środa, 17 września 2014

Iks Kloc Jeden



Po niemal roku bycia tą drugą, gorszą, konsolą Xbox One trafił wreszcie oficjalnie na polski rynek. Nie żeby ktoś jakoś szczególnie tej premiery wyczekiwał (wszak już kilka miechów temu XBone w polskich sklepach był dostępny łatwiej niż PS4 - głównie ze względu na to, że ogarnięci next-genowym hypem gracze wykupywali nowe dziecko Sony jak pojebani), ale faktem jest, że od niemal dwóch tygodni, każdy mieszkaniec naszego pięknego kraju, może legalnie i oficjalnie zalogować się w systemie Xbox Live! na swojej legalnie nabytej i oficjalnie posiadanej konsoli Xbox One.

Ale dosyć złośliwości. Sprzęt jest dostępny, ja go mam i muszę powiedzieć że rynek tego potrzebował. Monopolizujące naszą część świata Sony musi poczuć na karku oddech konkurencji, a gracze muszą czuć, że mają alternatywę bo inna sytuacja jest zwyczajnie niezdrowa. Nawet jeśli marka Xbox bardzo ucierpiała przez ostatni rok-półtora, to była to wina raczej błędnej polityki Micro$oftu, niż sprzętu jako takiego. To, co (oficjalnie) trafiło dwa tygodnie temu na półki polskich sklepów to nie jest sprzęt o tych samych właściwościach, które były projektowane 2 lata temu czy zapowiedziane 1,5 roku temu. Prawda jest taka, że jeśli ktoś do tej pory grał na poczciwej trzystasześćdziesiątce i ceni serie spod znaku Microsoft Studios (Halo, Gears of War, Forza, Fable etc.), czy nawet jara go kupowanie dodatków do CoDa miesiąc wcześniej (taka Xboxowa "tradycja"), to nie ma powodu aby nagle przeskakiwać na system Sony, tylko dlatego, bo większość jego znajomych to zrobiła (no dobra, jeśli lubi grać online ze znajomymi, to jest to jakiś powód...).

Powiem więcej - nawet jeśli ktoś do tej pory nie imigrował swojego starego konta do Polski (co wiązałoby się z utratą licencji, a więc dosłownie stratą praw własności zakupionych cyfrowo gier i dodatków) teraz zaczyna "na czysto". Z konsolą Xbox One może przypisać sobie polską kartę kredytową do konta, i za złotówki kupować na ujednoliconym, europejskim rynku (podczas gdy funty, euro czy dolary pozostają przypisane do jego konta na Xbox 360). Jak dla mnie - idealne rozwiązanie idiotycznego problemu.


Xbox One ucierpiał na skutek hejtu, który otaczał konsolę od czasu jej zapowiedzi. Wielu graczy łapało się za głowę - "czy Micro$oft ocipiał do reszty?!" No cóż, należy z góry powiedzieć, że początkowa polityka Micro$oftu faktycznie była poroniona. Gracze oczekiwali po prostu kolejnej generacji konsol - a więc maszyn na których mogli grać tak, jak dotąd, ale ładniej, szybciej i bardziej wykurwiście. Oczekiwaniom graczy sprostało Sony, które nauczone porażką PS3 (nie żeby ten sprzęt był zły, ale historia pomyłek Sony przy okazji jego premiery jest chyba równie "imponująca" jak w przypadku niedawnych potknięć M$), zrobiło sprzęt idealnie wyważający cenę do jakości, a przy tym na tyle przyjazny developerom, że PS4 z miejsca stało się synonimem nowej generacji grania.

Czy Micro$oft faktycznie pojebało? No cóż, oni mieli inne plany niż po prostu kolejna generacja konsoli. Cały projekt związany z Xbox One zakładał oplecenie naszej planety siecią połączonych ze sobą serwerów. Początkowo nazywano to "chmurą". Sieć serwerów była w założeniu taką samą, integralną, częścią każdego Xboxa, jak jego własny hardware. Oczywiście, aby "chmura" w ten sposób działała, konsola musiała być cały czas do niej podłączona - stąd drm na stałe przypisany do konsoli. Idea jest taka, że gdy dany moment w grze wymaga dużej mocy obliczeniowej, wówczas konsola zwraca się do serwera o użyczenie tejże (przynajmniej tak to przedstawiali twórcy systemu, osobiście spotkałem się też z wersją, że na serwerze magazynowane są modele danego wydarzenia i w zależności od tego co zrobi gracz, najbardziej pasujący wysyłany jest do konsoli):



W filmiku pokazane są obliczenia fizyki, jednak w Phil Spencer (szef działu Micro$oftu zajmującego się Xboxem) stwierdził w jednym z wywiadów, że w podobny sposób można obliczać ray tracing (obliczanie realistycznie wyglądającego światła - jakby ktoś chciał wiedzieć więcej to niech wygoogluje). Co prawda Mark Cerny (główny architekt sprzętowy PS4) stwierdził, iż coś takiego jest niemożliwe... ale zostawmy to. Idea jest taka że konsola wsparta stałym połączeniem do niemal nieograniczonych zasobów "chmury" będzie potężniejsza niż mocniejsza konsola pozostawiona sama sobie. Stąd też ładowanie w konsolę najlepszych/najszybszych elementów nie ma większego sensu.

Co więcej, można poświęcić część z zasobów konsoli (powiedzmy 10%) na obsługę Kinecta. Co prawda kontroler ten nie zyskał uznania graczy, ale w tym wypadku wszystko miało działać tak szybko i sprawnie, że gracze mieli zapomnieć, że kiedyś do obsługi systemu operacyjnego konsoli używali pada. Wyobraźcie to sobie: wracacie do domu i mówicie: "Xbox - włącz się", na co konsola się włącza i od razu wita was z ksywy. Bierzecie pada i mówicie: "Xbox - Halo" i konsola włącza przygody Master Chiefa. Przychodzi kobieta i mówi że chce pograć. Przekazujecie jej pada, na co czujne oko Kinecta automatycznie przelogowuje wszystko na jej konto.

Ale czemu nie pójść dalej? Idziemy do znajomego, siadamy z nim przed konsolą (która od razu rozpoznaje nas obu) i mówimy że właśnie kupiliśmy nową część Gears of War. Gra jest na stałe przypisana do konta, więc wystarczy powiedzieć "Xbox - zassaj Gears of War" na co konsola w oka mgnieniu (w końcu jest XXI wiek i wszyscy mają nadświetlne podłączenie do sieci) ściąga grę i gramy z kolegą, zabijając kolejne fale szarańczy. Innymi słowy, gry które kupiliśmy są zawsze z nami... oczywiście o ile w pobliżu jest Xbox One (co wedle planów Micro$ofta, zakładających totalną, globalną dominację, jest rzeczą oczywistą). Podobnie jak wszelkiego typu komunikatory internetowe i serwisy telewizyjne (w końcu każdy grając po sieci w Halo, chce jednocześnie gadać przez Skype'a z ciotką Danką i oglądać Pierwszą Miłość).

Tak właśnie, jeszcze w pierwszej połowie 2013 roku, wyglądał świat rozrywki idealnej według Micro$oftu. Co nie wypaliło?

Wszystko! Taki plan mogli pisać tylko ludzie, żyjący w świecie technologicznej utopii, gdzie wszyscy, zawsze mają idealny, szybki dostęp do sieci i dodatkowo posługują się ujednoliconym językiem (choćby poszczególnymi dialektami angielskiego). Pozostała część świata miała z zamysłem poważne problemy. Po pierwsze pierdolony drm (który odpadł jako pierwszy), po drugie pierdolony Kinect (który nigdy nie działał tak jak powinien, nawet gdy ktoś posługiwał się nienagannym angielskim - czy to w wydaniu amerykańskim czy brytyjskim) i po trzecie sami gracze - którzy oczekiwali konsoli do gier, a nie "centrum domowej rozrywki".

Z tego punktu widzenia Xbox One był po prostu konsolą słabszą i droższą od PS4, a więc dziwnym wydaje się fakt, że ktokolwiek to kupował (a kupowali zwłaszcza Amerykanie, którzy to naturalnie bardziej są związani z Micro$oftem niż Sony - chociaż, nawet wśród nich PS4 sprzedaje się nieco lepiej). Na naszym rodzimym rynku Micro$oft dodatkowo nasrał sobie niemal roczną obsuwą, spowodowaną implementacją języka polskiego do Kinecta. Ostatecznie implementacja języka została dodatkowo odłożona w czasie (w końcu polska język - trudna języka), a w międzyczasie Sony miało dobrych 9 miechów na gruntowanie swojego, nextgenowego, monopolu.

Jednak... skupmy się na teraźniejszości. Xbox One został pozbawiony Kinecta (znaczy jeśli ktoś ma za dużo pieniędzy to może również zakupić zestaw z Kinectem), cena obu next genowych konsol wyrównała się. Również różnica w wydajności między konsolami zdaje się powoli zacierać (nie tylko zasoby Xboxa, zarezerwowane do tej pory dla Kinecta zostały zwolnione, ale zmiany softwaru i narzędzi programistycznych robią olbrzymi postęp - polecam wywiad z Olesiem Sziszkowstwowem z 4A Games, z serwisem Eurogamer). Niektórzy porównują to do sytuacji z poprzedniej generacji konsol, gdy to teoretycznie szybsze PS3 nie wyrabiało z grami multiplatformowymi i zawsze takie Call of Duty wyglądało nieco lepiej na 360. Problem w tym że Xbox One nie jest, nawet teoretycznie, szybszy. Procesor graficzny jest niby ten sam co w PS4, ale jednak mniej wydajny (propaganda Sony mówi że nawet o jedną trzecią). Pamięci jest tyle samo, ale jednak jest to 2,5 raza wolniejsza pamięć DDR3...


Co to oznacza dla potencjalnych graczy? W sumie niewiele. Jeśli ktoś jest sprzętowym nerdem, to pewnie i tak zainwestuje w peceta, który i tak będzie mocniejszy zarówno od PS4, jak i Xbox One. Dla graczy Xboxowych różnica w grafice, w przypadku gier multiplatformowych, nie powinna być większa niż ta, która przez kilka lat dzieliła Xbox 360 i PS3 (z tym że teraz w drugą stronę). Po pierwszej fali nie do końca udanych wersji (jak CoD: Ghosts, które na PS4 działało w full hd, a na Xboxie w 720p, albo Tomb Raider które na PS4 hulało w 60 klatkach na sekundę, a na Xboxie One tylko w 30), developerzy wreszcie zaczęli wypuszczać gry, które na obu konsolach wyglądają i działają podobnie, czyli dobrze (jak chociażby Diablo 3 czy Destiny).

Tak więc jeśli ktoś woli pozostać w rodzinie Xboxa, to nie powinien mieć żadnych kompleksów. Sprzęt jest solidny (w sumie powiedziałbym wręcz że toporny - kształtem i wagą jako żywo przypomina pierwszą generację magnetowidów), a lada chwila Micro$oft zacznie wydawać na niego swoje kultowe serie (jak chociażby Halo: Master Chief Collection za dwa miesiące).

Osobiście posiadam obie konsole, ale jeśli ktoś miałby się zdecydować na jedną, to generalnie wszystko rozbija się o to, czy woli Uncharted czy może Halo, i czy skrót "GoW" znaczy dla niego Gears of War czy raczej God of War... No i który pad bardziej leży. Sam ten element zasługiwałby na osobnego posta... ale to kiedy indziej ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz