poniedziałek, 25 lipca 2016

Militarna jesień - obawy i nadzieje


Pogoda w to lato jest pojebana jak polityka imigracyjna niemieckiego rządu. Raz jest upał, zaraz potem mokro i zimno, a w międzyczasie duszno i parno i pioruny napierdalają. W takich momentach czekam już tylko do ciemnej, mokrej i zimnej, ale stabilnej jesieni. Do tego corocznego worka nowych strzelach sieciowych. Do dwóch serii, stanowiących na tym polu ying i yang militarnego mejstrimu i... chyba o tym już pisałem?

Jednakże temat okazuje się wciąż ciekawy. Ciekawszy nawet niż na jesieni 2011 (gdy wyszło naprzeciw siebie Modern Warfare 3 oraz Battlefield 3) czy w 2013 (gdy wyszło Ghosts oraz Battlefield 4). Najpierw mieliśmy kontrowersje, a teraz wychodzą informacje, które rzucają nowe światło na nadchodzące gry jak i to, co w ogóle dzieje się za zamkniętymi drzwiami ich twórców.


Może zacznijmy od Modern Warfare Remastered, z którego Activision wydaje się robić główny ficzers "pełnoprawnego" Infinite Warfare. W sumie sytuacja się coraz bardziej przegina, bo teraz to już główny hype oficjalnie kierowany jest właśnie na remastera.

Gracze na internetach krzyczą i żądają, więc zamiast pokazać multiplayer IW, Activision wypuściło filmik przedstawiający całą pierwszą misję odświeżonego MW! Ludzie zdają się jarać jak pojebani, ale w sumie czy jest czym?

Niedawno pograłem w "prawdziwe" Modern Warfare (na PS3) i naprawdę nie sądzę, żeby po wielu kolejnych częściach CoDa kampania z czwórki zrobiła na kimkolwiek wrażenie. Powiem szczerze, że respawny wrogów są nawet bardziej wkurwiające, niż je zapamiętałem sprzed lat. No, ale nawet jeśli do bólu liniowy gameplay się zestarzał, to z gry wciąż jeszcze mamy tutaj niszczący klimat post-sowieckich lokacji.


Nie chodzi tylko o kultową misję w Prypeci, bo generalnie pół gry (wliczając w to mapy multiplayerowe) rozgrywa się w Rosji z jej szarymi, zniszczonymi, betonowymi budynkami, na widok których morda się śmieje ludziom pamiętającym komunę (czy nawet wczesne lata 90-te). W roku 2007 Infinity Ward bardzo trafnie odwzorował siermiężny klimat ruin ZSRR.

Jeśli zaś chodzi o remastera, to niepokojące jest jednak to, że studio Raven (które to odpowiada za remastera Modern Warfare) również ma na koncie grę umiejscowioną w ruinach radzieckiego miasteczka i niestety, w tym aspekcie zawiodło. Mowa o Singularity (na temat którego swego czasu popełniłem posta), które choć było grą bardzo przyzwoitą, to jednak za cholerę nie potrafiło uchwycić tego klimatu, w którym wyrośli mieszkańcy byłych krajów komunistycznych.

Nawet gdy w Modern Warfare 3 (robionym po trochu przez pozostałości Infinite Ward, oraz studia Raven i Sledgehammer) pojawiła się Prypeć (w mapce multiplayerowej Fallen), to daleko było jej do surowej siermięgi z Bloc czy Vacant czy zbliżonych miejscówek z jedynki (czyli codowej czwórki ;)). Zupełnie jakby zdolność do odtworzenia (a może nawet wyczucia) sowieckiego klimatu była czymś rzadko spotykanym wśród amerykańskich twórców i ze studiów podległych Activision zniknęła wraz z odejściem z IW założycieli (i w sumie połowy ludzi którzy robili oryginalne MW).


Poza tym trzeba powiedzieć wprost, że Modern Warfare Remastered nie było projektowane jako produkt pełnowartościowy, nawet na skalę remastera (ot chociażby porównując do zeszłorocznego Gears of War: UE). Poza kampanią pokrytą warstwą nowej grafiki, mamy tutaj zaledwie połowę mapek mutiplayerowych.

Dosłownie 10 map i do tego doskonale fanom serii znanych (bo dodatkowo pojawiających się w map pakach w kolejnych częściach) co raczej nie wróży dobrze długotrwałości produkcji. Zresztą kolejnym problemem może okazać się sama rozgrywka z Modern Warfare, gdzie zarówno bronie jak i perki były raczej chujowo wybalansowane (pamięta ktoś te wkurwiające, zabójcze granaty, które upuszczał zabity przeciwnik?). No chyba że Raven co nieco wybalansuje i usprawni, ale wówczas spotka się z falą hejtu ze strony purystów...

...a najgorzej, jeśli ewentualne zmiany okażą się być gorsze, niż forma wyjściowa. To już jednak zupełne czarnowidztwo. Chociaż nie! Prawdziwe czarnowidztwo to oczekiwanie spieprzonego technicznie bubla a'la Halo: Master Chief Collection. W końcu remaster został zlecony przez Activision stosunkowo niedawno - gdy po reakcjach części fanów CoDa na Advanced Warfare wydawca stwierdził, że trzecia pod rząd futurystyczna strzelanka nie wzbudzi wystarczającego zachwytu i trzeba ją jakoś wspomóc "klasykiem" (a przecież nie jest jakaś okrągła rocznica czy coś).


Przyznam, że coraz łaskawszym okiem spoglądam za to na Battlefielda 1. Być może działa tutaj taki mechanizm, że przy małych oczekiwaniach dostaje się więcej, niż się oczekiwało, podczas gdy CoDa generalnie lubię bardziej (więc doznaję przeważnie rozczarowań). Faktem jest, że nawet Battlefield 4 podszedł mi średnio i już straciłem nadzieję, że jakakolwiek część tej serii wciągnie mnie tak, jak swego czasu Bad Company 2.

DICE jednak nie patrzy na malkontentów i twardo rozwija ideę wielkiego, chaotycznego, 64-playerowego pola bitwy. Okej, dobra. Mają do tego pełne prawo, tym bardziej, że takie podejście też ma swoich amatorów i ci mogą z całą pewnością powoływać się na "prawdziwe" (czyli w całości pecetowe) korzenie serii, bo już w Battlefield 1942 były bitwy z 64 graczami. To raczej kolesie tacy jak ja, którzy wskoczyli do Bad Company 2, jako do alternatywy dla Modern Warfare, są gośćmi na tym podwórku.

Gdyby na jesieni miał wyjść Battlefield 5 albo Battlefield 2143, to bym premierę zwyczajnie zignorował (tak jak zignorowałem premierę Overwatch czy zignoruję Titanfall 2 - choć zapewne pogram w te gry, gdy ich cena spadnie do poziomu, który wyda mi się rozsądny). Ale to Battlefield ŁAN!


Skoro to Battlefield rozgrywający się w I wojnie światowej, to jak można się przygotować do gry? Oczywiście przysiąść do Battlefielda 4 czy nawet Hardline'a i wybrać jakiś karabin powtarzalny z celownikiem mechanicznym. Oczywiście, w B1 będzie masa karabinów samopowtarzalnych (a nawet automatycznych) oraz jakichś lunet, ale w końcu chcemy się poczuć jak prawdziwy żołnierz z epoki prostych i solidnych, robionych masowo Mauserów!

Co ciekawe, akurat w Hardline twórcy dorzucili niedawno karabin powtarzalny Springfield M1903 - amerykańską kopię Mausera, używaną również w okopach I wojny. Nie to, żeby gameplayowo różnił się on zbytnio od snajperek z B4 z celownikiem mechanicznym, ale chodzi o samą świadomość strzelania z dokładnie tej samej, autentycznej broni, jaka pojawi się w B1. Tutaj przypomniałem sobie, czemu znienawidziłem klasę snajpera w Battlefieldach (za wyjątkiem dodatku Vietnam z BC2, gdzie z karabinem M40 i wzmocnioną amunicją przesiedziałem w krzakach dziesiątki godzin).


Problemem serii (znaczy w moich oczach) jest to, że zawsze projektowana była na klawiaturę i myszkę, przez co balans pomiędzy karabinami jest inny względem tego, jaki powinien być przy sterowaniu padem. Jest to dziwne o tyle, że od dobrych kilku lat większość graczy Battlefield gra na konsolach. Tymczasem nawet w Battlefield 1943 (które to nawet nie miało wersji pecetowej!) zabicie przeciwnika jednym strzałem ze snajperki wymagało trafienia w głowę. W przypadku, gdy wszyscy wokół biegają z karabinami maszynowymi, używanie karabinów powtarzalnych (z parusekundowym kręceniem zamka po każdym wystrzale) jest czystym masochizmem.

Na szczęście w Battlefield 1 wprowadzono pewien mechanizm gameplayowy, umożliwiający zabicie wroga strzałem na klatę. Na razie jego reguły nie są zbyt jasne (że przeciwnik musi znajdywać się akurat w danej odległości - ani za daleko, ani za blisko), ale skoro DICE zauważył problem, to jest bardzo dobry znak i bardzo możliwe, że wyjdzie najbardziej przeze mnie ogrywana część serii od czasu Bad Company 2.

Dobra, powróćmy jeszcze na chwilę do tematu nadchodzącego Call of Duty. Konkretnie tego, którego ponoć nikt nie lubi (poza ludźmi którzy jednak czekają na kolejnego futurystycznego CoDa - jak chociażby moja żona).


Jak się okazuje, obecne Infinity Ward doskonale zdaje sobie sprawę z hejtu. 16 lipca urządziło streama, w którym poruszano temat broni i pojazdów w Infinite Warfare. Co ciekawe, stream nie był jakoś szczególnie zapowiedziany i nawet nie pojawił się na Youtubie czy nawet Twitchu. Czemu? Najwyraźniej Activision nie żartowało z tym, że uznaje te serwisy za najbardziej hejterskie. Stąd też stream pojawił się wyłącznie na Facebooku, gdzie stosunek hejtów do polubień ma jeszcze jakieś rozsądne proporcje.

Na filmiku wszystko zaczyna się niby normalnie. Siedzi sobie trzech panów z Infinity Ward, z których jeden jest prowadzący (zdaje się, że pracuje jako główny grafik), drugi projektuje pojazdy a trzeci bronie. Gadają kwadrans o tym, jakie to statki kosmiczne będą w grze i że karabiny, choć wymyślone, mają mieć realistyczny feeling. Potem prowadzący czyta wybrane pytania od fanów. Pierwsze i drugie pytania to jakieś banały. Trzecie pytanie zwaliło mnie z nóg:

"How is it possible that you got this one so wrong with the fans? Where was your intel supporting this direction?"

Pytanie postawione tak nowocześnie i po amerykańsku, że podejmuję się przetłumaczenia jedynie w wersji wolnej:

"Jak to możliwe, że tak bardzo rozminęliście się z oczekiwaniami fanów? Na jakich źródłach oparliście się w obraniu tego kierunku?"


Co konkretnie zwaliło mnie z nóg? Ano to, że to właśnie pytanie zadają sobie miliony osób i postawienie go wprost w oficjalnym, wyreżyserowanym przez siebie streamie, samo z się jest przykładem szczerości, jakiej na poziomie korpo-molochów robiących wielomilionowe gry z kategorii AAA, do tej pory nie widziałem. Zresztą jakiejkolwiek firmy kiedykolwiek - mówiąc o swoim produkcie nikt nie podnosi negatywów, bo nie ma nic gorszego niż okazanie nawet cienia braku wiary w coś, co chce się sprzedać.

Na taką szczerość porywają się co najwyżej amerykańscy politycy czy inne celebrities, kiedy nie mają już nic do stracenia. Infinity Ward ewidentnie wie, że zawaliło i nawet wie gdzie. Nikt nie lubi, jak zapowiedź jego dzieła staje się z miejsca drugim, najbardziej znienawidzonym filmikiem na jutubie, więc zapewne studio żałuje, że zmarnowało masę czasu i pieniędzy na projekt, który już na starcie ma pod górkę. Jednak czasu się nie cofnie i jedyne co IW mogą zrobić to minimalizować straty - chociażby urządzając streamy, na których pokornie proszą graczy o danie szansy.

W każdym razie prowadzący odpowiedział w formie gładkiej, piarowej gadki, z której wyłowić można było tyle, że Infinite Warfare tworzone jest od trzech lat (w domyśle, że gdy zaczynali, nie wiedzieli że ludziom futurystyczne klimaty tak szybko się przejedzą), do tej pory nie pokazali wszystkiego (w domyśle multiplayera, który stanowi danie główne każdego CoDa) i gdy fani zobaczą wszystko, to im się spodoba i będą "podekscytowani".


Pytanie: co ci fani tak naprawdę zobaczą? Ujawnienie multiplayerowego oblicza IW opóźniono do września (nigdy nie czekano z tym aż tyle - w zeszłym roku gracze w sierpniu grali już w otwartą betę Black Ops 3) i to pomimo tego, że według przecieków testerzy ogrywali stabilną wersję multi jeszcze przed premierą niesławnego trailera z 2 maja. Pod względem rozgrywki miała to być zrzynka z ostatniego dzieła Treyarch (z bieganiem po ścianach i podwójnymi skokami). Miała...?

Możliwe, że pod wpływem hejtu multiplayer jest obecnie w pocie czoła przeprojektowywany i stąd opóźnienia. Możliwe, że twórcy mocno modyfikują rozgrywkę, aby przypominała bardziej klasyczne "boots on the ground" (które to stało się hasłem przewodnim hejterów futurystycznego CoDa). Tylko że wówczas dostaniemy robionego po łebkach kloca, z mapkami, które za cholerę nie pasują do (zmienionego) gameplayu - wypisz wymaluj kolejne Ghosts, tylko że jeszcze bardziej znienawidzone bo w kosmosie.

Infinity Ward nie ma szans wygrać tej walki i będzie to druga skucha tego studia. Ciekawe jak długo Activision będzie znosić studio, które dla Call of Duty stało się synonimem porażki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz