czwartek, 14 czerwca 2018

Futurystyczne miasto z przyszłości


Właśnie wróciłem z (ponad) dwutygodniowego wypadu do Nowego Jorku. Poszedł na to majątek, ale co przeżyłem to moje. I tak, wiem że jeżdżenie do niu jorku na turystykę to frajerstwo, bo wszystko tam jest przereklamowane i przepłacone - doskonale zdawałem sobie z tego sprawę jeszcze przed wyjazdem (w sumie była to moja druga wizyta w tym mieście - pierwszy raz byłem 20 lat wcześniej, jeszcze w erze, gdy panoramę Manhattanu zdobiły dwie, bliźniacze wieże WTC). Właśnie chciałem pokazać żonie to najbardziej przereklamowane, ikoniczne, popkulturowe centrum wszechświata.

Co zaś się mnie osobiście tyczy, to może zabrzmi to niepoważnie, ale od zawsze jarałem się mniej lub bardziej futurystycznymi metropoliami z gier, filmów i komiksów. Kojarzycie takie coś? Geometryczne, ciemne bryły pokryte masą światełek z wierzchołkami przechodzącymi w gwiaździste niebo... Nawet jeśli występowały tylko w formie bitmapy na skyboxie, to zawsze były i będą ucieleśnieniem cywilizacyjnego oraz technologicznego postępu naszego gatunku. Na żywo robią jeszcze większe wrażenie i mogę gapić się w nie godzinami.


Z mojego punktu widzenia Nowy Jork jest wiecznie mutującym i (co najważniejsze) realnie istniejącym pradziadkiem wszystkich tych rozświetlonych, wirtualnych metropolii, w których umiejscawiane były mapki z Unreal Tournament czy kolejnych części Halo. To właśnie tutaj powstawały pierwsze drapacze chmur... ale po kolei, bo pogubimy się w natłoku wątków.

Po pierwsze dolny i środkowy Manhattan, będący sercem Nowego Jorku (i szczerze powiedziawszy sercem całego okcydentu - dlatego właśnie wieże WTC stały się w 2001 roku celem ataku islamistów), jest miejscem kurewsko drogim. Drogie jest żarcie, drogie jest picie, drogie są noclegi, a jednocześnie ludzie tutaj mieszkający muszą coś jeść, muszą coś pić i muszą gdzieś spać. Skoro tutaj znajduje się centrum finansowe Ameryki (a więc i świata), oraz to tutaj siedziby mają największe, międzynarodowe korporacje, to ludzie w takich molochach pracujący nie mają wyboru.

To znaczy mogą spędzać codziennie dwie czy trzy godziny na dojazdy z/do jakiegoś New Jersey czy Queens, ale gdy każda godzina pracy warta jest setkę dolarów (bo tak kształtują się pensje amerykańskich specjalistów), to w ostatecznym rozrachunku bardziej opłacalne okazuje się wynajęcie (czy nawet kupno) jednego z tych super drogich, manhattańskich mieszkań i dalsze napędzanie całej tej przewartościowanej gospodarki.


Droga jest też ziemia pod zabudowę - już kilka lat temu przekroczono tutaj granicę dziesięciu tysięcy dolarów za metr kwadratowy. Jako że deweloperzy muszą stawiać budynki wysokie i smukłe (żeby zmieścić jak największą ilość metrów kwadratowych mieszkań na ograniczonych i coraz droższych metrach kwadratowych gruntu), to muszą też sięgać po coraz nowsze technologie (jak włókna szklane). To, co w innych miejscach na świecie byłoby nieopłacalne, tutaj staje się koniecznością. Jako że wyspa Manhattan przecież się nie rozrośnie, inwestowanie w coraz lżejsze/wytrzymalsze/droższe materiały i wymyślanie coraz nowocześniejszych konstrukcji nie jest kwestią jakiegoś szpanu, ale wymogiem podyktowanym przez ekonomię.

Z czasem te technologie znajdą szersze zastosowanie, a coraz wyższe i coraz chudsze budynki pojawiać się będą w Szanghaju czy Dubaju (chociaż w tym wypadku, przy hektarach pustyni dookoła będzie to raczej podyktowane przez ego lokalnych szejków), a z czasem to nawet w Łodzi, Radomiu czy Sosnowcu. Zanim to jednak nastąpi, ktoś musi przecierać szlaki dla nowości. Ktoś z bardzo zasobnym portfelem.

Pamiętacie te ekstremalnie wysokie wieżowce z mapy Morpheus w Unreal Tournament? Jeśli takie coś gdzieś powstanie, to pewnie właśnie w Nowym Jorku, albo innym, kurewsko drogim, mieście.


Nowy Jork to jednak nie tylko przyszłość, ale też przeszłość i właśnie ten kontrast jest bardzo interesujący. O ile centra miast europejskich zwykle zapełniają bardziej zabytkowe budynki, między którymi nie da się tak po prostu wcisnąć drapaczy chmur, tak centrum Manhattanu od początku było nastawione na wyścig ku niebu. W ten sposób ukończony w 1902 roku, neorenesansowy, dwudziestopiętrowy wieżowiec Flatiron sąsiaduje z jeszcze wyższymi, błyszczącymi od szkła tworami. Wiele budynków wciąż korzysta z drewnianych zbiorników do podtrzymywania ciśnienia wody na wyższych piętrach, a niektóre stacje metra wydają się niezmienione w stosunku do czasów, gdy zatrzymywały się na nich pociągi zasilane parą.

Właśnie tym metropolie amerykańskie różnią się od azjatyckich (które to rosnąć w górę zaczęły albo w drugiej połowie XX wieku, albo wręcz na przełomie wieków), a Nowy Jork jest spośród nich największy i najbardziej charakterystyczny.

Pozwolę sobie tutaj przywołać dla porównania promenadę z centrum Szanghaju (tzw. Bund), który obecnie oślepia pstrokatymi neonami i ekranami zajmującymi całe ściany wieżowców. Tak do godziny 21 (kiedy to Szanghaj powoli kładzie się spać i część świateł gaśnie) jest to jeden z najbardziej spektakularnych widoków wykreowanych ręką człowieka.


Zanim szanghajski Bund przebił się do światowej popkultury (również growej - ostatnimi czasy wystąpił w roli tła w tak różnych grach jak Battlefield 4 i King of Fighters 14), modne było jaranie się Tokio (zwłaszcza Akihabarą, będącą mekką dla wszystkich miłośników "chińskich bajek") i generalnie azjatyckie metropolie kojarzą się z tym przaśnym, cyberpunkowym klimatem...

I wiecie co? Nigdzie tego klimatu nie doświadczyłem tak wyraźnie jak w obrębie kilku przecznic sąsiadujących ze starym, do cna amerykańskim Times Square. Nie chodziło tylko o rozświetlone budynki sięgające gwiazd, ale o ulice, z których te budynki wyrastają. Niby Manhattan jest ostatnimi czasy wyjątkowo bezpieczny, jednak wciąż, poza karierowiczami i turystami przyciąga całą masę szemranych typów, jak i świrów wszelkiego rodzaju.

Gdy pijesz mocno przepłacone piwo w sky barze na 30-którymś pietrze, to cały czas masz świadomość, że wciąż czeka cię powrót na ulice i przemykanie między naciągaczami do stacji metra starszej, niż ktokolwiek z żyjących.


P.S. Targi E3 przypadły akurat na czas podróży, więc nie będę się na ich temat wymądrzał - przynajmniej dopóki nie nadrobię zaległości. Szczerze, to chyba raczej pozostanę mentalnie w Nowym Jorku i napiszę posta o grach rozgrywających się tym mieście. W chuj kasy poszło na wyjazd, więc niech jakoś to wszystko zaowocuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz