sobota, 18 kwietnia 2015

Multiplayer lokalny

Przez niemal tydzień byłem w Zakopcu z grupką młodych ludzi (w sensie byłem najstarszy z towarzystwa liczącego jedenaście głów) i konsolką (w tym wypadku Xboxem Łan). Wzięliśmy na wyjazd trzy pady (co się okazało liczbą ni w pizdę ni w oko - lepiej już było się przygotować i zakupić czwarty kontroler...) oraz zestaw gier takich jak Diablo 3, Fifa 15, Halo, Killer Instinct, Forza etc.


Muszę powiedzieć, że będzie to dobrych parę lat od kiedy ostatni raz grałem w taki sposób. Dwójka ludzi gra (1 na 2 to jednak nie to samo i dlatego właśnie trzeci pad głównie się kurzył), a reszta siedzi, komentuje i się alkoholizuje czekając na swoją kolej. Oczywiście moja kobieta odpala na imprezach jakieś SingStary, ale zwykle traktuje się to ustrojstwo jako mało znaczący czasoumilacz - laski są zajęte, muzyka w tle leci, więc chłopaki mogą w spokoju pogadać o rodzajach i gatunkach pitych właśnie browców.

Teraz wzięliśmy "męskie" gry i zamiast dźwiękami rumuńskiego disco, powietrze wypełniło się fluidami zdrowej rywalizacji. Przypomniało mi to, na czym polega istota gier wideo. Podobnie byśmy się bawili 20 lat temu, gdybyśmy na SNESie odpalali pierwsze Killer Instinct czy pierwszą Fifę. Albo nawet wieki temu przerzucali się talią kart.


Nawet lepiej: to mi przypomniało czemu gry wideo, nazywają się właśnie GRAMI. Bo w nie się gra - w sensie dąży do wygranej, używając wszelkich, dozwolonych według zasad, środków. Niby sprawa oczywista, bo nawet przechodząc kampanię dla pojedynczego gracza ostatecznie wygrywamy. Jest też online, jednak dopiero gra twarzą w twarz przypomina, że granie po sieci (nawet i z włączonym mikrofonem) jest jedynie namiastką multiplayera lokalnego.

Człowiek jest zwierzęciem uspołecznionym i był taki jeszcze zanim wykształcił zdolność mowy. Przez miliardy lat lwia część wymiany informacji między istotami żyjącymi polegała niemal wyłącznie na komunikacji niewerbalnej i w takich warunkach gatunek homo sapiens wyewoluował. Takie szczegóły jak tiki stopą czy pocenie się potrafią powiedzieć o przeciwniku wystarczająco dużo, aby zadecydować o wyniku meczu.


Gra online jest pozbawiona tego składnika. Jest czymś jak wideokonferencja z dziewczyną, będąca namiastką randki - niby spoko, bo widać i słychać o co chodzi, ale jakoś takie to wszystko... bezcielesne (i bezduszne - bo ludzie żyjący charakteryzują się jednością duszy i ciała).

I tak mi się trochę smutno zrobiło, że w takich "naturalnych" warunkach jakaśtam Fifa okazuje się bardziej grywalna niż moje ukochane fpsy (w tym wypadku mieliśmy Halo). Bo z fpsami to jest tak, że aby osiągnąć pełną immersję, trzeba być oddzielonym on reszty graczy. Dlatego też na wszelkich zawodach (i nieważne czy to CS/Quake na pececie czy CoD/Halo na konsoli) każdy musi mieć swój oddzielny ekran i słuchawki (czyli w sumie musi być tak, jak w warunkach z których te gry wyrosły - a wyrosły na wszelkiego typu lan party). Tak jakby tendencje nołlajfowe czy nawet autystyczne były w ten gatunek po prostu wpisane (bo nawet jak się gracze razem spotykali, to i tak każdy sobie...oddzielony...).


Na pewno nie pomaga to, że twórcy po macoszemu zaczęli traktować funkcję dzielonego ekranu (o czym zresztą kiedyś pisałem), a to, że w tym samym czasie fpsy stały się na masowym rynku growym gatunkiem przewodnim, mówi co nieco o ewolucji społeczeństwa, w którym przyszło nam żyć.

W takich warunkach bardzo ciekawie przedstawiają się inicjatywy twórców mniejszych. Ot chociażby taki potencjalny, fpsowy hit imprezowy:


Odnośnie tematu dzielonego ekranu, jakąś iskierką nadziei jest wiadomość, że robione przez DICE Star Wars: Battlefront będzie posiadał opcję dla dwóch graczy. Wciąż jeszcze nie wiadomo czy chodzi o jakiś osobny tryb, czy po prostu będzie się dało grać parami, ale to dobry nius. Kto wie, może jednak doczekamy czasów gdy w Battlefield 5/1944/Bad Company 3 cała drużyna wreszcie będzie mogła zasiąść przed jednym telewizorem...

...a skoro już jesteśmy przy luźnych gadkach to może napiszę, co sądzę o zapowiedziach nowego Call of Duty. Wiadomo już, że zamiast wymarzonej (przeze mnie) II Wojny będzie Black Ops 3 i czwarty raz z rzędu klimaty futurystyczne. Z jednej strony chujoza totalna bo przypomina się połowa ubiegłej dekady gdy niemal wszystkie fpsy wałkowały dokładnie ten sam temat (tyle że wówczas była to właśnie II Wojna, od której "wybawiło" nas CoD4: Modern Warfare). Z drugiej strony... to jednak Treyarch. Black Ops 2 był chyba najbardziej grywalną odsłoną CoDa na zeszłej generacji konsol i skoro czeka nas jego bezpośredni sequel, to powinniśmy się cieszyć? Tak... to chyba właściwe podejście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz