sobota, 10 lutego 2018

Morze złodziei, a może nie


Macie czasem tak, że widzicie zapowiedź czy nagranie z gejmpleju jakiejś gry i myślicie sobie: "o ja jebe, jak bardzo mam to w dupie"? Taki absolutny brak hajpu czy w ogóle zainteresowania daną produkcją. Mnie takie uczucie towarzyszy coraz częściej, przy okazji oglądania kolejnych relacji z kolejnych targów E3 czy Gamescomów. Normalnie taki stan rzeczy można by tłumaczyć procesem starzenia (bo dla starych pierdzieli zawsze nowe będzie gorsze), ale z drugiej strony, jeśli porównuję plany wydawnicze tych dużych, złych korporacji, to dekadę temu naprawdę wydawało mi się to wszystko bardziej interesujące.

Praktycznie co roku z obozu Microsoftu wychodziło a to Halo, a to Gearsy, na co Sony odpowiadało kolejnymi częściami serii Killzone oraz Resistance (a raz nawet jakimś Haze). Jakbym na to nie patrzył, to wciąż wolałbym, żeby konsolowi giganci prześcigali się jednak kolejnymi strzelankami, niż jakimiś trzecioosobowymi "grami akcji" które to ni chuja mnie nie obchodzą. W sumie gdy gra jest dobra i znajduje miliony fanów to spoko - coś nie musi mi się podobać, ale podoba się masie innych ludzi i ja to szanuję. Czasem jednak trafia się taka produkcja, która mnie nie tylko nie interesuje, ale wręcz zaczynam się zastanawiać: "po chuj ktoś marnował miliony na zrobienie czegoś takiego?"

Ostatnio takie uczucie mam gdy odpalam Xboxa i widzę reklamy nadchodzącego Sea of Thieves.


Może trochę historii. Do roku 2002 brytyjskie studio Rareware mocno było spowinowacone z Nintendo. Nawet w Polsce (w której w latach 90-tych konsole nie były tak popularne jak granie na komputerach) ludzie słyszeli o Donkey Kong Country czy Banjo-Kazooie. GoldenEye oraz Perfect Dark udowadniały, że jednak pierwszoosobowe strzelanki na konsolach mają sens. No i na dokładkę zajebisty Killer Instinct...

Nintendo ponoć posiadało 49% udziałów w Rare ("ware" używane było do 2003 roku), jednak z jakichś powodów nie było zainteresowane całkowitym przejęciem. Tymczasem założyciele - bracia Tim oraz Chris Stamper, właśnie szukali bezpiecznego oparcia u jakiejś bogatej i hojnej korporacji. W sumie ciekawe, bo zwykle do mediów przedostają się odwrotne historie - kiedy to niezależni twórcy bronią się jak mogą przez kłami tych wielkich, złych korpo.

W każdym razie we wrześniu 2002 studio zostało zakupione przez Microsoft i od tej pory coś jakby zaczęło się psuć. Na Xboxa (najpierw tego całkiem pierwszego, a potem 360) zaczęły wychodzić jakieś remaki wcześniejszych gier Rare, a całkiem nowe marki jakoś nie chwyciły. Perfect Dark Zero było tytułem startowym dla nowej konsoli (Xboxa 360 znaczy się), ale rozczarowywało swoją przeciętnością. Na początku 2007 roku bracia Stamper odeszli ze studia, a od roku 2010 (konkretnie od wypuszczenia przez Microsoft Kinecta) możemy już mówić o latach mroku.


Kinect, Kinect... Obecnie, kiedy ten projekt całkowicie i oficjalnie zdechł (jakiś czas temu Microsoft przestał już nawet produkować przejściówki w ogóle umożliwiające podłączenie Kinecta do nowszych modeli Xboxa One) z rozbawieniem wspomina się te czasy (ledwie kilka lat temu), gdy rozbudowana kamerka była wszystkim wciskana w gardło przez giganta z Redmond.

Rare było w samym środku tego zamieszania, tworząc na Kinecta całe wiadra popierdółkowatych produkcji. Gdy po wypuszczeniu Xboxa One ostatecznie okazało się, że urządzenie podglądające i podsłuchujące delikatnie mówiąc "nie chwyciło", stało się jasne, że brytyjskie, mocno rozbudowane pod skrzydłami Microsoftu, studio musi poszukać sobie nowego zajęcia.

Czym może się zająć Rare w drugiej połowie drugiej dekady XXI wieku? Na targach E3 w roku 2015 zapowiedziano zestaw klasycznych hitów przypominających o latach świetności (wypuszczony już w sierpniu 2015), oraz jakieś tam Sea of Thieves. Na kolejnym E3 pokazano już gejmplej pociesznej gierki o piratach, a na kolejnym Microsoft bardzo mocno starało się już zaprezentować nowe dziecko Rare, jako produkcję wagi ciężkiej.

No i jak dla mnie meh...


Okej, zdaję sobie sprawę, że Rare nie wróci do GoldenEye bo licencja Jamesa Bonda, ani do Killer Instinct bo tym już zaopiekował się ktoś inny. Absolutnie w dupie miałbym też powroty do jakichś popierdółkowatych platformówek 3d (i już kij czy byłoby to dziecinne Banjo czy "niegrzeczny" Conker). Nie mam też żalu, że nie podjęto tematu Perfect Dark - ptaki świerkają, że w trawie piszczy coś o robieniu nowej gry z tej serii przez jakieś małe studio we współpracy z twórcami Gears of War 4.

Rare faktycznie potrzebowało nowego pomysłu i nowej marki! Tyle tylko, że tego konkretnego pomysłu ni chuja nie kupuję. Nawet nie tylko nie kupuję - ja nie rozumiem zamysłu.

Jest gra konsolowa (i teoretycznie też pecetowa - z tym, że do kupienia za pośrednictwem Microsoft Store), wymagająca ścisłej kooperacji pomiędzy członkami drużyny. Nie mówimy o jakimś tam niezobowiązującym rzucaniu apteczek czy amunicji jak w Battlefieldzie, ale prawdziwym współdziałaniu - wymaganym do sprawnego operowania statkiem morskim. Tyle tylko, że ponieważ mamy drugą dekadę XXI wieku, zupełnie olano możliwość kooperacji ludzi siedzących przy jednej konsoli, więc jedyną możliwością stworzenia takiej drużyny jest umówienie się ze znajomymi na partyjki online i omawianiu każdej czynności przez mikrofony.

Toż oczywiście, że tak się teraz gra w takie gry!


No właśnie kurwa, że nie!

Ludzie którzy tak grają, nie będą marnować czasu na jakieś niezobowiązujące zabawy w piratów! Mogę zrozumieć, że parenaście procent graczy Destiny umówi się raz na jakiś czas na zrobienie raida, po którym dostaną przedmioty, którymi będą szpanować w społeczności. Kilkanaście procent graczy faktycznie tak gra, w zamian wymagając proporcjonalnie hardkorowych wyzwań i hardkorowych nagród. Tymczasem Rare chce sprzedać grę, gdzie na dzieńdobry miliony każuali będą porozumiewać się mikrofonem za każdym razem gdy statek ma skręcić, albo trzeba wystrzelić z dział. Po za tym jakieś mgliste wizje pływania od wyspy do wyspy i zdobywanie jakichś skrzyń.

Na dzieńdobry mamy hardkorowy próg wejścia do gry, której istota jest prosta do bólu (właśnie niezobowiązująca zabawa w piratów) - jakoś ni cholery mi się to wszystko nie składa do kupy. Dla kogo to? Kto zainwestuje w to swój czas? Na pewno nie ja z żoną. Na pewno nie mój siostrzeniec, który musiałby się odkleić od Minecrafta czy Lego i nauczyć "prawdziwej" gry. Na pewno nie koledzy od "prawdziwych" gier-usług, bo żaden z nich nie jest zainteresowany niejasną wizją tego, co właściwie mieliby robić. Jedyni ludzie, którzy wokół Sea of Thieves robią szum, to dziennikarze growych portali i może jeszcze kilku tru fanów, którzy i tak kupili by wszystko od Rare.


Jeśli miałbym się pobawić w jasnowidztwo, to nie wróżę Sea of Thieves zawrotnej kariery. W zamkniętą betę zagrało 332 tysiące ludzi - to jakieś cztery razy mniej niż zagrało w zamkniętą betę chujowego Halo 5 trzy lata temu.

Nie będzie to na pewno porażka na miarę LawBreakers (które jest tak martwe, że wydawca skreślił je totalnie - nie marnując już ani dolara na naprawianie błędów czy nawet przerabianie gry na free to play), bo gra zostaje jednak wspierana przez Microsoft jako pełnoprawny produkt z półki AAA. Tyle tylko... Te dziesiątki i setki miliony dolarów i lata pracy wielu, wielu utalentowanych ludzi... Te dziesiątki milionów posiadaczy Xboxa, czekających na gry...

Jest mi tak po ludzku żal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz