielokrotnie), ale i pewnie znajdą się marudzący na brak klimatu osamotnienia czy innej pierdoły...

No i w pierwszej misji wojsk amerykańskich zmieniono filtr z mocno prześwietlonego zimnymi barwami (jak z filmu Jarhead) na cieplejszy, łagodniejszy i bardziej naturalny.

Generalnie zmieniono szczegóły. Nie zmieniono rozgrywki... Kurwa mać.

No nic, czekam na multiplayera, a żona na Infinite Warfare. Te kilka stów wydanych na preordera pewnie jakoś się zwróci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz