sobota, 25 sierpnia 2018

Kupiłem nowego laptopa


Tak jest. Wreszcie kupiłem kolejnego laptopa i nadchodzącą, jesienną kawalkadę dwudziestych rocznic (Half-Life, Sin, Blood 2 etc.) przyjdzie mi przywitać na nowym sprzęcie.

Poprzedni laptop wytrzymał ze mną prawie osiem lat i liczę, że obecny zbliży się do tego wyniku. W związku z tym nie chciałem żadnego "gejmingowego" sprzętu - patrzą po trwałości takich wynalazków w rękach znajomych, jakoś się nie zajarałem wizją powrotu na łono PC Master Race (nawet i połowicznie, bo przecież prawdziwy pecetowiec ma własnoręcznie zmontowanego, stacjonarnego riga, zamiast bawić się na laptopach). W sumie to przez ostatnie kilka tygodni przypominałem sobie w bólach, czemu wraz z końcem studiów, na dobre przesiadłem się na granie konsolowe...


Tia... Dbanie o sterowniki poszczególnych podzespołów, wyszukiwanie bardziej i mniej oficjalnych patchy, aż po własnoręczne ustawianie opcji graficznych w grze... Niektórzy to lubią, niektórym to nie przeszkadza do czerpania radochy z gry, a ja po prostu tego nienawidzę. W ten sposób odpalenie pierwszego Unreala opóźniło się o parę godzin (spoiler alert: ostatecznie większość problemów rozwiązało zainstalowanie najnowszego, fanowskiego patcha) - parę godzin, przez które spokojnie dotarłbym do Świątyni Vandory, a może nawet do rozbitego statku najemników. Zamiast tego szukałem po necie rady co zrobić, żeby w ogóle menu główne zadziałało jak trzeba...

Nosz kurwa, jak ja nienawidzę takiego marnotrawienia czasu. Co chwila wychodzą jakieś gówna, bo albo problemy z wydajnością (nawet w przypadku tytułów, które teoretycznie powinny śmigać z prędkością światła), albo kompatybilnością, bo Windows 10... Przy każdej kolejne grze pierdolona loteria, czy odpali się bez problemu za pierwszym razem, czy też nie odpali się nawet po godzinach i dniach prób kolejnych kombinacji softwarowo-ustawieniowych.


Przyznam się, że do tej pory nie odpalałem jeszcze żadnej starej gry bezpośrednio z płyty CD, bo się boję, że w przypływie złości rozpierdolę nowy sprzęt w drobny mak. Do czasu ochłonięcia nad nowym nabytkiem zostanę czy kolekcji kupionej na Steamie oraz GOGu.

Tutaj właśnie uzewnętrzniła się przewaga tego drugiego na dojną krową Valve'a. O ile wcześniej kupowałem gry w zależności od promocji (a te zwykle jednak były lepsze na Steamie), tak wraz z wkroczeniem w erę Windowsa 10, muszę pochylić czoła nad pracą, jaką chłopaki z Good Old Games czynią na polu retro-grania. Ich wersje zwykle działają! Co prawda czasem trzeba przyciąć na rozdzielczości (bo wszelkie linijki kodu, które zostały w grę wstawione celem odpalenia na nowszych systemach, zżerają wielokrotnie więcej zasobów niż sama gra), ale w sumie te gry i tak były projektowane pod kątem 640x480 czy 800x600.

Szkoda tylko, że brakuje tutaj niektórych klasyków, jak chociażby serii Heretic/Hexen.


Wraz zakupem nowego sprzętu zdziwiłem się też, jak bardzo postęp technologiczny wyhamował ostatnimi czasy. Pomiędzy kupieniem tego laptopa a poprzedniego minęło osiem lat - w obu wypadkach założenia miałem bardzo podobne (coś z ekranem nie mniejszym niż 15,5 cala i za mniej niż trzy tysiące), które to zdecydowanie nie da się nazwać sprzętową "wysoką półką". Kiedyś 8 lat różnicy oznaczało przeskoczenie kilku sprzętowych generacji. Kupując nawet po dwóch, trzech latach peceta ze średniej półki z miejsca odpalało się na najwyższych możliwych detalach gry, które na poprzednim sprzęcie ledwo chodziły.

Tymczasem na swoim nowym lapku odpalam gry z roku, powiedzmy, 2011 i nagle okazuje się, że rozdzielczość 1280x720 oraz średnie tekstury pozwalają pograć w czymś na poziomie 30 klatek. Kilkuletnie gry wyglądają i działają jak wczesne produkcje z Xboxa One (gdy połowę zasobów konsoli zżerał zjebany soft i niechciany Kinect) i bawienie się w ustawienia sterowników nic tutaj nie zmieni.

Najbardziej zabolało odpalanie puszczonego na Steamie za darmo, umierającego LawBreakers (na którym mi zależało, bo lada chwila serwery zostaną wyłączone na zawsze) - jakby się nie kręcić i jak nie ucinać detale, to wydajnościowo wciąż nie był to poziom obecnie uważany za akceptowalny w grze multiplayerowej.


Chciałem średniego lapka to go, kurwa, mam. Zdziwiło mnie tylko jak bardzo "średnio" oznacza "słabo" - zacząłem się zastawiać, czemu mój nowy laptop jest zaskakująco mało wydajny. Jakieś programy w tle zżerają po kryjomu zasoby systemu? Czy może to przez to, że mam kartę Radeon zamiast nVidię?

Policzyłem jednak wszystko na spokojnie i liczby zaczęły się zgadzać. Ze względu na mobilność laptopy generalnie mają może połowę wydajności komputerów stacjonarnych kupionych za te same pieniądze. Mój laptop za 2,5 tysiąca odpowiada stacjonarnemu pecetowi za mniej niż półtora tysia i tutaj wchodzimy w cenową półkę podstawowych modeli konsol obecnej generacji. Gry wyglądają i działają jak wczesne wersje z Xboxa One, bo sprzętowo mój laptop właśnie odpowiada wczesnemu Xboxowi One - również w obu przypadkach system obciążony jest (czy też był - w przypadku Xboxa) zasobożernym systemem operacyjnym.

Wyżej nie podskoczę i żeby pobawić się w "pi-sji gejming" musiałbym władować dużo większe pieniądze i to w zupełnie inny sprzęt (stacjonarnego peceta znaczy się). Na to jestem jednak zdecydowanie za stary, więc zostanę przy moim retro gejmingu, do którego wystarczy cokolwiek.


No i konsolki do grania w nowe gry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz