sobota, 27 lutego 2016

Profesjonalne recenzje profesjonalnych recenzentów


Lubię sobie od czasu do czasu połazić po internetach. Można w ten sposób dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. Ot chociażby - średnia ocen Black Ops 3 na Metacritic wynosi 81 (w wersjach na PS4 oraz Xbox One). Średnia ocen Black Ops 2 (na PS3 oraz Xbox 360) wynosi 83. Co w tym ciekawego? Ano ciekawy jest rozstrzał między ocenami wydawanymi przez "profesjonalistów" a oczekiwaniami i sympatiami graczy.

Pomimo trolli piszących "recenzje" użytkowników na Metacritic, Black Ops 2 jest uznane przez graczy za najlepszą część Call of Duty - niemal trzy lata po premierze wciąż było w stanie przyciągać 12-milionową rzeszę. Oczywiście, jeśli pytać o najważniejszą część, to zapewne większość ludzi wskaże Modern Warfare, jednak to BO2 jest jedną z tych klasycznych gier, które po latach są aktywnie ogrywane. Wszystko wskazuje na to, że Black Ops 3 idzie w ślady dwójki - gra sprzedaje się jak szalona (ponoć przebiła przewidywania wydawcy) i z miejsca okopała się na szczytach list popularności XBL czy PSN.

A jednak, zarówno trójka, jak i dwójka Black Ops okazuje się być oceniana niżej, niż chujowe Halo 5 (średnia 84)!


Generalnie trend ten nie jest niczym nowym i generalnie często krytykom umyka świadomość obcowania z dziełem ponadczasowym (nawet pamiętam że oceny takiego KoF'98 też swego oscylowały w granicach 70-80%), ale przypadek nowego Call of Duty jest bardzo wyrazisty i bardzo na czasie. Oto jest przedstawiciel bardzo popularnej serii, którą w dobrym tonie jest jechać. W przypadku trójki Black Opsa "profesjonalni" recenzenci sami już nawet gubili się w zeznaniach, nie wiedząc czy mają grę zjechać za to, że jest taka sama jak kilka poprzednich części CoDa, czy za to, że jest zupełnie inna. Wyraźnie widać było, że sami nie wiedzą co różni udane odsłony serii od mniej udanych.

Jeden z CoDowych jutuberów wyjawił, że widać to w czasie spotkań przedpremierowych, organizowanych przez Activision. Ponoć gdy "zawodowi" gracze w CoDa spotykają się z "profesjonalnymi" recenzentami celem ogrywania nadchodzącej akurat części, bardzo wyraźnie wychodzi na wierzch, że ci drudzy zwyczajnie nie mają pojęcia na temat gry. Nawet nie chodzi o jakieś głębsze tajniki, ale zrozumienie podstaw, które różnią przeciętniaków do totalnych noobów. Postrzela taki kilkanaście godzin, napisze recenzję i do zobaczenia za rok.

Powstają w ten sposób zupełnie niepotrzebne i wręcz oderwane od rzeczywistości pisaniny. Moim faworytem jest stwierdzenie "fani powinni być zadowoleni" - co znaczy tyle, że recenzentowi się wydaje, że chyba rozumie co fani widzą w danym tytule, ale generalnie jego kompetencje w ocenie sytuacji są zbliżone do kompetencji homoseksualisty oceniającego urodę kobiety (co w sumie też jest powszechną patologią mediów adresowanych do kobiet).


Czy w takim wypadku jest sens sugerowania się recenzjami? No właśnie chodzi o to, że gracze jakoś specjalnie się nimi nie przejmują. Taki Battlefront ma na Metacritic średnią 73 (co w przypadku produkcji wysokobudżetowej jest wynikiem bardzo słabym), a i tak sprzedał się w tych parunastu milionach egzemplarzy, które mieściły się w planach Electronic Arts.

Wobec rozwojów forów internetowych i portali społecznościowych recenzje w media (nazwijmy to) menstrimowych przestają odgrywać swoje pierwotną rolę. Na pewno nie są one źródłem informacji dla graczy na temat jakości danej gry. Czym w takim razie są?

No cóż. Na pewno wydawcy mają swoje powody aby zapraszać recenzentów na imprezy, płacić za piwo i dziwki i cały ten blichtr.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz