czwartek, 14 kwietnia 2016

Beta Battleborn


Tegoroczny kwiecień obrodził betami. Dopiero co była zamknięta beta Dooma, od kilku dni zaś trwa otwarta beta Battleborn, a zaraz ponownie uruchomiona będzie beta Dooma, tym razem w testach otwartych. W następnym tygodniu zaś zaatakuje beta Gears of War 4 - prezentująca wersję gry we wczesnej alfie (bo do premiery jeszcze pół roku).

Zarówno Doom jak i Battleborn już dawno pojechały do tłoczni, więc w ich wypadku "beta" oznacza tyle co grywalne demo, wypuszczone w dwóch celach: 1) zachęcenia ludzi do kupna pełnej gry za parę tygodni oraz 2) wyłapania i naprawienia mniejszych błędów w wielogigowych patchach dostępnych w dniu premiery. Czy więc beta Battleborn zachęca?


Zacznę może na opak, od bardziej osobistej, growej historii. W roku 2012 wyszło Halo 4 i jeśli wierzyć internetom, zawiodło. Dla mnie jest to przykład tego, żeby nie zawsze internetom wierzyć, bo mnie osobiście gra bardzo przypadła do gustu. Zwłaszcza krytykowany tryb multiplayer, który to niby za bardzo odszedł od "halowych" korzeni, był jak dla mnie idealną mieszanką przyjemnego, konsolowego grania z pecetową dynamiką arena shooterów z przełomu wieków.

Do gry w Halo 4 udało mi się wkręcić kobietę, z którą to szybko stworzyliśmy duet sprawnie niszczący oponentów i przechylających skalę zwycięstwa zarówno w trybach 4v4 jak i większych. Brzmi to jak przesada? No dobra, przesadzam. Faktem jest jednak, bawiliśmy się wyśnicie i od tamtego czasu kobieta załapała takiego bakcyla na strzelanki online, że w Black Ops 3 gra więcej ode mnie (no i generalnie idzie jej lepiej).


W Halo 4 bardzo spodobał nam się tryb Dominacji. W nim to dwie, sześcioosobowe drużyny przejmowały bazy rozmieszczone na mapie - broniły je, rozbudowywały, spawnowały pojazdy itd. Z boku mecze wyglądały jak chaotyczne bitwy a'la Battlefield, jednak tutaj ważny był wkład każdego, pojedynczego gracza. Ustalanie spójnej strategii i wzajemne wspieranie się w kolejnych potyczkach poruszały bardziej rozległe rejony w mózgu niż zwykły deathmatch. Zwycięstwa przynosiły olbrzymią satysfakcję, a gorycz porażki dzieliło się między siedzącymi przed ekranem telewizora.


Od tamtych bitew minęło parę lat, a toporne Halo MCC oraz spieprzone Halo 5 pogrzebały marzenia o wspólnym graniu w co bardziej "strategiczne" tryby online. Kolejne części Call of Duty skupiają się na szybkim zabijaniu, co samo w sobie może i jest zabawne, ale ile można? Potrzebna była zupełnie nowa gra, która zaspokoiłaby żądzę kanapowej współpracy połączonej z sieciowym zabijaniem. Do tego bardzo fajnie jakby posiadała solidną warstwę fabularną - opowiadała historię rozgrywającą się w jakimś ciekawym uniwersum i generalnie posiadała bohaterów, z którymi cała rodzina mogłaby się utożsamiać w taki czy inny sposób.

Gdy dowiedziałem się o Battleborn, zrobiłem sobie wokół gry duże nadzieje: a nuż to będzie TA kolejna gra, w którą wsiąkniemy na wiele setek godzin?!


Mam nadzieję, że teraz każdy zrozumiał jakie oczekiwania miałem względem tej gry. Inni ludzie mają zupełnie inne zapatrywania i dlatego po premierze otwartej bety na PS4 znaleźli się tacy, co stwierdzili, że produkcja Gearboxa jest do bólu przeciętna nawet jak na standardy f2p (a tutaj mamy pełnopłatny produkt), a nawet że jest zżynką z Overwatch od Blizzarda (co jest o tyle niezrozumiałe, że Battleborn zapowiedziany został kilka miesięcy przez Overwatchem).


Są tacy, co zarzucają grze nadmierną prostotę. Faktycznie, każdy z bohaterów ma raptem kilka zdolności, czasem mniej, a czasem bardziej modyfikowanych wraz z pięciem się po drabince kolejnych poziomów. Taka konstrukcja sprawia, że w czasie rozgrywki gra wydaje się dużo mniej złożona, niż w rzeczywistości jest. To nie jest Borderlands, ani Diablo, ani jakieś mordobicie, gdzie miesiącami rozwija się jedną postać. Tutaj rozwój od pierwszego do dziesiątego poziomu następuje w trakcie jednego meczu czy jednej misji. Teraz grasz tym bohaterem, a za pół godziny innym - ostatecznie jest ich 25-ciu i spróbować należy wszystkiego, a konkretnie przeszkolić się w obsłudze przynajmniej kilku postaci.


Bohater, który jest dobry w jednym trybie, może się nie sprawdzić w innym. Rzeczy z loadoutów (nie ma wersji polskiej, więc zachowuję oryginalne nazewnictwo) które są bardzo pożądane w przypadku jednych postaci, zupełnie nie sprawdzą się w innych.

I tak dalej. Etcetera.

Próg wejścia dla jednych będzie zbyt niski (chociaż Street Fighter świadkiem, że rzeczy proste też mogą wymagać poświęcenia oraz potu, łez i krwi) ale w przypadku każuali raczej powinien się sprawdzić. Być może nawet niektórzy odbiją się od początkowego, pozornego galimatiasu bohaterów, zdolności i celów w poszczególnych trybach.


Właśnie o każuali się tu rozchodzi, bo to do nich Gearbox adresuje swoją nową produkcję. Podzielony ekran, prostota menu czy nawet rozbudowany tryb kampanii dla tych, którzy zwyczajnie nie lubią rozgrywki kompetytywnej, a również chcieliby pograć i polevelować - na forum gry dominują głównie posiadacze żon i/lub dzieci, bo właśnie to jest grupa docelowa Battleborn. Nie zmienia to jednak faktu, że internety zdominowane są raczej przez ludzi około 20-tki - graczy tak hardkorowych, jak się da. Być może dlatego od czasu zapowiedzi Battleborn jakoś nie może się przebić do masowej świadomości.

Szczerze powiedziawszy przypomina to trochę historię Borderlands. Gdy jedynka wyszła w roku 2009 mało kto na nią czekał (i ja się przyznam, że również początkowo Borderlandsy olałem, zniechęcony "dziwną" grafiką i pozornie toporną rozgrywką). Gra nie była szeroko dyskutowana i nie była natychmiastowym bestsellerem. A jednak z czasem więcej i więcej ludzi w nią grało, rozpowszechniając dobrą opinię i doprowadzając do tego, że druga część z miejsca stała się hitem.


Czy i tak będzie w przypadku Battleborn? Czy początkowy brak szerszego zainteresowania przerodzi się w kult, a później w sukces ciągnący powstawanie kolejnych, jeszcze lepszych części? Na dzień dzisiejszy trudno stwierdzić. Na pewno gra ma potencjał.

Chciałem dzieło kompletne, z trybem kampanii i kompetytywnym multiplayerem. Z rozwojem postaci i w miarę złożoną rozgrywką podaną w przystępny, przyswajalny przez żonatych herbatników, sposób. To właśnie dostałem w becie Battleborn i dlatego po jej ograniu tylko się utwierdziłem w przekonaniu, że pieniądze zainwestowane w pełną grę nie będą zmarnowane. Nawet jeśli gra ta zostanie medialnie zgnieciona przez (chociażby) Overwatch...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz