poniedziałek, 9 lutego 2015

Były sobie bety trzy

Święta Bożego Narodzenia oraz koniec/początek roku to okres wzmożonego ruchu sieciowego. W tym okresie deweloperzy oraz wydawcy szykują coś specjalnego, co przykuje uwagę większej ilości graczy. Akurat jak na złość w Święta'14 usługi PSN oraz XBL zostały zaatakowane przez grupę hakerską Lizard Squad. Co prawda "jaszczurki" zostały po tym incydencie wyłapane (i miejmy nadzieję że nie raz zostaną przecwelone za to, co uczyniły milionom graczy), ale przypomina to czemu robienie "pełnowymiarowych" gier stricte online, nie jest dobrym pomysłem. Gry takie jak Destiny oraz Titanfall były wogóle niegrywalne i to akurat, gdy były najbardziej potrzebne.

Niemniej jednak online wciąż wydaje się być priorytetem dla twórców fpsów i ci w ciągu ostatnich kilku tygodni próbowali zaprezentować swoje wizje na obecną, wciąż jeszcze młodą i głodną nowości, generację. Mieliśmy bety (coraz częściej mylone z demami przedpremierowymi ;)) takich produkcji jak Halo 5: Guardians, Evolve oraz Battlefield: Hardline. Może opisywanie wrażeń rozpocznę od produkcji, od której odpadłem po niecałej godzinie...


Evolve zostało zrobione przez ludzi, odpowiedzialnych wcześniej za kultowe Left 4 Dead. Zresztą, na etapie zapowiedzi właśnie wyłaniał się taki obraz: kooperacja z L4D podniesiona, do nowego, nextgenowego wymiaru. Jest drużyna, której członkowie mają różne, wzajemnie się uzupełniające zdolności, i jest jakiś potwór, sterowany przez piątego gracza. Teoretycznie, przy odpowiednim wybalansowaniu powstaje kooperacyjno-kompetytywny (sprawdziłem - w języku polskim jest takie słowo ;)) samograj, z nieskończoną ilością zagrywek i godzin spędzonych na radosnym giercowaniu.

Teoretycznie.

Szczerze - nie wróżę grze sukcesu. Pewnie znajdzie się jakaś grupka zapaleńców, ale o czymś na miarę L4D wydawca (oraz sam deweloper) nie ma co marzyć. Ta gra wymaga ścisłej współpracy wewnątrz drużyny. To nie jest jak w Battlefieldzie, że wobec ogólnego chaosu bitewnego, współpraca (oparta na solidnej komunikacji) wewnątrz pojedynczej drużyny i tak nie ma znaczenia (wobec czego miażdżąca większość graczy po prostu zatraca się w wojennym chaosie i nie dba o to, do jakiej klasy przynależą pozostali członkowie losowo sformowanej drużyny). Tutaj komunikacja miedzy członkami drużyny ma znaczenie podstawowe. Problem jest taki, że gra jest pozbawiona podstawowej funkcji, znacząco ułatwiającej formowanie sprawnie działających drużyn. Domyślacie się o czym mówię?

Tak jest - gra nie ma nawet zasranego split screena! Oczywiście, istnieją jakieś nołlajfy, które będą na forach internetowych werbować drużyny i wymagać stałej komunikacji głosowej... ale kaman. Po tych wszystkich Battlefieldach czy Destiny ilu jeszcze graczy rzuci się na jakieśtam Evolve? Za kilka miesięcy ta gra będzie dużo bardziej martwa niż Titanfall.


Zdecydowanie więcej czasu poświęciłem becie Halo 5 - po części dlatego, bo beta była otwarta przez 3 tygodnie (a nie jak Evolve - 3 dni). No cóż, jeśli ktoś liczył, że Halo 5 przyniesie fanów serii do chwalebnych lat 2008-2009 (gdy Halo 3 bez problemu gromadziło setki tysięcy graczy online), to może się obudzić.

Dla niezorientowanych opiszę, jak wygląda obecnie baza fanowska Halo:

Miażdżąca większość dzieciaków z ubiegłej dekady (tzw. Halo kids) się zestarzała i przeniosła na inne gry. Ci co zostali wciąż pierdolą, że Halo wciąż by gromadziło setki tysięcy graczy, gdyby jego twórcy pozostawili grę w identycznej postaci do Halo 2/3 (a więc z okresu zanim w konsolowych fpsach rozpowszechniło się strzelanie z przycelowania, sprint oraz customizacja klas). Nie będę się zagłębiał w (bez)sens takich dywagacji (no bo oczywiście miliony graczy wciąż by grało w Dooma, gdyby nie miał skoku oraz patrzenie w górę i w dół!), jednak ewidentnie 343 Industries (studio obecnie odpowiedzialne za robienie gier z serii na "H") daje posłuch hałasującej mniejszości. Co więcej, twórcy Halo 5 podeszli do sprawy na tyle poważnie, że faktycznie udostępnili wersję beta gry - na niemal rok przed premierą graczom został udostępniony bardzo wczesny produkt, z grafiką w niskiej rozdzielczości (720p) i pozbawiony chociażby... opcji podzielonego ekranu (obiecanej w pełnej wersji).


Ciekawe że twórcy postawili na zaprezentowanie trybu 4v4 - który już parę lat temu ustąpił miejsca popularności bitwom na większą skalę (w przypadku Halo oznacza to 8v8). Nawet nowe patenty (jak uniki a'la Advanced Warfare) zostały na tyle osłabione (zapewne aby nie denerwować wspomnianych "purystów"), że używanie ich jest w praktyce nieopłacalne. Konsolowa klasyka pełną gębą.

Nie wydaje mi się, aby takie podejście przyniosło zamierzony skutek (a więc przywrócenie chwały marce Halo, a co za tym idzie danie kolejnym milionom graczy decydującego powodu do zakupu nowego Xboxa). Dla nowych graczy i tak będzie zdecydowanie zbyt topornie, a pod wieloma względami rozgrywka z jednym, z góry narzuconym uzbrojeniem to krok w tył w stosunku do Halo 4. Natomiast "starzy" i tak będą kręcić nosami (być może grając w bólach naprawiane Halo: The Master Chief Collection). Tak czy inaczej, jeśli ktoś do tej pory nie zapałał do serii miłością, raczej nie rzuci się do sklepów po nową część.

Osobiście mam nadzieję, że jednak w trybie kampanii (czy nawet potyczkach większych drużyn), twórcy skupią się na dostarczeniu graczom dobrej, w miarę nowoczesnej gry.


Najświeższą (bo dopiero co zakończoną) betą było Battlefield: Hardline. Jak wypada Battlefield w wydaniu policyjnym, robiony przez twórców Dead Space? Zapewne wszyscy zainteresowani już znają odpowiedź na to pytanie. Osobiście napiszę tylko jak sam ją odbieram...


Na pierwszy rzut oka jest to po prostu mod do Battlefield 4. Z tej perspektywy wszystkie przywary, których czepiałem się kilka miesięcy temu, pozostają aktualne. Nawet grafika pozostała niezmieniona (w wersji na Xbox One oznacza to wyjątkowo obrzydliwie wyglądające 720p) co sugeruje że twórcy gry w ogóle nie zagłębiali się w silnik Frostbite - sądząc po technicznej wpadce z Battlefield 4, zapewne wybrali mniejsze zło.

Grafikę można by jakoś ścierpieć, gdy w grę dobrze się grało ale...

Używanie podstawowej broni jest zwyczajnie uciążliwe - przy bardzo wydłużonych killtajmach (z karabinu szturmowego potrzebne jest 5-6 trafień do zabicia!) podrygująca i zaciągająca broń tylko pogarsza sprawę. Ja rozumiem że wydłużone killtajmy wymuszają zagrania zespołowe (bo w takim razie pojedynczy gracz nie będzie mógł liczyć w starciu z grupą na element zaskoczenia i zawsze będzie to siła dwóch/trzech karabinów przeciw jednemu), a podrygiwanie i zaciąganie ma na celu zwiększanie uczucia realizmu, tyle że tych rzeczy za cholerę nie idzie połączyć!

Hardkorowi fani serii mają tryb "hardcore" gdzie obrażenie od broni bardziej zbliżone są do tych z CoDa (co już po kilku minutach gry z takimi ustawieniami wydaje się być bardzo rozsądnym kompromisem), ale czemu podstawowe ustawienia muszą być aż tak irytujące? Zwłaszcza że w becie Hardline trybu hardcore nie było i przez większość czasu, większość graczy waliła na oślep pociskami zrobionymi z wacików...


Sytuacja poprawiła się nieco gdy w ręce wpadły lepsze (w sensie - mniej podrygujące) karabiny. Gdy gracz wreszcie czuje że ma wpływ na kierunek lotu pocisków, Hardline zaczyna przypominać... Bad Company 2!

To właśnie nawiązanie do BC zdaje się być celem twórców Hardline. Mniej poważna (bo policyjno-złodziejska) otoczka oraz mniejsze skale bitew (z mniejszymi dystansami) tylko to potwierdzają. Problem jest taki, że fani Battlefielda raczej odbiją się od gangsterskiej otoczki, zaś fani szybkiej i bardziej bezpośredniej rozwałki mają gry, które są zwyczajnie lepsze. Powiem szczerze, że nawet Call of Duty: Ghosts, pomimo że uznane przez wielu za najgorszą część serii, wciąż jest bardziej wciągające (i zwyczajnie przyjemniejsze), niż Battlefield w wersji arcade.

No i generalnie fajnie by było, gdyby twórcy Battlefielda wreszcie zauważyli różnicę między pecetem a konsolą i zaczęli do konsolowych wersji swoich gier dodawać opcję podzielonego ekranu dla ludzi chcących formować drużyny w zaciszu domowej kanapy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz