wtorek, 28 listopada 2017

Battlefront 2


Ostatnio, rok w rok jakaś wysokobudżetowa produkcja po prostu musi być z miejsca znienawidzona jeszcze przed premierą. W 2015 było to pozbawione podzielonego ekranu Halo 5 (które dodatkowo po premierze okazało się mieć najgorszy tryb kampanii w historii serii), w 2016 mieliśmy Infinite Warfare (i najbardziej znienawidzony trailer w historii jutuba), a teraz mamy Battlefront 2 - jeszcze przed premierą zabite agresywnym systemem losowych paczek.

Losowe dodatki to oczywiście zło żerujące na słabych umysłach, jednak zdarzają się gry, gdzie podobne formy monetyzacji nie ingerują w samą rozgrywkę (chociażby nowe Call of Duty umożliwia od niedawna kupowanie losowych paczek za prawdziwe pieniądze - na razie są to wyłącznie jakieś kosmetyczne dodatki, ale nawet gdy się pojawią dodatkowe karabiny i pistolety, to będą one wybalansowane względem reszty). W przypadku Battlefront 2 wyraźnie przegięto i całe szambo internetu wylało się na głowę Electronic Arts. Za wysokie ceny, za ewidentne pay 2 win, za zabicie dobrze zapowiadającej się produkcji idiotycznym grindem dla osób, które więcej płacić nie zamierzały...

Jeszcze żeby to była jakaś inna gra (np. Halo Wars 2 miało zaimplementowane niemal równie bezczelne pay 2 win, jednak kto by się tam nim przejmował - gierka sprzedała się może w dwudziestej części tego, co szefostwo EA i Disneya projektowało na temat BF2), ale jakby nie patrzeć, w Star Warsy grać będą dzieci, więc dodatkowo w sprawę włączyli się "zatroskani" politycy z Europy zachodniej i USA. Kto wie, może właśnie obserwujemy upadek modelu płacenia za losową zawartość? Oby.


Co ciekawe, mój szpieg z Krainy Deszczowców twierdzi, że na agresywną implementację losowych paczek naciskał sam Disney (będący właścicielem praw do marki Star Wars). Z jednej strony faktycznie, wydaje się, że tak idiotyczny pomysł mógłby powstać tylko w umysłach ludzi, których pojęcie o monetyzacji gier wideo ogranicza się do jakichś mobilnych patologii. Z drugiej jednak, chujowym pay 2 win zostało ostatnio również zabite Neef for Speed Payback (nie gram, nie interesuję się ścigałkami) z którym Disney raczej nie miał zbyt wiele do czynienia.

Bez względu na to, czyj to był pomysł, system losowych paczek został tak głęboko zaimplementowany w Battlefront 2 i tak bardzo spieprzył grę, że nawet (chwilowe) wyłączenie mikropłatności niewiele zmienia - pay 2 win zmieniło się w losowe grind 2 win i dalej jest chujowo.

Wyobraźmy sobie Call of Duty albo Battlefielda, jednak takiego, gdzie startuje się wyłącznie z podstawową bronią (i może granatem), a wszelkie perki, scorestreaki i dodatkowe elementy ekwipunku otrzymuje się w sposób zupełnie losowy. Taka część Call of Duty czy Battlefielda zostałaby z miejsca pogrzebana i to z co najmniej dwóch powodów:

Po pierwsze, balans rozgrywki kompetytywnej zostaje zmieciony, gdy rodzaj i siła używanego ekwipunku zależą niemal wyłącznie od szczęścia przy losowaniu zawartości lootboxa. Po drugie cały system progresu wkurwia, bo nigdy nie wiemy co dostaniemy i nie jesteśmy w stanie świadomie zaprojektować, jak właściwie mamy z ludźmi walczyć. Jeśli komuś coś takiego nie przeszkadza, to znaczy, że jest niereformowalnym noobem, gówno wie o strzelankach i powinien spierdalać do mobilnych gierek, gdzie będzie do woli dymany w dupsko przez wydawców.

Istnieje granica między grą niezobowiązującą, a grą bezsensowną i Battlefront 2 ewidentnie ją przekroczył.


Dobra, oddychaj...

Jeszcze pół biedy mamy trybach na 40 graczy, bo tutaj i tak działania pojedynczego gracza rozmywają się w ogólnym chaosie. Faktycznie w czasie tych zmasowanych "szturmów" można odczuć radochę z rozgrywki - bo biega się, bo strzela się, bo cośtam wybucha. Jednak taka rozgrywka bardzo szybko się nudzi, gdy same fundamenty są spartolone.

Jakie konkretnie "fundamenty"? Papierkiem lakmusowym w przypadku sieciowych strzelanin zawsze jest dla mnie najprostszy deathmatch. Można robić jakieś wielkie, epickie tryby, ale jeśli najbardziej podstawowe zabijanie się w małym gronie nie działa dobrze, to reszta nie ma prawa zagrać. W przypadku poprzedniego Battlefronta zespołowy deathmatch (nazwany "potyczką") ujął mnie prostotą i przejrzystością do tego stopnia, że kontynuowałem grę nawet po osiągnięciu 50 poziomu (jeszcze przed podniesieniem level capa przez twórców). Teraz jednak nie jest tak różowo.

W Battlefront już na starcie wszystko jest tak zagmatwane, jakby celowo było projektowane pod kątem mydlenia oczu (potrzebnym do wciskania łosiom mikrotransakcji). Niektórzy uważają, że sztywny podział na cztery klasy jest jakimś krokiem w dobrą stronę, jednak osobiście uważam, że tylko dodatkowo potęguje on burdel - zarówno w menu gry jak i na placu boju. Po każdym meczu widać jakieś paski i cyferki sugerujące robienie jakichś postępów, ale wszystko i tak rozbija się o odblokowanie miejsc na karty (trzy miejsca w które wsadza się przedmioty specjalne lub perki) i obsadzenie tychże miejsc najlepszym szajsem, jaki przyszło nam wylosować z paczek. Ewentualnie, wylosowane karty można ulepszać jedną z wygrindowanych walut.


W meczu 10v10 garstka graczy z najlepszymi, wylosowanymi bonusami, po prostu niszczy resztę. Dodatkowo respawny potrafią rzucać gracza w najbardziej nieodpowiednie sploty miejsca i czasu. Chociaż to akurat może być kwestia mapek - na niektórych gra bardziej przypomina dzieło amatorów (Battlefield Hardline od studia Visceral miał na starcie podobny problem), niż cokolwiek stworzonego przez DICE w ciągu ostatnich kilku lat. Zbyt często mamy chaotyczne bieganie i ogólną masakrę, przypominającą raczej parodię arcade'ówkowej, kompetytywnej strzelanki, niż prawowitego przedstawiciela gatunku.

Nawet gdy spawny działają jak trzeba, to system bohaterów (gdzie za punkty z meczu możemy się odrodzić jako mocarna postać) powoduje efekt kuli śnieżnej (czy domina). Kto szybciej stanie się mocniejszy, szybciej zyskuje punkty, aby być mocniejszym - i tak do końca meczu.

Jednym słowem już u samych fundamentów, mamy tutaj duży krok wstecz względem poprzednika.

Nie jedyny zresztą, o czym dalej...


No dobra, olbrzymi potencjał online'u legł w gruzach przez zjebane założenia. Ale przecież w Battlefront 2 dodano tryb kampanii i to takiej, która otrzymała błogosławieństwo od Disneya i stanowi oficjalny łącznik między Epizodem VI a nowszym Epizodem VII! Nie tylko mamy wytłumaczone, jak to jest, że po zniszczeniu drugiej Gwiazdy Śmierci i zabiciu Imperatora, Imperium się podniosło, ale nawet mamy historię przedstawioną z perspektywy tegoż Imperium!

No nie za bardzo. Tak miało być, ale nie jest, bo historia jest chujowa, niewiele wyjaśnia i generalnie została napisana na kolanie.

To byłbym w stanie zdzierżyć, bo jakimś zadeklarowanym fanem starwarsów nie jestem (chociąz w sumie zadeklarowani fani starwarsów mogą mieć inną perspektywę na przedstawioną historię i bohaterów). Gorzej, że gejmplej ssie jeszcze bardziej, bo kolejne misje zostały zaprojektowane na taki odpierdol, że nawet w czasach wczesnego PS2 (i pierwszego TimeSplitters) zostałyby uznane za słabe. A to trzeba wszystkich zabić aby pójść do przodu, a to trzeba siedzieć w jednym miejscu i odpierać kolejne fale przeciwników w miejscówkach wprost przeniesionych z map multiplayerowych. Do tego strzelanie kosmicznym myśliwcem, którego nienawidzę w jakiejkolwiek grze.

Prawdę powiedziawszy, kampania z zeszłorocznego Infinite Warfare (również kosmicznego) stoi dużo wyżej pod każdym względem, a mówimy o grze, która się przecież jakoś się na tym polu nie zapisała. W Battlefront 2 zmuszałem się do przechodzenia kolejnych misji - po trochu aby zobaczyć kolejne filmiki (co w sumie mogłem zrobić z pomocą jutuba), a po trochu dla trofeów (czy innych acziwmentów).

Gdyby wszystko było wykonane tak, jak się zapowiadało, to fani Star Wars nawet bez online'a mieliby powód do zakupu gry i zesrania się z wrażenia. Tymczasem, nawet jakby wziąć offlajnowe misje z poprzednika i połączyć je takimi przerywnikami filmowymi, to wyszło by coś dużo lepszego.


No i mamy jeszcze ten nieszczęsny tryba Arcade - jedyny z całej gry, gdzie można pograć w kooperacji lokalnej (bądź lokalnie ponapierdalać się nawzajem). Niby powinien to być kolejny plus, ale podobnie jak w przypadku kampanii, mamy wszystko wykonane na taki odpierdol, że ręce opadają.

Nie wyobrażam sobie, że ktoś kupi Battlefronta 2 i będzie w to Arcade grać. Nieważnie jak wielkim fanem Star Warsów jest. Nie, kiedy może kupić dowolną, inną grę kooperacyjną (nawet i nowe Call of Duty, gdzie mamy zarówno kanapowego koopa w trybie Zombie, jak i zajebisty tryb Wojny). Tutaj ograniczano się do wariacji na temat offlajnowego botmatcha z zasadami zmodyfikowanymi wyjątkowo odtwórczo. Niby w poprzedniej części założenia były podobne jednak wszystko zaprojektowano zwyczajnie ciekawiej. A to się uciekało, a to broniło, a to atakowało, a to ścigało na jakichś lataczach... A teraz? Zabij wszystkich w wyznaczonym czasie. Nie daj zabić wszystkich w wyznaczonym czasie. I tak do porzygu.

Wygląda to tak, jakby ktoś wziął offlajn z poprzedniej części, wykasował najlepsze zadania, a najgorsze rozdzielił na dwa tryby: fabularną kampanię i maksymalnie odmóżdżone arcade. Zamiast jednego, solidnego dania, mamy dwa słabawe wypierdki, oba gorsze niż solidna przystawka z poprzednika.

Ponownie, wielki krok w tył.


Te porównania do poprzedniego Battlefronta (który przecież przez większość i tak został przyjęty jak rozczarowanie) bolą, bo BF2 nie jest grą złą - jest spieprzone, ale widać, że odwalono przy jego produkcji masę pracy. Po prostu szkoda, jak ta praca została zmarnowana przez psychopatów z górnych kręgów EA/Disneya.

Ta grafika... Zastosowano tutaj popularny ostatnio patent z dynamiczną rozdzielczością pozwalającą zbliżyć się do ideału 60 klatek na sekundę. Na podobnej zasadzie działa Call of Duty, Wolfenstein, Doom, Titanfall 2 czy multiplayer Gears of War 4, jednak graficzny poziom tych, a poziom Battlefronta 2 to niebo a ziemia (no dobra, Doom w sumie też wygląda bardzo dobrze). Duży wpływ na realistyczny wygląd miało zastosowanie fotogrametrii (techniki wykorzystywanej przez DICE od czasów poprzedniego Battlefronta), ale na podstawowym PS4 wszystko wygląda i działa dużo lepiej niż zeszłoroczne Battlefield 1 (gdzie spadki frame rate'u są bardzo odczuwalne). Ten sam sprzęt, ta sama technologia, ci sami twórcy jednak stopień optymalizacji udowadnia, że graficy i koderzy (i w sumie kto tam jeszcze) naprawdę się napocili, chcąc oddać najlepszą, możliwą grę... I wszystko to wpizdu.

Gdyby system lootboxów wymieniono na ten z poprzedniego Battlefronta (gdzie odblokowywało się wszystko po bożemu), a do tego dopracowano respawny oraz same mapki. Gdyby projektanci zadań z trybów offlajnowych wykazali się inwencją co najmniej taką, jak dwa lata wcześniej to mielibyśmy takiego właśnie Battlefronta 2 jakiego nam obiecywano - większego, poprawionego i bardziej złodupnego. Gdyby tylko...

Co więc zrobi EA?

Krzywda już została wyrządzona i nawet jeśli EA/DICE przeora system postępów w trybie online, to i tak w świadomości masowej Battlefront 2 będzie tytułem skreślonym. W sumie równie dobrze mogą znowu włączyć sprzedaż tych lootboxów aby wobec masowej wtopy (a przynajmniej zysków mniejszych niż zakładane - bo BF2 i tak sprzeda się dobrze, jak wszystko z logiem Star Wars), wydoić co się da.


No dobra, to może podsumujmy:

+ Tryb kampanii, będący częścią oficjalnego, starwarsowego kanonu...
- ...ale widać, że kampania robiona na odpierdol, z zadaniami tak słabymi, że nawet dekadę temu nie miałoby startu do pierwszego, lepszego fpsa.
+ Tryb arcade z kooperacją lokalną...
- ...też robiony na odpierdol.
+ Oczywiście danie główne: tryb online i zabawnym trybem szturmu!
- ...z progresem i balansem rozgrywki totalnie spierdolonym losowymi lootboxami zabijającymi wszelką radość.
+ Eee... ładna grafika?

Dałbym naciągane 6/10, bo 5/10 to gra przeciętna, a Battlefront 2 jednak przeciętne nie jest. Jest spierdolone przez błędy wydawcy, ale gdzieś tam można wyłowić naprawdę dobre momenty. Tak czy inaczej na chwilę obecną, z punktu widzenia fana strzelania, po prostu nie polecam. Szkoda nerwów, tym bardziej, że w tym sezonie jesienno-zimowym jest w co grać i na co wydawać pieniądze.

Może jak cena opadnie, a błędy zostaną jakoś naprostowane (niestety, bardziej "jeśli" niż "kiedy") będzie się można schylić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz