wtorek, 10 maja 2016

Nieskończoność kontra jeden


W marcu 2010 roku wyszedł Battlefield: Bad Company 2. Było to kilka miesięcy po olbrzymim sukcesie Modern Warfare 2 i u szczytu mody na sieciowe strzelanki umiejscowione na nowoczesnym polu bitwy. Gra przyciągnęła miliony graczy, a Electronic Arts ostatecznie przekonało się, że seria Battlefield ma predyspozycje do mocnego zamieszania na masowym rynku konsolowym.

Ma predyspozycje do przebicia Call of Duty...


Chyba każdy pamięta "starcie tytanów", gdy w 2011 premiery Modern Warfare 3 oraz Battlefield 3 dzieliły raptem dwa tygodnie. Nieco już zmęczony tematem CoDa growy mejnstrim, od branżowych dziennikarzy po hałasujących komentatorów, zdawał się wówczas trzymać stronę dzieła DICE. A jednak MW3 okazało się być rekordowym (do czasu następnej części) sukcesem serii.

Oczywiście trójka Battlefielda również była dla swojej serii przełomowa, jednak koniec końców, na każdy sprzedany egzemplarz B3, przypadały dwa egzemplarze MW3. Podobne proporcje były dwa lata później, gdy spieprzony technicznie Battlefield 4 konkurował z mocno rozczarowującym Ghosts.


A później? Advanced Warfare zostało całkiem nieźle przyjęte, co jest ciekawe o tyle, że mocno zmieniało ono, dotychczas mocno horyzontalną rozgrywkę. Hardline został przez fanów przyjęty ozięble pomimo tego, że był on praktycznie modem Battlefielda 4, zachowując znany i (teoretycznie) lubiany przez fanów gejmplej. Mocno futurystyczny Black Ops 3 okazał się być najpopularniejszą grą w historii Activision!

Jeśli się spojrzy na sprawę w ten właśnie sposób, to wychodzi, że gracze dużo bardziej wolą futurystyczne mutacje CoDa niż bardziej klasyczną (realistyczną?) rozgrywkę z bieganiem po ziemi, ostrzeliwaniem się zza winkla i licencjonowanym uzbrojeniem. Jak bardzo pozory mogą mylić, przekonało się właśnie Infinity Ward - trailer zapowiadający ich najnowsze dzieło ma szanse zostania oficjalnie najbardziej znienawidzonym filmem na Youtube!


Sytuacja zdecydowanie pogorszyła się po tym, jak DICE oficjalnie zapowiedziało Battlefield 1. Od tego momentu ilość "łapek w dół" pod trailerem Infinite Warfare wzrasta w postępie geometrycznym. Zupełnie tak, jakby te tysiące graczy (setki tysięcy? - ciężko stwierdzić jak duża część hejtu pochodzi od tych samych ludzi, zakładających kolejne konta tylko po to, żeby dosrać Infinity Ward czy CoDowi w ogóle) stwierdziło, że skoro na jesieni pojawi się dobra strzelanka, to nowy CoD może spłonąć w piekle.

Skąd założenie, że pierwszowojenny Battlefield będzie lepszą grą niż kolejne z rzędu, futurystyczne Call of Duty?

Po pierwsze należy zauważyć, że choć Battlefield 4 miał dużo cięższy start niż Ghosts, to jednak obecnie przyciąga zdecydowanie większą ilość graczy niż ostatnie dzieło Infinity Ward. DICE naprawdę dopracowało i dopieściło czwórkę tak, że obecnie jest ona najbardziej rzetelnym "symulatorem wojny" na rynku. Tymczasem tak jak Ghosts wkurwiał przerośniętymi mapami i minami w miejsce granatów, tak wkurwia dalej.


Innymi słowy, jeśli ktoś chce się pobawić w wojnę na konsolach obecnej generacji to właśnie Battlefield 4 jest grą, do której należy sięgnąć. Stąd też obecnie ludzie mają dużo większe zaufanie do DICE niż do Infinity Ward, i to w dziełach tego studia pokładają większe nadzieje.

Że pierwsza wojna zamiast drugiej? Paradoksalnie cofnięcie się o dodatkowe ćwierć wieku może nam przynieść dużo większą różnorodność niż ujednolicone, robione masowo uzbrojenie nazioli, sowietów czy aliantów. To właśnie w okopach pierwszej wojny wypróbowywano gadżety które mają proste przełożenie na obecnie panujące w militarnych strzelankach trendy. Małe lunety przyczepiane do pistoletów maszynowych? Karabiny samopowtarzalne i automatyczne zasilane nabojami mniejszej mocy (czyli dosłownie - pierwsze karabiny szturmowe)? To tylko wierzchołek góry lodowej.

Gracze przyzwyczajeni do szerokiego wachlarza kastomizacji z "nowoczesnego" pola bitwy nie będą wcale poszkodowani przez przeniesienie się o 100 lat wstecz, a wszystkie te wynalazki będą wciąż miały jakieś przełożenie na prawdę historyczną (w przeciwieństwie do np. szkiełka z czarną kropką, które to miało w World At War wypełnić pustkę bo celownikach kolimatorowych...). Dobra, masowa strzelanka w realiach I wojny naprawdę powinna się udać!


No, a z drugiej strony - Infinity Ward...

Już kiedyś poświęciłem im całego posta, ale przyznam, że po obejrzeniu premierowego streama, na którym twórcy zachwalają Infinite Warfare nieco mi ręce opadły. Nawet jeśli (i tu powtarzam: JEŚLI) internetowi hejterzy niszczący obecnie IW to tylko hałasująca mniejszość, to muszę przyznać, że ten hejt ma swoje logiczne uzasadnienie.

Spójrzmy na statystki trofeów (PS4 znaczy się) Black Ops 3: jedynie 10.7% graczy w ogóle ukończyło tryb kampanii! Nie znaczy to, że kampania nie jest ważna, no bo przy popularności CoDa, nawet te 10% oznacza, że parę milionów graczy jednak kampanię przeszło - co jest wynikiem nieosiągalnym dla miażdżącej większości gier wyłącznie singleplayerowych. Chodzi o to, że CoD stoi multiplayerem, a więc poświęcanie większości prezentacji na temat przejmującej historii i niemal żywych reakcji NPCów jest przejawem oderwania od oczekiwań fanów. Ktoś pamięta jak przed premierą Ghosts chwalono się psem? Wychodzi na to, że Infinity Ward nie schodzi ze swojego poziomu abstrakcji i to jest niepokojące.

Gdy już do głosu doszedł główny projektant multiplayera, to najlepsze co miał do zakomunikowania to to, że wszyscy w jego zespole dużo grają w Black Ops 3 i bardzo im się podoba... Nie chodzi o to, że Black Ops 3 jest grą złą (bo jest zajebisty), ale... nosz kurwa! Wyobraża sobie ktoś, żeby ktokolwiek z Infinity Ward przed premierą Modern Warfare 2 zachęcał graczy tym, że wzorują się na World At War?!


No i tak na zakończenie bardziej osobista refleksja. Otóż moja kobieta bardzo rozsmakowała się w Black Ops 3, więc jeśli kolejna część CoDa będzie na nim wzorowana, to dla niej nawet lepiej. Jako że ona będzie grać w Infinite Warfare, będę jej towarzyszyć na podzielonym ekranie.

Battlefield nie ma podzielonego ekranu. Zresztą, nawet gdyby miał, to jego specyficzny, kampersko-chaotyczny gejmplej będzie odpychać miliony każuali, niezależnie od tego, w jaki sposób będzie im sprzedawany. Tak jak w 2011, tak i teraz Call of Duty nie jest żadną konkurencją dla Battlefielda i vice versa - to są dwie zupełnie różne gry, adresowane do dwóch zupełnie różnych rynków i jedyne co je łączy, to (czasem) tematyka i ta spirala pozornej rywalizacji nakręcana głównie przez media (i czasem samych twórców).

Zapewne Battlefield 1 będzie najbardziej ogrywaną przeze mnie częścią od czasu Bad Company 2 (gdzie połowa przegranego czasu przypadała na dodatek Vietnam...) bo od wielu lat czekam na grę, która z pozycji fotela pozwoli mi postrzelać z "oryginalnego" Mausera czy Chauchata. Dlatego JA osobiście jaram się nowym Battlefieldem jak francuscy żołnierze potraktowani Wexem M1917, jednak nie ma złudzeń, że jeszcze bardziej zajarani ludzie, wypisujący rzeczy typu #RIPCOD, pieprzą głupoty.


Koniec końców te 20 milionów graczy i tak w nowego CoDa pogra (nawet ci bardziej aktywni hejterzy - żeby wiedzieć co hejtować), a to czy przy nim wytrwają, zależeć będzie wyłącznie od tego, czy Infinity Ward odrobiło lekcje po Ghosts. W przypadku tej konkretnej serii głównie chodzi o to, czy gra jest dobrą, kompetytywną, wybalansowaną i miodną strzelanką. Jeśli tak, to zupełnie na dalszy plan schodzi czy jest umiejscowiona w kosmosie, czy w czasie wojen napoleońskich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz