środa, 8 listopada 2017

Call of Duty: WWII


"Call of Duty wraca do korzeeeni stary!"

Niesamowite jaki hype można zbudować na tym, że kolejna części serii będzie tematycznie nawiązywać do części wydanych kilkanaście lat wcześniej. Spece od marketingu nie musieli się w tym roku za bardzo wysilać, bo gdy tylko się okazało, że tegoroczne Call of Duty będzie umiejscowione w okresie II wojny światowej, w kwestii rozreklamowania produktu zrobił się samograj: "wracamy do starych, dobrych czasów!"

Ludzie którzy byli dzieciakami i nastolatkami gdy następował wysyp drugowojennych fpsów, teraz mają 20-parę/30 lat i wchodzą w ten etap życia, gdy permanentny niedobór gotówki jest wypierany przez permanentny niedobór czasu. Zarabiają, ale jeśli już pieniądze wydadzą na grę, to jedną, raz na wiele miesięcy. Tą właśnie grą w sezonie jesień 2017 będzie Call of Duty, przypominający im te wspaniałe czasy, gdy po raz tysięczny, wraz z wirtualnymi towarzyszami broni, wypierali wirtualnych Niemców z wirtualnego francuskiego miasteczka.


Wieść o powrocie Call of Duty do II wojny ucieszyła mnie i to bardzo - od czasu premiery konsol nowej (czyli obecnej) generacji po prostu nie było porządnej strzelanki, gdzie można było postrzelać do ludzi z Thompsonów, Pepeszy i Mauserów. Twórcy to wiedzieli - Michael Condrey (jeden z szefów studia robiącego grę) zaraz po premierze Advanced Warfare zapowiedział, że chciałby, aby kolejne CoD wróciło do II wojny, a gdy on i jego koledzy zobaczyli reakcję na zapowiedzi Infinite Warfare (oraz pierwszowojennego Battlefielda 1) byli już w połowie procesu produkcyjnego swojej gry. Już wtedy wiedzieli, że sukces mają w kieszeni, bo za półtora roku dziesiątki milionów graczy rzuci się na ich grę jak wygłodniałe wilki.

Takie mnie myśli nachodziły, czy oby pewność siebie twórców nie zgubi tej produkcji, ale po ograniu bety obawy prysły: toż to zajebiste Call of Duty, na jakie czekałem od wielu lat!

No i gra wyszła...

...i wielu CoDowych jutuberów obwołało ten moment najgorszą premierą Call of Duty w historii.

Zasłużenie.


Skupmy się na razie na multiplayerze - coś na ten temat napisałem przy okazji posta poświęconemu becie, jednak jakież było moje zdziwienie, gdy po najbardziej bezawaryjnych testach beta jakie mogłem sobie zażyczyć, otrzymałem najbardziej awaryjny produkt od czasu premiery Master Chief Collection (i tylko zaznaczę, że Battlefielda 4 ruszyłem dopiero pół roku po premierze).

Granie graniem, ale zanim będzie nam ono dane, to już na wstępie na znalezienie meczu można czekać dłuuugie minuty. Nawet gdy znajdzie się lobby, to nigdy nie ma gwarancji, czy to się nie zawiesi na któryś ze sposobów, albo czy nas nie wyjebie przed rozpoczęciem meczu, albo czy nie zostaniemy przeniesieni na serwery znajdujące się na innym kontynencie (i przez cały mecz będziemy się "cieszyć" dwiema kreskami połączenia).

Na internetach chodzą plotki, że infrastruktura serwerów Call of Duty wygląda zawsze tak samo, a problemy zaraz po premierze wynikają z tego, że nagle robi się więcej chętnych do gry, niż jest miejsc. Na ten czas wydawcy (Activision) nie opłaca wywalać milinów dolarów na uruchamianie kolejnych serwerów, bo w ciągu kilku dni/tygodni liczba graczy i tak wraca do normy, a początkowe problemy zostają zapomniane (i wybaczone).

Jeśli to prawda, to wyjaśniałoby, czemu najmniej popularne Infinite Warfare miało najsprawniejszą (z technicznego punktu widzenia) premierę Call of Duty, jaką pamiętam. Jednocześnie świadczy to o tym, że WWII jest bardzo popularne. Bardzo, ale to bardzo popularne do kurwy nędzy, ich jebana w dupę mać.


Najgorsze, że poza problemami z łącznością (i mniejszymi sprawami, które zapewne szybko zostaną naprawione - jak wkurwiające, zasłaniające środek ekranu komunikaty w trakcie gry na podzielonym ekranie) są też sprawy, których raczej szybko nie naprawią, bo z powodu implementacji zapożyczonego z Destiny socjalnego huba, dotychczasowo proste menu multiplayerowe zmieniło się w gmatwaninę kodu, którą ktoś będzie musiał rozplątać (ktoś, komu nie zazdroszczę). W ten sposób poszczególne lobby potrafią się ładować tak długo, że z miejsca zostajemy przeniesieni do kolejnego meczu, albo tak zacinać, że pozostaje jedynie zrestartować całą grę.

Są też sprawy, które wyglądają na błędy, a które raczej zostaną, bo stanowią integralną część mechaniki gry. Jest tutaj cała masa drobnych pierdół, które po prostu zdumiewają, a które przytrafiają się co chwilę jak gdyby nigdy nic. Ot, chociażby wystrzelisz ze swojego Mausera jeden pocisk to teoretycznie masz w magazynku jeszcze cztery naboje. Wciskasz guzik odpowiedzialny za przeładowanie i widzisz jak ręce sterowanego przez ciebie żołnierza śmiało ładują pełną łódkę nabojową (pięć nabojów w magazynek, w którym zmieściłby się jeszcze tylko jeden nabój) i to centralnie przez lunetę! Tego typu techniczno-logicznych błędów jest tyle, że mógłbym nimi zapełnić ze dwa posty.

Przecież widzę z jaką pieczołowitością twórcy odwzorowali każdy szczegół broni (i to w wielu wariantach - występujących zarówno w multi, jak i w kampanii), więc z pewnością takie błędy nie wynikają z nieznajomości podstaw działania karabinu. Raczej mamy tutaj ujednolicenie czasu przeładowania, wynikające z charakteru Call of Duty, jako kompetytywnego fpsa - takiego, gdzie każdy szczegół musi być wyliczony i wybalansowany pod kątem rozgrywki, a nie błahostek typu "prawa fizyki". O ile w Battlefieldzie czas przeładowania broni może się różnić wielokrotnie, a immersja tylko na tym korzysta, o tyle CoD pretendujący do miana konsolowego e-sportu numer 1 nie może sobie pozwolić na takie "nieścisłości". Ja to rozumiem, bo gejmplej ponad wszystko, ale przecież sensem umieszczania strzelaniny w pewnych realiach jest odwzorowanie broni z tychże realiów.


No dobra, skoro poświęcili realizm dla gejmpleju to czy ten gejmplej jest ok?

No właśnie, chyba mamy tutaj grę, w którą będzie się grać latami (jak bym był jeszcze bardziej złośliwy to bym dodał, że dopiero po latach uda się twórcom połatać techniczne błędy, jakimi rozgrywka online jest najeżona). Jutuberzy i prosi spuszczają się nad rozgrywką, jakby oto nadeszło kolejne Black Ops 2. Feeling broni jak z Black Ops 3, tyle że rozgrywka bardziej klasyczna, bo nikt nie lata nad głową na jetpaku, ani nie popierdala po ścianie jak spajdermen, albo nie puszcza czarów z dupy.

Jednocześnie nawet po parudziesięciu godzinach gry nie zdarzyło mi się natrafić na przegiętą czy wkurwiającą broń czy gadżet czy perki czy kombinację tychże. Wśród dostępnych obecnie dziesięciu mapek nie ma jakiejś, jakiej nie lubię - co najwyżej wymuszają one zmianę taktyki i rotację klas. O czym to świadczy? Ano tym, że WWII to nie tylko powrót do "klasycznego" Call of Duty, ale jeszcze gra jest na ten klasyczny sposób udana. Nowe patenty (jak system dywizji w miejsce dowolnie dobieranych perków) wpasowują się w dotychczasowe, sprawdzone mechanizmy. Nowy tryb Wojny ma wszelkie predyspozycje do stania się kolejnym, CoDowym punktem obowiązkowym (jak wcześniej tryb Zombie) - już teraz często odzywają się głosy, że stanowi on najlepszy tryb kompetytywny w Call of Duty ewer (według mnie te głosy jednak przesadzają, bo osobiście jakoś nie jaram się asymetrycznymi trybami zadaniowymi i przez większość czasu pykam w tego sprawdzonego, durnego, drużynowego deathmatcha ;)).

Jeśli przez wiele godzin gram i zastanawiam się gdzie leży balans między zerwaniem nocki, a radochą z odblokowania następnego pistoletu, to świadczy to o kunszcie projektantów i dobrze rokuje na przyszłość - na ten przykład już po paru godzinach obcowania z Ghosts postanowiłem wrócić do Black Ops 2, bo nie mogłem znieść ukrytych ładunków wybuchowych, snajperów i wielkich, otwartych map (przynajmniej do czasu dania kolejnej szansy po kupieniu wersji na PS4).

Jeśli miałbym się w samej rozgrywce czegoś czepić, to długich killtajmów, które jakoś nie pasują do drugowojennej otoczki. Zamiast ładowania wielu pocisków w przeciwnika jak w Black Opsie, lepiej wyglądałyby bardziej realistyczne, natychmiastowe zgony jak z Modern Warfare. Jeśli jednak miałbym się zaprzysiąc na święty kamień, to nie wiem, czy chciałbym coś w tej kwestii zmieniać i czy w ostatecznym rozrachunku gra miałaby aż taki magnes - pomimo mniejszego realizmu, więcej czasu spędziłem jednak z grami Treyarch niż Infinity Ward, bo zwykle po prostu lepiej się w nich bawiłem.


To, że problemy CoD:WWII to nie mają zbyt wiele wspólnego z samą rozgrywką (czyli sednem gry), to bardzo dobrze. Jednak przez to, że rozgrywka jest tak dobra, powoduje że błędy, niedoróbki i pozostałe problemy bolą bardziej. Ten diament prosiłby się o dużo lepsze oszlifowanie!

Poza wspomnianymi problemami technicznym bolą chociażby decyzje wydawcy dotyczące dojenia najnowszego dziecka Sledgehammer Games. Ot chociażby w grze jest tylko wspomniane dziesięć map (dziewięć dostępnych do ogólnego matchmakingu i jedna dodatkowa dla tych, co kupili season passa) do większości trybów + trzy większe mapy do trybu Wojny. Do tej pory kolejne części Call of Duty startowały z czternastoma czy piętnastoma mapkami i w sumie można by założyć, że zamiana pięciu mapek do deathmatcha, na trzy większe mapki do nowego, ambitniejszego trybu jest akceptowalna. Tyle tylko, że dodatkowe parę map co bardziej dociekliwi znaleźli w kodzie gry i to już w czasie bety!

Okazało się, że Activision wycięło parę map (m.in. umiejscowioną w Wilczym Szańcu), aby po nowym roku bezczelnie sprzedać je w DLC! Coś takiego jest już nie do zaakceptowania, a jednak się dzieje, bo co?

Wielka, zła korporacja bada, jak daleko może posunąć granice przyzwoitości (a przecież już przy wprowadzeniu sprzedaży losowych paczek wydali się przegiąć) no i...? Zbuntuje się ktoś?


Dobra, pogadaliśmy o multi, o problemach i planach wydawniczych bezwstydnego Activision, a przecież w Call of Duty jest jeszcze tryb kampanii, który również ma swoich fanów oczekujących co roku kolejnych kilku godzin filmowej jazdy bez trzymanki. Osobiście nie lubię takiej formuły i przyznam, że początkową godzinę/dwie po prostu przemęczyłem (w końcu byłem świeżo po dobrym, singleplayerowym Wolfensteinie 2). Gdzieś na wysokości czwartej misji coś jednak zaskoczyło.

Akurat był moment skradankowy, a kierowany przeze mnie żołnierz został wykryty przez Niemców. Normalnie w takim momencie, w dotychczasowych częściach Call of Duty ukazałby się napis na środku ekranu: "głupi chuju dałeś się wykryć, a teraz cofasz się do czekpointa i tym razem przejdź ten odcinek tak jak został zaprojektowany z dokładnością co do sekundy". Kurwa, jak ja nienawidzę w kampaniach Call of Duty takich momentów! Ale nie w WWII - tutaj podniósł się alarm, ale wciąż istniała możliwość siłowego przebicia się przez przeciwników do celu misji. Mała rzecz, a cieszy, bo przybliża sztywną, oskryptowaną rozgrywkę z CoDa, do bardziej organicznego podejścia jak ze wspomnianego Wolfensteina, czy serii Metro. Przy kolejnej misji (tym razem szpiegowskiej) co chwila cieszyłem mordę jak głupi...

Oczywiście, przez większość czasu kampania to wciąż uskryptowione bieganie przez z góry wytyczone korytarze. Nawet zmiana systemu zdrowia z samoregeneracji na apteczki niewiele zmienia (przynajmniej na normalnym stopniu trudności ani razu nie skończyły mi się apteczki), co najwyżej dodaje battlefieldowego feelingu (gdzie z jednej strony jesteśmy zdani na medyka, a z drugiej na kolesia zaopatrującego nas w amunicję). Nie ma zbyt wiele taktycznego rozplanowywania kolejnych potyczek (gdzie się wychylić i ile zdrowia przy tym stracę?), za to są te epickie, wyreżyserowane, filmowe momenty.

No tak, skoro kampanie Call of Duty są "filmowe" to czy w przypadku WWII jest to chociaż dobry film? W sumie nie film tylko serial - każda kolejna misja to jakby kolejny odcinek Kompanii Braci (może przeplatany jakimiś scenami z filmów Michaela Baya). Jak na te standardy jest dobrze, bo mamy nawet takie rzeczy jak fabułę i bohaterów! Tylko taka sprawa, żeby z wersji polskiej (dubbingu) przełączyć na angielską (może z polskimi napisami) - inaczej wychodzi dubbingowany film, a biorąc pod uwagę dobrą robotę amerykańskich aktorów przy motion/face capture i jednoczesnym nagrywaniu kwestii mówionych, zdecydowanie lepiej mieć tutaj "shity" i "fucki" zamiast "cholerów" i "kurwów". W sumie zajebiście, że polski wydawca zadbał o możliwość zmiany języka.


Pomimo powielania schematów sprzed kilkunastu lat (lądowanie w Normandii, francuskie miasteczko z kościółkiem, przeplatanie osłaniania towarzyszy ze snajperki oraz bossów w postaci czołgów itd) nie mamy tutaj jednak zupełnego powrotu do starych części serii Medal of Honor, czy nawet wczesnych CoDów. Odbiorca tamtych gier jest teraz dorosłym człowiekiem i twórcy traktują go jak dorosłego człowieka. Poza słownictwem i brutalnością zmieniło się podejście do przedstawiania bohaterów i generalnie nastrój opowieści.

Różnica jest znaczna nawet jeśli porównuje się WWII do World at War - ostatniego (i również mocno brutalnego) CoDa umiejscowionego w II wojnie światowej. Bohaterowie mają więcej głębi i przeżywają swoje własne dramaty przez co odbiór całości wydaje się dużo mocniejszy. Nawet sceny gdy centralnie przed oczami głównego bohatera urywa komuś głowę wydają się być jakieś takie... dojrzałe? W sensie, że ani razu nie poczułem, że twórcy chcą mnie na siłę zaszokować (nawet w końcowym epilogu, gdy walą w naprawdę wysokie tony), a jedynie nie chcą, abym wypadł z całej tej wojenno-filmowej immersji. Oczywiście nie ma tu jakiegoś przeintelektualizowania, bo bohaterami tej opowieści jednak są zwykłe trepy, jednak ta opowieść jest dobra i przeciągnęła mnie przez całą kampanię niemal w jednym podejściu (za wyjątkiem pierwszych paru misji, które przechodziłem w kawałkach).

Szacun, nawet jeśli generalnie nie lubię gejmplejowej formuły CoDowej kampanii.


A i jeszcze żeby ktoś nie myślał, żeby z Call of Duty uczyć się historii! Pod tym względem dzieło Sledgehammer Games to zbliżona półka do Battlefield 1, gdzie żołnierze na porządku dziennym używają broni eksperymentalnej. W nowym CoD polskie karabiny samopowtrzalne wz.38M (nazwane "polskim kbsp") dosłownie walają się po całym froncie zachodnim (i nawet są pierwszą, odblokowaną snajperką w trybie online).

Faktycznie Niemcy na potęgę używali broni zdobycznej, jednak tych karabinów wyprodukowano raptem 150 sztuk testowych (gdyby nie wybuch II wojny światowej, to prawdopodobnie stałyby się podstawowym typem uzbrojenia wojska polskiego na początku lat 40-tych). Nawet gdy ostatnio rząd Polski kupił na aukcji w USA jedną sztukę tegoż karabinu (na całym świecie istnieje obecnie jakieś pięć egzemplarzy z roku 1939) to zapłacił 69 tysięcy dolarów - obecnie można ją oglądać w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, gdzie za szybą wygląda tak niepozornie, że aż jej szkoda (może po Call of Duty:WWII wzbudzać będzie większe zainteresowanie).

Realiami historycznymi zupełnie nie muszą sobie zaprzątać za to fani trybu Nazi Zombie. Na tym placu zabaw chodzi o coś zupełnie innego, jednak z miejsca się przyznam, że nie jestem zbyt kompetentny do oceny, czy akurat w przypadku WWII się udał czy mniej niż w poprzednich odsłonach. Nie żałuję tych kilkudziesięciu spędzonych przy nim minut, jednak generalnie, w temacie Zombie jestem zupełnym noobem. Nigdy nawet nie rozgryzłem żadnego z dotychczas powstałych poziomów Zombie, a mam większość map paków do większości CoDów! Może kiedyś się w to zagłębię, bo z reakcji innych ludzi wnoszę, że mam tuż pod nosem kawał dobrej zabawy, do której niepotrzebnie się uprzedziłem dawno temu (konkretnie gdy w World at War przyszło mi odpierać niekończące się fale zombiaków, będąc uwięzionym w tym zasranym, ciasnym bunkrze...).

Kiedyś pewnie zbierzemy się z żoną i w to pogramy na serio (z włączaniem zasilania i szukaniem easter eggów), a na razie głównym daniem w Call of Duty pozostaje dla nas kompetytywny multiplayer.


No i w związku z tym, że to "główne danie" jest obecnie technicznie popsute, jak mam ocenić nowe dzieło Sledgehammer Games? Zaniżyć ocenę? Poczekać na nadchodzące gigabajty patchów?

Szczerze powiedziawszy, jedyne co mogę uczciwie zrobić na ten moment, to powtórzyć to, co napisałem w przypadku Black Ops 3 dwa lata temu: za parę miesięcy ta gra to będzie solidne 9/10 - przynajmniej dla mnie i przynajmniej taką mam nadzieję.

Jak to jest, że najlepsze części Call of Duty muszą mieć zawsze zjebaną premierę? W sumie tylko one mogą sobie na to pozwolić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz