czwartek, 28 grudnia 2017

Pierwszoosobowa retrospektywa 2017


No i mija nam kolejny rok. Muszę przyznać, że z growego punktu widzenia jestem zajebiście zadowolony z tego, co wyszło w 2017.

Przez lata wyczekiwałem szybkiego, arcade'owego Call of Duty w realiach II wojny światowej i oto wyszło Call of Duty WWII!

Przez lata wyczekiwałem następcy System Shocka 2 i oto wyszło zajebiste Prey!

Chociaż zaraz po premierze obie te gry miały swoje techniczne problemy (i może wciąż daleko im w tym względzie do doskonałości - ale kto jest bez winy...), to na chwilę obecną mogę je tylko i wyłącznie polecić. Nie mam wątpliwości, że latami będę wspominał desperacką walkę na pokładzie stacji kosmicznej Talos 1. Latami będę też pewnie biegał z pepeszą czy thompsonem po bunkrach Normandii.

Te dwie gry, choć są zupełnie od siebie różne, to jednak w pierwszoosobowym yinyangu obie stanowią dla mnie tego(zeszło)roczny numer jeden.


A co poza tym? Ano grało się, bo we wszystkich kategoriach i odmianach, wyszło w roku 2017 coś ciekawego. Odpuszczę jednak opisywanie mordobić (a wyszły takie duże tytuły jak Tekken 7, Injustice 2 czy Marvel vs Capcom Infinite), czy produkcji indykopodobnych (jak chociażby polskiego Get Even), albo nawet strategii czasu rzeczywistego (bo, o dziwo, stosunkowo dużo grałem w Halo Wars 2).

Skupmy się na wysokobudżetowych i pełnopłatnych grach pierwszoosobowych, bo już pomijając wspomniane Call of Duty oraz Prey, działo się!

Już na początku roku zaatakował zaskakujący Resident Evil 7. Tutaj zaskakująca była nie tyle zmiana perspektywy na pierwszoosobową (bo to wiadome było już od miesięcy), co właśnie "residentowość" rozgrywki, która była bardzo mocno osadzona w formule pierwszych części serii. Po ograniu siódemki zastanawiałem się: "nie można tak było od razu"? Faktycznie z początku trzeba było męczyć graczy statycznymi kamerami, aby potem przez kilkanaście lat trzecioosobowej strzelanki wreszcie dojść do punktu wyjścia od lepszej, pierwszoosobowej, strony?


Może trzeba było. I nie wiem czy ten kierunek będzie kontynuowany, ale nawet jeśli nie, to na zawsze zostanie z nami zajebista, klimatyczna jak bagna Luizjany, siódemka - oceniona przeze mnie na ósemkę (co oznacza grę wartą zakupu w pełnej cenie nawet, jeśli nie jest się fanem danej serii czy podgatunku).

Również na ósemkę oceniłem Destiny 2 i jeśli miałbym być szczery, to nie wiem która z tych ósemek jest lepsza. Z jednej strony mniejsze, zwięźlejsze Resident Evil 7, a z drugiej epickie, większe (ale i bardziej rozwlekłe) Destiny 2 z ambicjami do bycia jakimśtam MMO.

Z obecnej perspektywy to bawienie się w MMO właśnie zemściło się na Bungie. Gdyby Destiny 2 zostało wypuszczone jako po prostu fps dla samotnych graczy, to wszyscy zapamiętaliby je właśnie jako dobrą, rozbudowaną produkcję. Tymczasem od premiery swojej nowej gry Bungie zalicza kwas za kwasem (a to kantowanie graczy na eXPie, a to chujowe, płatne DLC) i powoduje niesmak.


Tymczasem gdyby tak zupełnie zapomnieć o całym tym komponencie eMeMOwym, to najnowsze dziecko studia Bungie broni się jako produkcja singleplayerowa (z tym, że niestety wymagająca stałego podłączenia do netu). Jeśli kilkanaście lat temu komuś podobało się Halo, to w Destiny 2 znajdzie wszystkie jego najlepsze patenty. To niemal jakby porównywać Dooma z roku 2016, do tego starego, klasycznego Dooma...

No dobra, bo czuję że przesadziłem. Destiny 2 na pewno nie jest tak dobre jak Doom.

Ale jest dobre!

Dobry, choć raczej z mniejszymi ambicjami, jest Wolfenstein 2. Okej, w tym wypadku również nie obyło się bez kontrowersji, jednak jakieśtam polityczne pierdolamento po prostu bladło w porównaniu do tego, co odpierdalali w 2017 roku inni wydawcy. Dwójka Wolfa wiedziała czym jest i do kogo jest skierowana - chyba z takiego właśnie założenia wychodziła Bethesda umiejscawiając premierę na najbardziej zatłoczony czas w roku.

No cóż, kto ma zagrać ten zagra, a reszta niech się goni.


No i w listopadzie wreszcie wylało szambo, które wzbierało latami. Były dyskusje na temat losowych lootboxów sprzedawanych w formie mikropłatności, ale żeby cokolwiek zmienić, to ktoś musiał wreszcie przegiąć.

Przegięło Electronic Arts i o ile szkoda pracy włożonej przy produkcji Battlefront 2, o tyle dobrze się stało że jebło, bo jebnąć musiało. Smród wyszedł daleko poza zamknięty, growy wszechświat i teraz gdzieś tam, na spotkaniach zarządów wielkich, złych korporacji ktoś przywołuje najnowsze dzieło DICE przy okazji dyskusji na temat sposobu monetyzacji kolejnego produktu.

Właśnie dlatego, choć Battlefront 2 jest najbardziej spierdoloną z opisywanych przeze mnie gier (przynajmniej tych wydanych w roku 2017), to jednak dobrze, że wyszedł w takiej formie, w jakiej wyszedł. Być jego poroniona premiera uratowała wiele kolejnych, wysokobudżetowych gier od popadnięcia w spierdolenie.


I jeśli chodzi o moje podsumowanie odchodzącego roku, to w sumie byłoby na tyle. Powiem szczerze, że z wiekiem jakby mniej czasu było na granie. Nie jarają mnie najnowsze trendy (jakieśtam PUBG czy Fortnite grzeje mnie mniej więcej tyle co LawBreakers), nie jara mnie też eRPeGowa japońszczyzna (bo jakieś Niery czy Zeldy wyszły). Z roku na rok coraz bardziej zorientowany (czy też ograniczony) jestem na wysokobudżetowe tytuły pierwszoosobowe i ten post jest tego wyrazem.

Zobaczymy co będzie za rok. W sumie jeśli już naprawdę nie będę miał o czym pisać, to zrobi się coś takiego, jak parę lat temu (czyli retrospekcję na rok 2004) - tylko że tym razem z przesunięciem o dwie dekady... Rok 1998 - pamięta ktoś? Unreal, Sin, Blood 2, oczywiście Half-Life... i Thief i Shogo i Heretic 2 i Turok 2 i polskie klasyki w postaci gier Pył oraz Target... Wspaniały czas.

Dużo okrągłych rocznic czeka nas w nadchodzących miesiącach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz