sobota, 11 marca 2017

Single player ponad wszystko


Stwierdzenie, że przez ostatnich parę dekad gry komputerowe się rozwinęły, to truizm. Rosną zespoły deweloperskie, rosną budżety a same gry stają się coraz bardziej złożone. Niestety, proporcjonalnie do tego nie rośnie wcale liczba graczy chętnych do zakupu nowszych produkcji.

Absolutnie rekordowe Grand Theft Auto 5 sprzedało się w 75 milionach egzemplarzy, czyli niemal dwukrotnie więcej niż Super Mario Bros z 1985 roku. Jednak co z tego, skoro Mario stworzony był był raptem przez pięć osób podczas gdy do GTA5 zatrudniono ponad tysiąc? Chodzi o to, że nawet jeśli tort jest nieco większy, to chętnych do jego podziału jest dużo, dużo więcej.


A co się dzieje, gdy tort się kurczy? Tak się składa, że najnowsze części znanych serii sprzedają się obecnie o połowę gorzej niż części wydane kilka lat wcześniej (ta dziwna prawidłowość dotknęła chociażby Deus Exa, przez co seria praktycznie została zawieszona).

Wydawcy wysokobudżetowych gier starają się łagodzić sprawę sprzedażą cyfrową (bo wtedy odpada koszt produkcji i dystrybucji nośników) oraz jakimiś niegodziwymi praktykami ze sprzedawaniem dodatków, ale to nie zawsze wystarcza. Dlatego też Epic oraz Valve praktycznie przestali robić wysokobudżetowe gry, skupiając się na tym, co przynosi im prawdziwy zysk (a więc odpowiednio: silnik Unreal oraz Steam), co najwyżej wydając co jakiś czas jakieś popierdółkowate (ale wciąż bardzo popularne) gierki.

Co prawda dawno pogodziłem się z faktem, że nigdy nie dostanę pełnoprawnego Unreala 3, ale wychodzi na to, że i powstanie Half Life 3 przestało być czymś pewnym, czy nawet prawdopodobnym. W sensie że nie w perspektywie kilku lat, ale w ogóle!


Tak to wygląda z punktu widzenia twórców - ale czy z punktu widzenia gracza kupowanie najnowszych produkcji w ogóle ma sens? Nie lepiej poczekać te kilka miesięcy (czy nawet lat) i kupić grę, która nie tylko staniała, ale i jest zwyczajnie lepsza jakościowo? Obecnie niemal regułą jest, że w chwili premiery gry są niekompletne i zabugowane a kosztują ponad dwie stówy.

Z logicznego, biznesowego punktu widzenia mamy produkty mniejszej wartości sprzedawane za większą cenę. Z czasem (w raz z kolejnymi patchami i darmowymi dodatkami) wartość produktu wzrasta, a cena się zmniejsza, więc tylko idiota kupowałby wcześniej.

Gry nastawione na multi to trochę inna kategoria (bo tutaj najlepiej wskoczyć do rozgrywki jak najwcześniej), ale w grach singlowych tak to właśnie wygląda. Sam niedawno kupiłem za psie pieniądze nowego Homefronta (którego pewnie kiedyś opiszę dokładniej), który w chwili premiery był wyszydzany z powodu niedoróbek, a obecnie jest całkiem przyzwoitą propozycją dla miłośników pierwszoosobowych sandboxów. Gram sobie, jest przyjemnie i tylko szkoda mi tych, którzy kilka miesięcy wcześniej wywalili ponad dwie stówy na krzaczący, ledwo grywalny bubel.


Czy w obecnych czasach możliwe jest pogodzenie oczekiwań miłośników epickich kampanii singleplayerowych z przyzwoitymi wynikami finansowymi zdawanymi akcjonariuszom przez dużych wydawców? Bo tak na chłopski rozum to wychodzi, że wysokobudżetowe gry adresowane do pojedynczego gracza są skazane na zagładę. Okej, pewnie epickie eRPeGi jakoś sobie poradzą (patrząc sukcesy Wiedźmina czy innego Skyrima), ale co z prostszymi, singleplayerowymi strzelankami czy skradankami?

No cóż...


Obrazki w tym poście to kolejno Unreal, Deus Ex, Half Life 2, Metro 2033 i Dishonored 2. To niemal dwie dekady dobrych, pierwszoosobowych, singleplayerowych produkcji. Morał jest taki, że jednak się kręci, a lada chwili wychodzi nowy Prey. Już wiadomo, że w produkcji jest też kolejny Wolfenstein. Chwała ci Bethesdo! Proszę, nie bankrutuj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz