sobota, 30 września 2017

PrawoŁamacze giną w tłoku


Na Steamie właśnie trwa darmowy weekend LawBreakers. Na PS4 można kupić grę po okazyjnej cenie (poniżej stówy).

Czym jest LawBreakers? Najnowszym dzieckiem Cliffa Bleszinskiego - głównego projektanta Unreala i Gears of War.

Tak jak Id Software na początku miało swojego Johna Romero, tak Epic od 1992 roku miało kolesia o ksywie CliffyB - równie ekscentrycznego, ale prawdopodobnie bardziej rozgarniętego niż Romero. Praca tak blisko głównego nurtu przez tak długi okres czasu wykończyłaby jednak każdego. W październiku 2012 Bleszinski przeszedł na grową emeryturę, założył inne biznesy i tak sobie żył z dala od całego zgiełku... aż do czerwca 2014, kiedy to ogłosił powrót z pomysłem na hardkorowego, multiplayerowego fpsa w formule free to play.

To miała być kolejna marka warta miliard dolarów - z takim podejściem Bleszinski spotkał się ze wszystkimi dużymi wydawcami, do których dał radę dotrzeć impetem swojego nazwiska. Okazało się jednak, że przedstawiciele EA czy Ubi nie podzielali entuzjazmu twórcy, wobec czego padło na koreańskiego wydawcę popierdółkowatych gierek mobilnych (czyli Nexon).

Projekt BlueSteak powoli zmienił się w LawBreakers, formułę free to play zarzucono na rzecz 30 dolarów (a więc połowy "pełnych" gier), a Bleszinski zdawał się być tak pewny siebie, jakby faktycznie pracował nad następcą Unreala i Gears of War. Nawet gdy ogłosił, że LawBreakers nie wyjdzie na Xboxa, powiedział bez ogródek, że wydawanie na tą platformę mu się nie opłaca i jeszcze cośtam dodał o xboxowych fanbojach...

Gdzieś po drodze wyszło Overwatch, które to niby pokazało, że coś takiego jak "heroes shooter" faktycznie może być tą kolejną, wielką rzeczą w strzelankach wieloosobowych.


No więc LawBreakers wyszło kilka tygodni temu na pecety i PS4 i zebrało bardzo przyzwoite recenzje. Jak sobie poradziło komercyjnie? Na pewno nie tak, jak liczył na to Bleszinski - niecały miesiąc po premierze na Steamie, gra przyciągała w porywach do kilkuset graczy jednocześnie. Nawet teraz, w połowie darmowego weekendu, jest tych graczy góra nieco ponad tysiąc - dużo mniej niż w półtorarocznym Doomie (który przecież nawet po premierze nie odniósł sukcesu na polu multiplayerowym). CliffyB cośtam jeszcze mówi, że na PS4 tytuł radzi sobie lepiej, ale złośliwcy twierdzą, że w tym wypadku deweloper nie musi dzielić się ze światem konkretnymi statystykami, więc może zaczarowywać rzeczywistość, jak chce.

Niektórzy przyrównują sytuację do Battleborn, jednak nawet w porównaniu do (mocno niedocenionego) dzieła Gearbox, LawBreakers radzi sobie słabo.

W sumie, osobiście się nie dziwię, bo sam też jakoś się nie kwapię do sprawdzenia najnowszego, multiplayerowego szótera od twórcy Unreal Tournament. Jako nastolatek pewnie bym się zesrał na samą myśl o czymś takim, a teraz? Żeby to chociaż miało splitscreena, to bym mógł popykać z żoną kilka meczyków... Jak chcę hardkorowego oczopląsu to mam przecież jakieś Titanfalle, a sama formuła walki drużynowej z bohaterami znudziła mnie w Overwatchu już po parudziesięciu meczach. Czemu miałbym sobie zawracać głowę jakimś LawBreakers?


Growe mody to bardzo dziwna rzecz. Wydawałoby się, że skoro w Overwatcha zagrały dziesiątki milionów graczy, to szótery z bohaterami powinny być tak popularne, jak swego czasu szótery wojenne, naśladujące tematyką Modern Warfare. Tymczasem jest to Overwatch, gdzieś tam daleko, w jego cieniu jako tako radzi sobie Paladins, a poza tym każda kolejna pozycja z tego podgatunku to klapa. Nikt nie płacze za Battleborn, ani nikt nie czeka na Quake Champions (w które śmiało można grać we wczesnym dostępie - gdzie gra "radzi sobie" bardzo podobnie do LawBreakers).

Być może w przypadku Overwatch działa ta magia Blizzarda, która ożywia nawet martwe gatunki. Tak jak StarCraft 2 jest jedynym liczącym się jeszcze rtsem, tak jak World of Warcraft jest jedynym mmo radzącym sobie bez wchodzenia we f2p, tak Overwatch jest jedynym, ostatecznym hero szóterem i świat nie potrzebuje alternatywy dla niego.

No i jest jeszcze taka sprawa, że generalnie liczba gier multiplayerowych co roku wzrasta, zaś liczba graczy pozostaje bez większych zmian. Kiedyś pisałem o niewygodnej pozycji, w jakiej znajdują się wysokobudżetowe gry singleplayerowe - w przypadku gier multiplayerowych jest jeszcze gorzej, bo te gry żyją tylko i wyłącznie dzięki liczbie graczy! O ile każdy może w dowolnej chwili zagrać w dowolną grę singleplayerową, o tyle gra multiplayerowa jest niegrywalna, jeśli w zasięgu serwerów nie znajdzie się kilkunastu chętnych do zabawy.

Jeśli ktoś mieszka w Europie i chce zagrać w GoW:UE to graczy znajdzie najpewniej na wschodnim wybrzeżu USA. Jeśli ktoś mieszka w Ameryce i chce pograć w pierwszowojenne Verdun, to musi poszukać na serwerach europejskich. A jeśli ktoś mieszka w Australii i chce pograć w stosunkowo nowe LawBreakers? Tutaj się nie da kombinować - taki ktoś ma po prostu przesrane, bo nie znajdzie meczu nawet po godzinie poszukiwań (i to w przypadku wersji na PS4 - o której to CliffyB twierdzi, że ma się lepiej).

Jeśli mówimy o grze kilkutygodniowej to kiedy ta martwica dojdzie do Europy? Kwestia tygodni? Miesięcy? Nawet jeśli ktoś lubi hardokorowe szótery dla hardkorów, to raczej nie zachęca to do inwestowania w nową, multiplayerową zajawkę.


Wychodzi na to, że Bleszinski powinien był poświęcić czas, pieniądze i generalnie zasoby na stworzenie singleplayerowego następcy Unreala, zamiast wciskać się w zatłoczony, multiplayerowy rynek z mętną nadzieją na "bilion dolar frenczajs". Nawet jeśli komercyjnie taka gra poradziłaby sobie nie lepiej niż LawBreakers, to przynajmniej ci gracze, którzy zainwestowaliby te 30 dolarów, mieliby w co grać.

JA miałbym w co grać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz