niedziela, 12 października 2014

Straszne gry

Przy okazji postu o Diablo 3, wspomniałem również o niejakim P.T. - prowadzonym z pierwszej osoby, grywalnym trailerze nadchodzącego Silent Hills (liczba mnoga). Przyznam się bez bicia, że gry (czy trailera, czy jak to nazwać) nie ukończyłem (a ponoć można) i nawet nie wiem czy kiedykolwiek to uczynię.

Zwyczajnie się boję!

Czemu o tym piszę? Może od początku... Tydzień temu mijał termin przeterminowania się pieniędzy na moim brytyjskim koncie Xbox Live! - ostrzeżenie dostałem już miesiąc wcześniej, więc tylko należało wyczekać na odpowiednie okazje, które pozwoliłyby nabyć najwięcej (i najlepszego) stuffu za najmniejszą ilość pozostałych funtów szterlingów. Na koncie miałem coś ponad 40 funciaków, a zostałem raptem z siedmioma pensami, więc chyba nieźle się to wszystko ułożyło. Kupiłem pierwszą część Condemned, Far Cry Classic, Bad Company 2: Vietnam (co prawda od paru dobrych lat mam to już na PS3, ale skoro BD2 było rozdawane "złotym" subskrybentom XBL, na Vietnam była zniżka, a pieniądze na koncie i tak miały przepaść), kilka pierdół (jak zbroja Master Chiefa dla mojego awatara) oraz coś takiego:


Poznajecie? Tak jest. Slenderman dostępny jest na konsole starszej generacji! Pamiętam jak w lato 2012, wiedziony powszechnym hypem, starałem się odpalać pierwotną, freewarową wersję na moim laptopie, ale cóż... Ciężko się było bać w kilku klatkach na sekundę. Czekałem więc na pełnowartościowy produkt, który zgodnie z ówczesnymi zapowiedziami twórcy, miał nadejść wkrótce. W marcu 2013 Slenderman Arrival pojawiło się na pecetach (i z tego co kojarzę, miało raczej marne recenzje), więc jako zwolennik konsolek, czekałem dalej...


Nie to żebym miał jakieś ciśnienie, po prostu wychowałem się na horrorach i (przynajmniej jeśli chodzi o filmy) z perspektywy czasu (czy nawet pobieżnie przeglądając moją domową wideotekę) można nazwać je moim ulubionym gatunkiem. Kto wie, może gdyby Doom nie posiadał tego strasznego, satanistycznego klimatu, nie załapałbym fpsowego bakcyla w takim stopniu, żeby 20 lat później jakiegośtam bloga prowadzić?

W każdym razie z growymi horrorami przez lata miałem taki problem, że umieszczanie widoku z perspektywy trzeciej osoby zupełnie na mnie nie działa. Grając w przeróżne części Resident Evil, Silent Hill czy nawet Dead Space nie zdarzyło mi się ani razu popuścić w gacie, czy chociażby podskoczyć w krześle. Dużo większe wrażenie wywierały na mnie Doomy, F.E.A.R.y czy wspomniane wyżej Condemned, Jedna misja w Thief 3 (ten kto grał, pewnie wie, która ;)), wystraszyła mnie bardziej niż kilkadziesiąt godzin spędzonych na japońskich, konsolowych survival horrorach. Co innego wpatrywać się w ciemność, a co innego w dupę/plecy jakiegoś ćwoka, z którym to niby miałbym się utożsamić.


Gdy na pececie zaczęły pojawiać się jakieś Penumbry, Amnezje czy jakieś totalnie niezależne twory (jak SCP - kto nie miał okazji niech wygógluje i ściągnie za darmo) czułem że właśnie oto pod nosem przemyka mi coś ciekawego. Próbowałem odpalać te produkcje na moim lapku, i tylko przypomniało mi to, czemu pecetowe granie zostawiłem dla konsol. Nawet gdy udaje się pokonać wszelkie techniczne problemy (upierdliwe jak sam skurwysyn)... NAWET jeśli się to uda, wciąż jakby czegoś brakuje. Może przez lata podziału: praca = komputer / granie = konsola, wyrobiły się inne odruchy i inna wrażliwość? Bez zbędnego zagłębiania się, cieszy mnie niezmiernie, że wreszcie niezależne (bądź zwyczajnie "niewysokobudżetowe") produkcje spod znaku gęsiej skórki zaczęły wychodzić na konsole.


Jakoś na początku roku na PS4 wyszło bardzo fajne Outlast (od czerwca również na Xbox One), potem pojawiło się jakieśtam Daylight (ponoć pierwsza gra na silniku Unreal 4). Teraz wreszcie Slenderman straszy na konsolach. Niby wszystko fajnie, ale przyznam się, że osobiście nie spodziewałem się, że będę się bał grać w horrory! Odpalam takie Slenderman Arrival, wchodzę do domu (jedna z kilku lokacji), zbieram znajdźki, a gdy gdzieśtam kątem oka zauważę antagonistę, zwyczajnie zaczynam panikować. Zacząłem zastanawiać się skąd u mnie taka reakcja i wysnułem pewną teorię.

Przez lata grania w grania w fpsy przyzwyczaiłem się, że zagrożenie można zwalczać. Jeśli nie rakietnicą czy karabinem, to chociażby nożem albo i sztachetą (ach to Condemned...). W momencie gdy nie mam nawet symbolicznej możliwości obrony, wszystko zaczyna się walić. Nie jestem 30-paro letnim mężczyzną, ale bezradnym dzieckiem, które może jedynie uciekać, wzywając na pomoc rodziców. Serio, uważam że niemożność nawet symbolicznego machnięcia pięścią  jest trochę ciosem poniżej pasa.


Granie w takie produkcje jest trochę jak oglądanie filmowych horrorów. Tak jak obserwując filmowych bohaterów, tak i tu wiem, że zachowałbym się jednak inaczej. Serio myślę, że jakbym był prześladowany przez jakiegoś pozbawionego twarzy, nieruchawego łysola, to jednak nie szukałbym jakichśtam kartek czy innych listów. Sądzę nawet, że w ostateczności puściłyby mi nerwy i jednak próbowałbym dziada zaciukać jakimiś widłami czy czymś. Bez żadnego chojraczenia, myślę, że większość ludzi zrobiłaby podobnie. Tymczasem czegoś takiego tu nie ma. Jest strach, a potem śmierć, bez jakichkolwiek prób obrony.

Chociaż biorąc pod uwagę że 30-paro letni chłop, boi się odpalić gierkę na konsolce, to chyba jednak założenia horroru udaje się realizować, jak nigdy do tej pory. Ciekawe co by było, gdyby ktoś dał mi to do grania 20 lat temu? Ciekawe również jak uda się takie założenia przełożyć na wysokobudżetową produkcję z półki AAA? Parę dni temu miała miejsce premiera Alien Isolation i dawno nie było produkcji która tak podzieliłaby recenzentów. Bardzo chciałbym sprawdzić... ale boję się...

...że wywalę dwie stówy na grę...

...w którą będę bał się grać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz