piątek, 7 grudnia 2018

Black Ops 4

Black Ops 4 to rollercoster. Najpierw rozczarowująca zapowiedź i średnia beta trybów kompetytywnych, potem wielki, mejnstrimowy sukces nowego trybu battle royale... A zaraz potem biznesowe niusy, że zamiast zarobić przewidziane 550 milionów dolarów przez pierwsze trzy dni, Black Ops 4 zarobił "jedynie" pół miliarda, przez co okazał się pierwszą częścią w historii Call of Duty, która rozczarowała inwestorów Activision (w sumie takie Modern Warfare 3 z 2011 roku zarobiło 400 milionów tylko pierwszego dnia i tylko w USA oraz UK).


To jednak sprawa która mnie, jako gracza nie dotyczy. Dotyczy mnie co innego i tutaj zacznijmy od postawienia sprawy wprost: Black Ops 4 jest grą technicznie niedopracowaną. Niektórzy recenzenci z bożej łaski pisali już w pierwszych dniach, że oto wreszcie jest Call of Duty zdatne na samą premierę... No właśnie gówno prawda. Z wierzchu wszystko wygląda jako tako (zwłaszcza jeśli porówna się to do sierpniowej bety), ale jeśli ktoś siądzie i pogra i chce sprawdzić wszystko, co BO4 ma do zaoferowania to zamiast wypieczonego ciasta mamy tutaj zakalec na zakalcu (że pozwolę sobie na piekarnicze porównania).

Przy okazji posta poświęconego nowo kupionemu, potężnemu XBOXowi wspomniałem, że na nim gra działa tak, jakby była dla niego zaprojektowana. No niby tak, ale wciąż wydajnościowo mamy poziom pierwszego Black Opsa dopalanego na przegrzewającym się PS3. Papierkiem lakmusowym w sprawach technicznych jest tryb podzielonego ekranu (w trybach online dla dwóch osób, w trybach offline dla czterech), a ten można nazwać po prostu tragicznym. Na podstawowych modelach PS4 i Xbox One jest to ledwogrywalne (miejscami w stronie niegrywalnego) gówno z klatkami regularnie spadającymi poniżej 30 na sekundę (przy zakładanych docelowych sześćdziesięciu) i ciągłymi zacinkami.

Nic nie jest w stanie wytłumaczyć tak beznadziejnej wydajności. Ani tryb battle royale na 100 osób (bo wydajność jest chujowa niezależnie od trybu), ani jakieś nowe, graficzne wodotryski (których nie ma). Mamy do czynienia z czymś, co powinno być optymalizowane jeszcze kilka(naście) tygodni zamiast zostać oddane w ręce graczy.

Najgorsze są zawiechy gry (które szczególnie często zdarzają się właśnie na Xboxie One X), bo te potrafią się zdarzyć w najmniej pożądanych miejscach. Gram z żoną i siostrzeńcem w Zombie i po pół godziny rozkminiania mapy cyk... zawiecha. Albo gramy w drużynowego Blackouta i już moja drużyna została wybita i się patrzy jak mi idzie, bo poza mną zostało tylko sześć osób na mapie i właśnie słyszę odgłosy że się ktoś zbliża i cyk... zawiecha.

Czy gra zostanie zoptymalizowana? Czy zawiechy przestaną się zdarzać?

Kiedy, do chuja, bo już prawie święta!

Niektórzy mogą wspomnieć, że brak kampanii jest najbardziej jaskrawym przejawem tego, że Black Ops 4 został zrobiony na odpierdol. Są nawet tacy co stwierdzają, że przez to gra nie jest warta tych pełnych 60 baksów, które Activision żąda. No cóż, jeśli ktoś kupuje Call of Duty głównie dla trybu kampanii to faktycznie, pozbawione go BO4 jest produktem ułomnym. Czy jednak obiektywnie gra nie jest warta pełnej ceny?

Wejdźmy w buty przeciętnego, samotnego gracza. Powiedzmy, że obecny stopień optymalizacji mu nie przeszkadza (bo nie widzi różnicy między 60 a 40 klatkami, a podzielony ekran ostatni raz widział jak mieszkał z bratem i rodzicami), a zawiechy i bugi nie mają nawet startu do legendarnego Fallouta 76. Co taki ktoś otrzyma w zamian za te 60baksów (przeliczone na prawie 3 setki złociszy)?


Ano dostanie osławiony tryb Blackout - który góruje niemal wszystkim nad (masakrycznie brzydkim i niedopracowanym) PUBG sprzedawanym za 30baksów. Do tego doda stosunkowo (na standardy CoDowe) taktyczny tryb kompetytywny, który ilością i jakością nie odstaje za bardzo od jakiegoś Overwatcha (zresztą z tej samej stajni Activision/Blizzard) sprzedawanego za cenę pełnej gry. Na dokładkę dostajemy tryb Zombie, który w wielu aspektach góruje nad jakimśtam Killing Floor 2 - zresztą sprzedawanym, podobnie jak PUBG, za połowę "pełnej" ceny.

Z obiektywnego punktu widzenia, jeśli dwa z trzech trybów z Black Ops 4 ci podejdą, to pełna cena całego pakietu jest jak najbardziej uzasadniona - tutaj nie będę się kłócić. Tyle tylko, że ta konkretna część CoDa zupełnie subiektywnie, jakoś mi nie podeszła w tym roku i to nie tylko z powodu wspomnianych problemów technicznych.

Weźmy podstawowe 6v6 - jakbym miał je opisać w paru słowach, to byłaby taka trochę spieprzona wariacja na temat Black Ops 2. Czemu spieprzona?

Ano weźmy najlepsze, kompetytywne Call of Duty ever, a następnie dodajmy wszystkim o połowę więcej zdrowia bo niby wtedy gra wydaje się być bardziej taktyczna (przynajmniej w oczach tych, którzy dostawali wpierdol w Modern Warfare i przez dekadę nie potrafili zrozumieć czemu) i z tych samych powodów dodajmy mechanikę uleczania się zastrzykami. Poza tym drugorzędny ekwipunek przypiszmy sztywno do klas - podobnie jak wzięte z Black Ops 3, ładujące się przez pół meczu (bądź cały mecz) moce specjalne.

Być może kompetytywny multik rozkwita w trybach zadaniowych (bo coś tam się zazębia z czymśtam), ale ja tych trybów nie trawię. Zawsze wolałem Quake'owe mano a mano zamiast CSa. Dlatego właśnie wciąż grałem w kolejne CoDy, zamiast przerzucać się na jakieś hero szótery czy Rainbow Six: Siege, bo wolę gry stawiające na samodzielne akcje, zamiast użerania się z randomami z drużyny.

Z tych względów nawet Infinite Warfare wciągnęło mnie bardziej. No i tam przynajmniej miałem zgrabny zestaw kilkunastu, świeżych mapek, podczas gdy spora część map w BO4 to remake'i z poprzednich części. Ja już dziesiątki godzin spędziłem na Summit, czy Slums, czy Firing Range, czy Jungle (zresztą tą ostatnią uznałem najlepszą mapą BO1) i już mi wystarczy, tymbardziej, że wszystkie one zostały przeniesione bardzo wiernie (tak jak w Modern Warfare Remastered wiernie odtworzono mapy z Call of Duty 4). Dla mnie Black Ops 4 nie ma startu do zeszłorocznego WWII, czy wspomnianego BO2...

...no dobra, koniec z tym wylewaniem żółci. Zamknijmy oczy, zróbmy krok w tył, głęboki wdech i przemyślmy to wszystko. Gdyby ta gra nie nazywała się "Call of Duty: Black Ops 4", a jakoś inaczej, to pewnie podszedłbym do niej na luzie. Pewnie napisałbym, że kopiuje z CoDa patenty zachowując przy tym swój własny feeling, łączący realistyczną wymianę ognia z długimi killtajmami i przegiętymi gadżetami (ktoś gdzieś stwierdził, że przypomina mu to Halo 2... i w sumie porównanie byłoby na miejscu gdyby w Halo 2 istniały różnorodne klasy). Pewnie nawet bym pokusił się o stwierdzenie, że stanowi dla CoDa jakąś alternatywę...

W sumie to powyższy opis pasowałby też do innej części CoDa - konkretnie do Advanced Warfare, które również CoDową formułę wywróciło do góry nogami. Koniec końców jednak muszę stwierdzić, że o ile AW łykałem w całości, tak do BO4 muszę się jednak nieco przymuszać. Od tak po prostu. Różne są gusta, różni są ludzie, różne są zestawy panvitan.

Jako dodatek standardowe 6v6 (czy w sumie 5v5 - bo ciężar przeniesiony został na tryby zadaniowe) spełnia swoją rolę - tak, jak wcześniej rolę dodatku spełniała kilkugodzinna kampania. Jednak prawdziwa siła tegorocznego CoDa leży gdzie indziej.


Blackout to solidny kręgosłup i mocno bijące serce Black Ops 4. Bez niego nie byłoby nawet tej "marnej" połowy miliarda dolarów w pierwsze trzy dni. Obiektywnie rzecz biorąc, mamy tu po prostu najlepszy tryb battle royale na rynku. Jeśli ktoś jest fanem tego typu rozgrywki to nie ma zmiłuj - musisz kupić całe Black Ops 4, bo ominie cię główny punkt sezonu 2018/2019. O czym będziesz opowiadać dzieciom, gdy spytają czy grałeś w Blackout? Że zamiast tego dalej męczyłeś się z niedorobionym PUBG? Czy że wolałeś wykonywać z bandą gnojków jakieś tańce w Fortnite?

Odpalając Blackout odnosi się wrażenie, jakby wszystkie zmiany (te, na które marudziłem kilka akapitów wyżej) wprowadzone do multika, zostały wprowadzone specjalnie pod ten tryb. Nagle te 150 punktów zdrowia i apteczki nabierają sensu.

Mój osobisty problem polega na tym, że generalnie nie podniecam się battle royalem. Fajnie, ląduje się, szuka rzeczy i walczy o przeżycie i generalnie jest adrenalina... ale cały czas mam wrażenie, że czegoś tu nie rozumiem. Skąd ten fenomen? Nawet gdy wygrałem solo jakoś nie potrafiłem się z tego cieszyć, bo przecież te kilkadziesiąt poległych nie widziało mojej ksywy na szczycie tablicy wyników, tylko grało już kolejny mecz, zupełnie nie pamiętając kto i jak zabił ich kilka minut wcześniej. Jakoś za cholerę nie łechta to moich kompetytywnych instynktów.

Może właśnie nie ma ich łechtać? Może chodzi o co innego? Może posiedzę jeszcze nad Blackoutem i, głównie w celach porównawczych, nad PUBG (bo do Fortnite'a się raczej nie przekonam nigdy) w poszukiwaniu tego czegoś? Może gdy to znajdę to napiszę na tym blogu filozoficzną ścianę tekstu? Może, może, może...

No i jeszcze jest rozbudowany tryb Zombie w którym spędziliśmy z żoną i siostrzeńcem cały wieczór. Grało się zajebiście tropiąc kolejne mechanizmy popychające akcję do przodu... i zawiecha. Mecz po meczu i próba po próbie nie dało się tak po prostu usiąść i zagrać bo kurwa nie.

Z perspektywy kilku tygodni, mogę tylko napisać, że Black Ops 4, w skali serii jest dla mnie lekkim zawodem i jeśli miałbym je oceniać, to gdy nic nie zawiesza i gra po prostu działa, dałbym w porywach do dobrego 7/10 - można kupić i pograć i się z tego cieszyć, ale obsrywy nie ma. Szczerze powiedziawszy, to gdyby nie opcja podzielonego ekranu i nie to, że mam sprzęt który tą opcję jest w stanie znośnie uciągnąć (najpotężniejszą konsolę na świecie znaczy się), to tegoroczne dzieło Treyarch pewnie bym olał, tak, jak olałem chociażby Overwatch - zdaję sobie sprawę, że to dobra gra i ma swoich fanów, ale nie jestem jednym z nich.


No i jeszcze taka sprawa, że oczekiwałem Battlefielda V, aby oba tegoroczone, wysokobudżetowe, kompetytywne szótery sieciowe porównać w jednym poście. Okazało się jednak, że Battlefield V to jednak bardzo ciekawy okaz, zasługujący na swojego własnego, osobne, posta.

W dobrym i w złym znaczeniu, o czym kolejnym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz