sobota, 15 września 2018

Beta Blackout... nie ssie?


Pamiętacie jak w pierwszych kilku latach XXI wieku królowała seria Medal of Honor, rozkręcając przy tym modę na strzelanki umiejscowione w realiach II wojny światowej? No ba. A pamięta ktoś, jak Halo zrewolucjonizowało konsolowe, pierwszoosobowe granie? W Polsce wówczas konsole nie były takie popularne jak obecnie, ale chyba każdy wówczas zauważył, jak nagle bohaterowie strzelanek ograniczyli się do noszenia dwóch broni na raz, oraz jak system regeneracji zdrowia poczynał sobie coraz śmielej - aż do momentu, gdy po postrzale w głowę wystarczyło po prostu poczekać parę sekund do pełnego wyzdrowienia.

Co więc wyszłoby, gdyby na pierwszej połowie minionej dekady połączyć modne, drugowojenne realia z Medal of Honor, z gejmplejowymi zasadami z Halo? Właśnie w ten sposób wystartowała seria Call of Duty.

Wiecie do czego zmierzam? Chodzi o to, że generalnie od samych początków seria Call of Duty rozwijała się przez asymilowanie patentów z innych fpsów. Niezależnie od rozpatrywanego roku i danej część serii, świeżych pomysłów było jak na lekarstwo co szybko stało się pożywką dla malkontentów. Czemu więc CoD był (i w sumie wciąż jest) tak popularny? Chodzi o jakość - jakie patenty z innych fpsów zostały w kolejnej części zasymilowane i jak.


No więc kilka dni temu wystartowała CoDowa beta bardzo ostatnio popularnego trybu battle royale i całe internety się zdziwiły: nie ssie!

Najczęściej powtarzający się motyw to taki, że jest to szybszy, wypolerowany, w 100% pierwszoosobowy i po prostu lepszy PUBG. Coś w tym jest. Co prawda mapka z BO4 jest dużo mniejsza (niektórzy wyliczyli, że nawet nieco mniejsza niż w Fortnite), ale po kilku pierwszych, chaotycznych minutach, jest to samo kampienie po krzakach co właśnie w PUBG.

Tyle że lepiej wykonane.

Czy w takim razie Blackout wygryzie PUGB z drugiego miejsca na podium battle royali? Wszyscy zdają się twierdzić iż to oczywiste, że tak. Wszyscy też wiedzą, że darmowego Fortnite'a nic nie ruszy z miejsca pierwszego, ale ciężko Treyarcha posądzać o takie ambicje.

No, ale jak do tego doszło? Przecież jeszcze niedawno znawcy twierdzili, że ten potwornie upośledzony, silnik CoDa nie ma fizycznej możliwości odpalenia trybu na kilkadziesiąt osób na wielkiej mapie! A jednak! Gra może nie wygląda pięknie (czy nawet ładnie - ale to już cecha CoDa w ogóle), ale działa gładko, zapraszając do wspólnej zabawy. Powiedziałbym nawet, że optymalizacja bety Blackout wygląda o niebo lepiej, niż małych trybów 6v6 sprzed miesiąca.


Pewnie część z tych pozytywnych reakcji wzięła się z (pozytywnego) zdziwienia, że wszystko po prostu działa jak należy. "No bo przecież CoD wciąż działa na silniku Quake'a 3 i nie miało prawa zadziałać!" A zadziałało.

To trochę tak, jakby ktoś nie wiedział, na jakim silniku działa seria Gears of War i po dotychczasowym multiplayerze (czyli 4v4 lub 5v5 na małych mapach) oceniał możliwości techniczne Unreal Engine - a ten przecież napędza i Fortnite'a i PUBG. Podobnie ma się sprawa z  CoDem - jakoś ludzie nie pamiętają bardziej otwartych poziomów z kampanii pierwszego Black Ops i nagle zdziwienie, że osiem lat później ci sami twórcy wrzucają na takie poziomy niemal setkę (ponoć testowane są liczby przekraczające setkę) graczy. Zobaczyć znaczy uwierzyć.

No i jeszcze taka kwestia, że Treyarch bardzo sprawnie implementuje kolejne ulepszenia. Wkurwia długie podnoszenie przedmiotów z ziemi? Następnego dnia czas przytrzymania przycisku zostaje skrócony do minimum. Ludzie zapominają zamknąć menu ekwipunku? Następnego dnia nieużywane menu zamyka się samo. 80 graczy to za mało? Następnego dnia liczba graczy zostaje zwiększona. I tak dalej.

Po tym jak beta Battlefielda V ostatniego dnia wkurwiała takimi samymi chujowymi patentami co pierwszego, twórcy nadchodzącego Black Ops 4 wypadają na tym tle bardzo pozytywnie, a człowiek odzyskuje wiarę w ich produkcję.


No właśnie a'propos Battlefielda.

Dan Bunting (jeden z szefów Treyarcha) w jednym z wywiadów stwierdził, że battle royale to po prostu tryb multiplayerowy (no baaa...) i skoro już zrobili pod niego wielkie fundamenty (duża mapa i kod sieciowy na setkę graczy), to sprawą otwartą pozostaje, co jeszcze na nich wybudują. Do tej pory rywalizacją miedzy Battlefieldem a CoDem nie wchodziła na taki poziom, aby twórcy tego drugiego jakoś czuli się zagrożeni. Nawet wtedy, gdy znienawidzone Infinite Warfare było w przedsprzedaży wyprzedzane przez Battlefielda 1, jego twórcy nie myśleli o implementowaniu jakichś kilkudziesięcioosobowych trybów, bo wiedzieli, że na dłuższą metę ich gra i tak sprzeda się lepiej (bo sprzedała się się lepiej).

Gdy popularność zyskało Rainbow Six: Siege oraz Overwatch, twórcy CoDa zaczęli implementować do serii pewne patenty z tychże gier, ale nie było to coś, co wymuszało tworzenie wielkich map i przeprojektowywanie kodu sieciowego. Dopiero gdy okazało się, że gry oparte na trybie BR są tą kolejną, wielką, przynoszącą miliardy, masową zajawką, okazało się, że wypadałoby już jednak zwiększyć skalę - zarówno technicznie (w sensie, że zrobić dużą, solidną mapę) i technologicznie (w sensie, że podkręcić serwery, aby setka graczy śmigała w docelowych sześćdziesięciu klatkach).

No więc teraz, gdy już odwalono tą pracę, nic nie stoi na przeszkodzie, aby na tej dużej mapie zrobić tryb dominacji 50v50 z pojazdami i całym tym rozmachem, jakim szczycił się Battlefield. Wcale, ale to wcale by mnie nie zdziwiło, gdy np. na święta Treyarch wyskoczył z taką playlistą, wbijając dodatkową szpilę w nieszczęsne BFV.


I jeszcze taka osobista dygresja na temat trybu BR. Generalnie nie jestem jakimś wielkim fanem - Fortnite'a nie lubię (bo trzecioosobowy i jeszcze to budowanie zasłon wprowadza większy burdel), a w PUBG idzie mi chujowo. W Blackout w trzecim czy czwartym meczu w trybie solo, udało mi się być drugim - już był ostatni przeciwnik i już widziałem gdzie zaraz wyskoczy i rzuciłem tam granata, ale zanim granat wybuch to dziad wyskoczył i mnie zastrzelił i generalnie straszna nerwówka była... Serce kołatało: "no żesz kurwa mać! Ułamek sekundy i wygrałbym mecz!"

I wiecie co? Zdałem sobie sprawę, że w sumie nie ma czego żałować i to wszytko generalnie jakieś takie... głupie jest. Bo jeśli wygrasz mecz w BR, a nie jesteś jakimś znanym streamerem, to tak naprawdę nie ma tam po drugiej nikogo, kto by się tym przejął czy nawet dowiedział (no, może poza kolesiem który był drugi, albo ewentualnie twoimi kolegami z drużyny, jeśli akurat postanowili po zgonie śledzić twoje poczynania). Twoi przeciwnicy umarli i albo wrócili do reala, albo grają kolejny meczy z kimś innym. Jesteś sam, ze swoim wielkim, upragnionym zwycięstwem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz