piątek, 7 marca 2014

Cyfrowa dystrybucja

Należę do ludzi, dla których gra jest czymś, czym dawniej była książka. Pewnie gdybym urodził się w XIX wieku, prowadzony przeze mnie blog dotyczyłby literatury ;). Podobieństwa pomiędzy mediami narzucają się same: przejście dobrej gry trwa tyle co przeczytanie dobrej książki (w przeciwieństwie do filmu którego przyswajanie trwa o wiele krócej) i podobnie jak w przypadku książki mamy tutaj dowolną ilość wątków (ponownie, w przeciwieństwie do filmu, gdzie poszczególne wątki muszą się zmieścić w dwóch godzinach). No i najważniejsze, że gra, podobnie jak książka, wymaga od odbiorcy aktywności. Tak jak książka wymaga od nas składania literek i wyobrażania sobie treści, tak gra wymaga kierowania bohaterem i pewnej dozy zaradności. Podczas gdy film...
...no ale jak te rozważania mają się do tytułu? Już wyjaśniam: książka jest przedmiotem, który się kupuje na własność po czym można z nim robić co tylko się chce. Można ją przeczytać, pożyczyć, odsprzedać, tudzież rozpalić nią ognisko. Tak właśnie postrzegam nabywanie gier. Kupiłem grę, mam płytę i należy ona do mnie. Gdzieś jakiś mądrala napisał, że nie "kupujemy gier", lecz "licencję na granie"... No żesz ja cię proszę! A jak wracasz z księgarni to z licencją na czytanie czy z pierdoloną knigą? Oczywiście pomijam już kwestie ebooków (bo tak naprawdę cholera wie, w jakim kierunku popłynie ten rynek), generalna zasada brzmi: kupiłem - moje. A jak moje to mogę to pożyczyć, sprzedać czy zrobić z tym cokolwiek uznam za stosowne. Rozumiem że takie podejście w dobie postępującego ogłupiania i zniewalania społeczeństwa jest passe, ale będę się go trzymał. Inaczej w końcu dojdziemy do momentu, w którym nie rodzisz się i żyjesz, ale ktoś udziela ci licencji na życie... A nie, sory. Taki system przecież już funkcjonuje.

Tak czy inaczej, żyjemy w czasach coraz bardziej cyfrowych, gdzie człowiek jest zbiorem profilów na poszczególnych serwisach. Dochowujemy się pokolenia, które nie zna innego świata. Dla tego pokolenia, normalne jest, że masz konto na fejsie, konto na stimie, konto na psnie itd. Co więcej, poszczególne profile się zazębiają, przenikają i łączą. Dostaniesz gdzieś bana, zawieszą ci konto - przestajesz istnieć. Trochę boli.

No dobra. Żeby nie było zbyt filozoficznie czy politycznie, to napiszę o bezpośrednim powodzie, dla którego napisałem ten tekst. Parę lat temu wymieniłem dysk twardy w mojej PeeS3ce na większy (320gb). Dzisiaj ściągnąłem po promocji Dead Space 3... i znowu musiałem wykasować parę gier. Ja nie po to przesiadałem się na konsole kilkanaście lat temu! Miało być łatwo, prosto i przyjemnie do cholery! Z moim łączem ściągnięcie każdej z tych gier wiąże z blokowaniem netu na noc (a czasem jeszcze pół dnia). Tymczasem wszystkie firmy, jak jeden mąż, promują na chama dystrybucję cyfrową. Tak jakby ściąganie i magazynowanie tych giga- i terra- bajtów było czynnością tak bezproblemową jak wsunięcie płytki w slot konsoli. Ja rozumiem, że w ten sposób wycina się pośredników, tylko czemu premiery cyfrowe są droższe od pudełkowych? No co? Nie chcesz mieć patchy do tej gry którą kupiłeś? A może nie chcesz pograć po sieci z innymi ludźmi? Dawniej dało się takie sprawy załatwiać bez podawania imienia, nazwiska, adresu i numeru karty kredytowej, ale przecież mamy postęp! No więc mamy wciąż postępujące przywiązywanie ludzi do kont cyfrowych, które z kolei same stają się towarem, tak jak towarem stają się przypisani do nich ludzie.

No i jeszcze wciąż za małe dyski, oraz wciąż za wolne łącza. Jaranie się grami wideo w erze cyfrowej to prawdziwy krzyż pański.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz