wtorek, 30 września 2014

Historie dziejące się na naszych oczach


Założyłem tego bloga z założeniem skupiania się na fpsach mojej młodości. Co prawda od kilku miechów nie dałem konkretnego posta dotyczącego różowych lat 90-tych, ale spoko, wszystko w swoim czasie (wszak fpsy z lat 90-tych nigdzie nie uciekną i mogą spokojnie czekać na swoją kolej). W międzyczasie okazuje się że historie deweloperskiego piekiełka (takie jak w przypadku Daikatany czy Duke Nukem Forever czy Prey), które z punktu widzenia domorosłego, growego, archeologa są równie ciekawe co i same gry, wciąż mają miejsce w obecnym, rozrośniętym do setek milionów dolarów (za grę) światku.


Nie, nie chodzi mi tutaj o grę Aliens: Colonial Marines (w którą jeszcze nawet nie miałem okazji zagrać - choć wciąż planuję to zrobić... kiedyś... jak mi się dobre gry skończą). Właśnie w sieci zaczęły się pojawiać zeznania osób, które twierdzą, że nowe dziecko Bungie/najdroższa produkcja ewer - Destiny - w założeniach było czymś innym, niż ten produkt, który trzy tygodnie temu pojawił się na rynku (i zawiódł). Oczywiście, nie byłoby w tym nic zaskakującego (gry się zmieniają w czasie produkcji, zwłaszcza marki tworzone przez Bungie - jeszcze półtora roku przed premierą Halo miało być pecetowym rtsem), zwłaszcza dla kogoś kto pamięta wczesne zapowiedzi i grafiki koncepcyjne (takie jak w tym poście) zapowiadające Destiny jako grę zupełnie innego kalibru.

Niemniej jednak, jeśli w tych zeznaniach tkwi ziarnko prawdy, to wychodzi, że przyszłość zarówno marki Destiny, jak i samego Bungie, rysowała się nieciekawie już wiele miesięcy temu.


Najpierw wyskoczył koleś, który twierdzi że znajdował się w grupie testującej Destiny na początku 2013 roku (studia developerskie robią takie wewnętrzne testy jeszcze przed fazą alfa, sprawdzając czy praca, którą wykonali do tej pory, wzbudza pożądany efekt). Stwierdził on, że co prawda podpisał klauzulę tajności, ale w związku z wydaniem gry na rynek klauzula ta straciła ważność. No więc wychodzi na to, że historia zawarta w grze naprawdę zapowiadała się ciekawie. Było przerzucanie się po planetach układu słonecznego w towarzystwie wyrazistych postaci, a do tego całość miała obfitować w zaskakujące zwroty akcji, rzucające zupełnie nowe światło na uniwersum Destiny.


Najciekawsze, że gdy ogląda się wczesne trailery z gry, faktycznie, słowa domniemanego testera zdają się zyskiwać oparcie, w szczegółach, takich jak nazwy własne czy obrazki miejscówek, przedstawiających domniemany, pierwotnie zakładany świat Destiny.

Istnieje jednak inna możliwość - że koleś przestudiował te wszystkie trailery, zapowiedzi i grafiki, a następnie sklecił swoją historyjkę licząc na 5 minut sławy. Choć i tak faktem jest, że ilość gotowych (nie koncepcyjnych) materiałów, które były obecne w grze jeszcze kilkanaście miesięcy temu (a które nie dostały się pełnej wersji), jest co najmniej zastanawiająca.


Tutaj pojawił się inny, anonimowy, koleś. Twierdził on, że jest (lub był) pracownikiem Bungie i był świadkiem zmian jakie nastąpiły w grze (i w samym studio) przez ostatnie kilkanaście miesięcy. Obraz gry i samego Bungie, rysujący się w jego zeznaniach (a dokładnie w odpowiedzi na pytania użytkowników reddita), jest mocno niepokojący.


Wychodzi na to, że wewnątrz Bungie ścierały się dwie wizje gry: jedna to gra "ambitna" (epickie, kosmiczne rpg wzorowane na Mass Effect), druga natomiast to gra "prosta". Jak nietrudno sobie wyobrazić (patrząc na ostateczny produkt), w miarę zbliżania się deadline'u to ta druga wizja została przeforsowana, czego skutkiem było zawinięcie się ze studia głównego pisarza - Josepha Statena (i ponoć jeszcze jakichś, bliżej nie sprecyzowanych, ale ważnych dla projektu ludzi) na niecały rok przed premierą gry. Ponoć to co się działo po odejściu Statena to była masakra.


Ze strzępów gotowych materiałów zaczęto "zszywać" ostateczną wersję gry. Gdy powstało coś, w co dało się jako tako grać, zatrudniono gościa, który dopisał do tego tworu tło fabularne. Jako że było już stosunkowo późno (gdzieś koło lutego 2014 - a więc cztery miechy przed upublicznieniem wersji alfa) nie było czasu na dorabianie kolejnych linii dialogowych czy postaci (na szybko dograno tylko niezbędne dla nowej fabuły kwestie - być może stąd ich żenujący poziom) a tym bardziej miejscówek i dziejących się w nich wydarzeń. Dlatego też zdecydowano się na (chujowe) rozwiązanie w postaci kart Grimoire (które przedstawiają tło fabularne gry... z dala od gry, na stronie bungie.net).


Z gry wycięto wchuj zawartości, zostawiając tylko to, co w danej chwili dało się przerobić na gotową grę. Tutaj pojawia się trzecia i czwarta część układanki. Otóż jacyś zapaleńcy znaleźli w plikach na dysku nieużytą zawartość. Tymczasem zaraz po minionym weekendzie, na skutek bugu część graczy zastała w grze "rozszerzoną" mapę świata, z kolejnym misjami, strike'ami i raidami (które to będą dodane w nadchodzących dlc), jednak bez jakichś dodatkowych planet.

Gracze zaczęli się wkurwiać, że rzeczy, które są gotowe, i które powinny się pojawić w pełnej grze, zostaną im zaraz odsprzedane za dodatkowe pieniądze (a w dodatku będą to misje w dobrze znanych im miejscówkach).


Jak ma się to do tego, co twierdzi wspomniany wyżej, domniemany pracownik Bungie? Otóż w grze faktycznie znajduje się cała, zrobiona do tej pory zawartość, jednak w związku z tym, że Bungie totalnie przemieliło i pozmieniało koncepcję, ciężko stwierdzić co, i jak będzie użyte. Obecnie studio skleja nieużyte materiały w gotowe dlc, należy się jednak spodziewać, że część tego zostanie spuszczona w kiblu, gdyż nie pasuje zupełnie do nowo powstałej linii fabularnej.

Pomimo całego tego burdelu, gracze mogą poczuć satysfakcję, że faktycznie dlc będzie czymś, co jest na bieżąco dorabiane, a nie jedynie zablokowane (jak miał to w zwyczaju robić Capcom). Oczywiście zakładając, że ten domniemany pracownik Bungie, nie jest kolejnym mitomanem...


Zakładając że nie jest, można się "nieco" niepokoić o przyszłość (zakładanej) serii, czy nawet samego Bungie. Wszak stwierdził on, że Bungie zdaje sobie sprawę jak mało zawartości zostało udostępnione nabywcom pełnego, gotowego produktu. Rozsądnym rozwiązaniem byłoby udostępnienie większej ilości "posklejanej" zawartości za darmo, gdy tylko będzie ona gotowa. Na to jednak nie ma co liczyć, gdyż Activision uzależniło przyszłość gry od ilości pieniędzy, które zarobią na dlc. Innymi słowy: nie będzie nic za darmo, a jeśli ludzie nie będą chcieli płacić za dlc, to wydawca zwyczajnie zakręci kurek i historia Destiny, jako marki, zakończy się, zanim się jeszcze na dobre zaczęła.


Zanim ktoś zacznie psioczyć, jak bezwzględną, zachłanną, kapitalistyczną (a więc złą) korporacją jest Activision... pamiętajmy kto dał Bungie budżet nie z tej ziemi, przy jednoczesnym zachowaniu niezależności. Studio miało wszelkie potrzebne wsparcie i czas, aby dać na wspaniałą grę, a mimo to zawaliło sprawę. Destiny miało być mocarzem, wznoszącym graczy (oraz akcje Activision) na wyżyny, tymczasem okazuje się, że akcje Activision spadły od czasu wydania Destiny o parenaście procent. Te parenaście procent strat, to więcej niż te pół miliarda dolarów, które zostało wydane na start Destiny. Innymi słowy, można stwierdzić, że Activision byłby dużo mniej stratny, gdyby Destiny zostało skasowane (nawet tuż przed premierą).


Czy Activision mogło to zrobić? Oczywiście! Wszak przed chwilą Activision Blizzard (bo tak brzmi pełna nazwa!) skasowało, będącego w produkcji od siedmiu lat, następcę World of Warcraft (niejakiego Titana)! Diablo 3 zostało skasowane po kilku latach od rozpoczęcia pracy, po to, aby jego produkcja została rozpoczęta od podstaw.

Z tym, że Bungie to wciąż studio niezależne, a więc sytuacja w jego wypadku wyglądała inaczej. Activision wolało wyegzekwować gotowy produkt, niż topić kolejne miliony w niejasny projekt.


A co jeśli wynurzenia wspomnianych, kilka akapitów wyżej, typów są całkowicie zmyślone? No cóż. Jak wtedy wytłumaczyć że światowej klasy studio, mając nieograniczone wsparcie wydawcy, wydało coś tak małego, nudnego i... głupiego jak Destiny? Patrząc na te grafiki koncepcyjne (czy nawet filmiki przedstawiające wcześniejszą wersję gry), wciąż nasuwają się pytania: gdzie to wszystko? Gdzie bagna Starego Chicago? Gdzie lodowe pola Europy (księżyca Jowisza)? Gdzie zatłoczone ulice Miasta? Gdzie ta zajebista ropucha (która się gdzieś tam poniżej w poście pojawia)?


Niezależnie od czegokolwiek, nie tak powinno to wyglądać! Nie tak powinna wyglądać gra za pół miliarda dolarów! Nie tak powinna wyglądać przyszłość grania!


Destiny to sprawa zbyt dużego kalibru aby wszystko spokojnie rozeszło się po kościach. Pewnie nadchodzące dni, tygodnie i miesiące obfitować będą w ciekawe niusy czy nawet zmiany w samej grze. Szczerze powiedziawszy, śledzenie losów tej produkcji jest dużo ciekawsze niż granie w nią. Osobiście, dla mnie to ta sama liga co Daikatana czy Duke Nukem Forever...


Nauka wydaje się być następująca: jesteś twórcą gier z kategorii AAA i masz w planach zrobienie totalnie rewolucyjnego, niszczącego wszystko i genialnego fpsa? Nie dawaj mu tytułu na literę "D"! To najlepsza droga do władowania się w developerskie piekło i zawiedzenie fanów.


Ależ te koncepty są ładne.


W sumie część z tego została zrealizowana...


...ale to i tak tylko mała część tego, co można znaleźć w internetach.


Ech...






A z innych spraw: od kilku dni ogrywam Fifę 15 (dostałem zdrapkę na grę razem z Xboxem One) i jest to pierwszy mój kontakt z serią od 20 lat - dosłownie, ostatnia Fifa którą ogrywałem to była Fifa 95 na Segę Mega Drive. "Nieco" zmieniło się przez ten czas i wciąż jeszcze ciężko załapać mi kontrolę. W sumie zabawne nawet to jest. Wybrałem swoją drużynę (Korona Kielce - klub z którym przez 20-i-parę lat dzieliłem płot) i zgodnie z założeniami dostaję wpierdol od wszystkiego i wszystkich. Szkoda że EA nie sięgnęło po III Ligę.


Zaprawdę chciałbym w nowej Fifie rozegrać mecz z KSZO Ostrowiec czy Radomiakiem Radom... Ech...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz