czwartek, 9 kwietnia 2015

Borderlands 2


Okazją do napisania tego posta jest niedawne wydanie Borderlands: The Handsome Collection na PS4 oraz Xbox One. Tak jak w przypadku Diablo 3, tak i teraz można powiedzieć że 2-i-pół roku po premierze gra wreszcie ukazała się w wersji ostatecznej i doskonałej. Borderlands 2 to jeden z najlepszych tytułów poprzedniej generacji, ale dopiero odpalenie go w full hade, w 60 klatkach i kanapowym coopie 2-4 graczy (w przypadku poprzedniej generacji było tylko 2 + ewentualnie dwóch kolejnych online) pokazuje, jaki potencjał i jakie niezmierzone pokłady gameplayu się w nim kryją.

Od razu napiszę, że jeśli ktoś ma konsolę nowej generacji, a nie grał w Borderlands 2, to zakup The Handsome Collection jest totalnym no-brainerem. W tą grę po prostu trzeba pograć (nawet biorąc wzmiankę na to, że próg jest dość wysoki i dopiero po kilku godzinach gry można powiedzieć że jako-tako ogarnęło się ogólne zasady), więc jeśli ma się ją w najlepszej możliwej wersji (pecetowców, którzy zapewne się odezwą, że B2 od dawna odpalają w full hade i sześćdziesiąciu klatkach, spytam: a graliście w to z kumplem/żoną na jednej kanapie?) i to jeszcze ze wszystkimi dodatkami (praktycznie podwajającymi, i tak stosunkowo dużą, ilość contentu) to naprawdę nie ma się nad czym zastanawiać.


Czemu Borderlands wielką marką jest? Pierwsza cześć pojawiła się niemal znikąd (no dobra, Gearbox na pewno nie wypadli sroce spod ogona, ale nikt wówczas nie spodziewał się po nich takiego strzału) w roku 2009, czyli gdy miliony graczy na całym świecie jarały się stosunkowo świeżym tematem konsolowych, multiplayerowych fpsów. Dwa lata po CoD 4 i Halo 3 wiadomo już było, że konsole nadają się do grania online i tylko przydałoby się ruszyć temat w bardziej... rozbudowane rejony.

Oczywiście mariaż rpg z fpsami nie był wówczas czymś zupełnie nowym - rok wcześniej na trzystasześćdziesiątkę i PS3 wyszedł Fallout 3, a siedem lat wcześniej posiadacze PS2 mogli cieszyć się bardzo udaną wersją Deus Exa. Co jednak dziwne, bardziej arcade'owa wersja rpg z rodzaju dungeon crawler (czyli a'la Diablo), nie była tak często eksploatowana przez twórców gier pierwszoosobowych.

Gearbox udało się zrobić bardzo sprawne połączenie fpsa z Diablo. Można wręcz powiedzieć, że dla milionów graczy pierwsza część Borderlands była tym, czym dla (w większości innych) milionów graczy było parenaście lat wcześniej Diablo. W prostej analogi Borderlands 2 było tym, czym Diablo 2 - doskonałym rozwinięciem formuły, które z miejsca zyskało status growej klasyki.

Ogrom gry nie pozwala opisać każdej atrakcji czekającej na gracza. Jest to bezsensowne, bo odkrywanie poszczególnych kombinacji sprzętowo-umiejętnościowych własnej postaci, czy nawet zakamarków świata Pandory, jest tym, co definiuje gameplay w Borderlands 2. Wpada ci w ręce spluwa z niezłymi statystykami - w sumie spoko, ale jakby tak połączyć to z tym przedmiotem który podbija statystki tej konkretnej klasy broni... A później rzeź... Przynajmniej do czasu aż nie pojawią się przeciwnicy na wyższym poziomie, ale pewnie do tego czasu znajdziesz nowe bronie i przedmioty... A jak skończą się misje główne to jest jeszcze masa misji pobocznych... Albo jak misje główne okażą się za trudne, to można na chwilę odetchnąć robiąc te poboczne i przy okazji zwiększyć poziom postaci tak, aby przy powrocie do wątku głównego było już łatwiej... A są nawet tacy, którzy w ogóle olewają cały ten lore i skupiają się na skaczących cyferkach w statystykach swoich postaci...

...Borderlands 2 to olbrzymia piaskownica, gdzie każdy może bawić się tak jak chce, ale najlepsza zabawa jest wtedy, gdy wszyscy bawią się razem (no i co chwila wykopuje się coraz to nowe rzeczy ;)).


Już pierwsze Borderlands wyniosło Gearbox niemal na ołtarze i nawet wysranie pod szyldem dewelopera Duke Nukem Forever oraz Aliens: Colonial Marines nie zaszkodziło mu tak, jak zaszkodziłoby komuś bez podobnego kredytu zaufania. Z DNF to ciekawa sprawa (której głębię poruszę, jak najdzie mnie faza na diuka), bo ponoć gra w ogóle by się nie ukazała gdyby nie stawiennictwo Randy'ego Pitchforda - szefa Gearbox i człowieka osobiście zaangażowanego w produkcję DN3D i Shadow Warrior (a po założeniu własnej firmy w dodatek do Half-Life i pecetową wersję Halo).

Borderlands 2 to najlepiej sprzedająca się gra wydana przez 2K (wydawcy zasłużonego, który zainwestował m.in. w serię Bioshock, Darkness, pierwszego Preya czy chociażby Spec Ops: The Line) i nawet teraz, 2,5 roku po jej wydaniu, po tych wszystkich skandalach z chujowym Aliens: CM (gdzie Sega zaskarżyła Gearbox do sądu, gdyż istniały podejrzenia, że kasę daną im na produkcję Colonial Marines, wydali na dopieszczanie Borderlands 2...) miliony graczy zajarało się gdy oficjalnie ogłoszono rozpoczęcie produkcji Borderlands 3.


No dobra, wracając do samej gry: mamy wielki, otwarty świat, który możemy do woli eksplorować z przyjaciółmi. Mamy system loota z pierdyliardem różnych broni i przedmiotów. Mamy mądrze zaprojektowaną, różnorodną rozgrywkę. Mamy ciekawe postacie i humor pojebany jak rząd RP. Rysuje się obraz gry doskonałej, która pochłonie graczy na setki, a może i tysiące godzin... Ale co może się nie spodobać?

Na pewno znajdą się tacy, którym nie przypadnie do gustu "kreskówkowa" grafika. Osobiście również nie jest jakimś fanem cell-shadingu (bo tak się fachowo nazywa ta technika), ale po kilku godzinach zwyczajnie do niego przywykłem. Po kilku kolejnych zrozumiałem, że takie rozwiązanie przyniosło grze wiele korzyści - gdy na ekranie dzieje się masa rzeczy (4 graczy napieprza się z całą armią bandytów, mutantów, robotów czy innych bestii), zwyczajnie łatwiej się połapać, gdy wszystko jest zaznaczone wyraźnymi kolorami i oddzielone czarnym konturem.

Również można kręcić nosem na działanie niektórych broni. Większości z nich zwyczajnie brakuje kopa i choć znajdą się takie, które powodują uśmiech przy każdym wystrzale, to w większości wypadków gra zarzuca gracza masą słabych, tworzonych losowo (stąd właśnie pierdyliard możliwych kombinacji) dziwacznych wynalazków, które nadają się wyłącznie do sprzedania i zapomnienia. Ciekawe, że konkurencyjne Destiny ma zupełnie odwrotny problem - tam każda broń ma ten solidny, użytkowy feeling, jednak rzadkość z jaką wypada loot jest dla wielu niemal symbolem pustki, którą skrywa atrakcyjna otoczka wykonana przez Bungie.

Poza tym w The Handsome Collection mamy do czynienia z bugami i glitchami - a to przedmioty wpadają pod podłogę, a to się tekstury nie wgrają, a to animacja zamuli gdy któryś z graczy wejdzie do inwentarza, a to jakiś skrypt nie zadziała wymuszając restart misji... Dobrze natomiast, że twórcy ogłosili, że są świadomi błędów i wciąż pracują nad ich wyeliminowaniem (a mówimy o firmie która jeszcze wiele miesięcy po premierze ulepszała tak przegrane przypadki jak wspomniane DNF i Aliens:CM). Wobec fuszerki którą odpierdala chociażby 343i (gdzie już nikt nawet nie liczy, że zajmą się oni naprawieniem skandalicznych spadków frame rate'u w Halo: MCC), jest to miła odmiana.

Szkoda jeszcze, że gra nie została spolszczona (ponoć tylko wersja na pecety doczekała się niby-oficjalnego patcha polonizacyjnego), ale cóż... Wtedy byłoby zbyt dobrze.


Sądzę, że jednym z powodów, dla których wspomniane Destiny zawiodło oczekiwania, było to, że wszyscy spodziewali się po Bungie lepszego Borderlands 2. I w drugą stronę - Borderlands 2 wciąż jest tym, czym Destiny powinno być - wielką epicką grą, gdzie nieskończone ilości kombinacji klas/broni/przeciwników przekładają się na setki i tysiące godzin poświęcone nabijaniu kolejnych poziomów. The Handsome Collection jest jej najlepszym możliwym wydaniem.

Jeśli ktoś w Borderlands 2 nie grał to powinien nadrobić zaległości. Jeśli ktoś się odbił od technicznej toporności wersji  z poprzedniej generacji, to teraz ma wszystko gładkie, płynne i bardzo przystępne. Jeśli ktoś przegrał w Borderlands 2 setki godzin i nie ma dość, to może zaimportować swoje postacie na next gena. Jeśli ktoś ma już dość Borderlands 2, to w The Handsome Collection ma jeszcze pełnoprawny Pre-Sequel z podobną ilością dodaktów. Osobiście jeszcze Pre-Sequela nawet nie odpaliłem, bo wciąż jeszcze twardo ogrywam B2...

...i dlatego na razie nie wystawię jakiejś oceny, zostawiając sobie otwartą furtkę do opisywania przygód ze świata Pandory gdy najdzie mnie ochota.


1 komentarz:

  1. Nie interesuje mnie raczej Borderlands 2, nie kręci mnie ta pstrokata bzdurka, nie trawię tego stylu graficznego. Gearbox interesuje mnie jedynie jako sklejacz bo nie twórca pozostałości z materiału 3D Realms kontynuacji jednej z najlepszych gier wszech czasów, którego daleko mam do nazywania go złą grą. Osobiście w top FPS-ów 2011 r. umieściłbym DNF nawet w piątce, czerpałem sporą frajdę z gry i gdyby nie masa innych tytułów do przejścia przez co każdą rzecz jaka wpadnie mi w ręce ogrywam tylko jeden raz przeszedłbym z miłą chęcią ponownie. Prawda, że to mógłby być tytuł po prostu lepszy i to widać gołym okiem niemal natychmiast i widać też, że nie ma tu wiele z magii sławetnego trailera Diuka z 2001 r. ( przez co powstał mod do Duke 3D starający się odtworzyć ten trailer ) lecz te wyglądające na małobudżetową sklejkę z Coda i Half - Life'a dzieło i tak sprawia satysfakcję bo ma po prostu bardzo dobrą grywalność i jakąś namiastkę magii gry z 1996 r. Chciałbym kontynuację Diuka zrobioną z odpowiednim rozmachem, który byłby godny stanąć obok genialnego Nukema 3D i oddać jego fenomenalny klimat ( a dotąd zrobiła to jedna gra - świetny lecz przykurzony Sin ). Howgh!!!

    OdpowiedzUsuń